SOBOTA, TRZYDZIESTY WRZEŚNIA
Wydarzenia z ostatniej nocy wciąż przelatują mi przed oczyma, przez co ciężko mi się skoncentrować, jednak mój starszy brat także z zamyśleniem wygląda za szybę swojego samochodu. Najwyraźniej jest czymś mocno zafrasowany, bo ma skwaszoną minę i nie wita się ze mną ani słowem. Przez ułamek sekundy serce podchodzi mi do gardła, bowiem obawiam się, iż mógł dowiedzieć się o moich imprezowych doświadczeniach, ale po chwili się uspokajam. Niby jak miałby to zrobić? Wątpię, by ktokolwiek był w stanie mu o tym powiedzieć, a ponadto dobrze pamiętam, że sprawdzałam korytarz kilka razy, nim wyszłam z pokoju Reubena.
— Co tam? — pytam lekko, jednak przez mój głos wyraźnie przebija się zmartwienie.
Na moje słowa zaciska szczękę, a jego dłonie kurczowo chwytają się kierownicy. Próbuje opanować targające nim emocje, aż w końcu ze złością obraca się w moją stronę — ciska we mnie błyskawicami, przez co niezręcznie poprawiam się na fotelu.
— Wiedziałaś? — warczy szorstkim, zupełnie niepodobnym do opiekuńczego Clintona tonem.
Marszczę brwi.
— O czym?
Jego klatka piersiowa porusza się w szybkim tempie, chłopak przejeżdża dłonią po już zanadto rozmierzwionych włosach, tym samym targając je jeszcze bardziej. Przez moment beznamiętnie spogląda przed siebie, aż wreszcie gwałtownie odwraca głowę w moją stronę. Podskakuję na siedzeniu, zupełnie zaskoczona jego nienaturalnie pospiesznymi ruchami.
— O Reubenie i Simone — mówi szorstko. Wciągam powietrze przez zęby, a mój puls przyspiesza kilkakrotnie. Ostatnim razem, kiedy znalazłam się w podobnej sytuacji, uporczywie zaprzeczałam, teraz jednak jest już na to za późno.
— Clinton... — Wzdycham. — Ja... Cóż, właściwie znalazłam ich, gdy razem...
— Nie kończ — prosi hardo.
Posłusznie zamykam gębę na kłódkę. Zapinam pas bezpieczeństwa, przy czym mimowolnie powracam myślami do sytuacji, kiedy to Reuben wykonał tę czynność za mnie, tym samym pochylając się w moją stronę. Pamiętam, jak moje serce zaczęło walić w piersi, a gardło było tak zaciśnięte, jakby ktoś wsypał mi tam żwir.
Mój starszy brat odpala silnik i powoli wyruszamy w dwugodzinną podróż do naszego rodzinnego miasta, by odwiedzić stęsknionych rodziców. Przez większość czasu czuję się jak sardynka w puszce. Na dodatek wokół panuje grobowa cisza, przerywana jedynie niezbyt przyjemnymi dla ucha skowytami rockowych muzyków, których Clinton najwyraźniej uwielbia. I nie tylko on, przecież za każdym razem, gdy pojawiałam się na imprezach organizowanych w domu jego bractwa, zawsze towarzyszył temu głośny ryk z głośników. Czy naprawdę każdy pływak na tym uniwersytecie musi uwielbiać rocka?
Z rozgoryczeniem sięgam po komórkę i poczynam esemesować z Sheldonem, który na ten weekend postanowił pozostać w akademiku, by nadrobić zaległości związane z nauką, jak powiedział. Szczerze, śmiem wątpić w to, że w ogóle ma jakiekolwiek zaległości, gdyż podręczniki towarzyszą mu nawet podczas kąpieli. Ale nie komentowałam, zwyczajnie uśmiechnęłam się z przeświadczeniem.
— Simone się wczoraj upiła — oznajmia znienacka Clinton. Automatycznie unoszę spojrzenie na jego spiętą twarz, z której łatwo wyczytać, iż nabrało mu się na zwierzenia. Jestem tym zaskoczona, bo mój brat należy do osób, które trzeba wypytywać, by cokolwiek wyjawiły. — Była praktycznie nieprzytomna, bełkotała coś pod nosem i próbowała wyciągnąć mnie do tańca, więc zaprowadziłem ją do swojego pokoju. — Chryste, mam nadzieję, że nie usłyszał żadnego jęku, a wiele wydarło się z mojego gardła, kiedy Bennett robił mi minetę. — Położyłem ją na łóżko, nawet dałem jej wodę. Prawie już spała, kiedy zaczęła mruczeć jego imię. — Nie musi mówić, o kogo chodzi. Doskonale wiemy o tym oboje.
CZYTASZ
Ponurak
RomantizmCaroline wiedzie bezproblemowe życie przepełnione godzinami spędzonymi na nauce, sporządzaniem notatek i rozmowami z matką, którą uważa za swoją jedyną przyjaciółkę. Wkrótce rozpoczyna pierwszy semestr na uniwersytecie w Illinois, nie mając jakichko...