Rozdział dwunasty

12.4K 652 233
                                    

Serce bije mi niespokojnie, a zdezorientowane spojrzenie bezustannie wbija się w zmieszaną twarz mojego starszego brata. Nie, Clinton nie mógłby palić marihuany, nigdy nie wspomniał o tym ani słowem. Wprawdzie nie oczekiwałabym, aby przybiegł do mnie i z radością się z tego wyspowiadał, ale ani razu choćby nie napomknął o czymkolwiek związanym z ziołem. Co więc się stało, skoro znienacka znajduję go palącego to okropieństwo?

Clinton przełyka ślinę, wyraźnie zbity z pantałyku, po czym nerwowo zerka w bok. Przesuwam spojrzenie, kierując się za ruchem jego głowy, a moim oczom ukazuje się równie oniemiała mina jego najlepszego przyjaciela, a jakże. Oczywiście, on również zajął się tak bezcelową, przysparzającą kłopotu czynnością, jaką jest niszczenie swojego organizmu.

— Co tu się dzieje?! — wyduszam z rozgoryczeniem, na powrót wgapiając się w brata.

Otwiera usta, jednak spomiędzy nich nie wydobywa się choćby jedno słowo. Właściwie marzę w tej chwili o tym, by powiedział cokolwiek, bo dzięki temu mogłabym wmówić sobie, iż ta koszmarna sytuacja nie miała miejsca. Mogłabym także przynajmniej usprawiedliwić postępowanie mojego brata nędznym tłumaczeniem, ale nie zadręczałabym się wtedy tak bardzo.

— Palimy trawkę — odpowiada bezpardonowo Bennett.

Prycham z kpiną.

— Nie zauważyłam, wiesz? — syczę.

— Najwyraźniej rzeczywiście nie zauważyłaś, skoro pytasz — kontynuuje sprzeczkę, tym samym wzbudzając we mnie kolejne pokłady nienawiści. Nie wydaje się być w tym momencie w ogóle zaskoczony, mimo że chwilę temu uznałam go za oszołomionego. Mogłabym wręcz powiedzieć, że teraz rozbawia go moje rozjątrzenie, co z kolei denerwuje mnie jeszcze bardziej.

— Zamknij się! — warczę, zupełnie go zaskakując, czego domyślam się po zmarszczeniu grubych brwi, a potem wskazuję palcem na Clintona. — Masz mi to wszystko wytłumaczyć.

Mój brat drżącymi palcami przejeżdża po gęstych jasnobrązowych włosach, jednocześnie jęcząc z rozpaczy. Najwyraźniej nie domyślił się, iż kiedykolwiek dowiem się o jego potajemnych zajęciach. Może zdecydował się na nie przede wszystkim dlatego, że przez telefon przekazałam mu, iż nie mam zamiaru pojawić się na organizowanej przez jego bractwo domówce. Zaczynam kontemplować, czy dobrze, że Bijou namówiła mnie na zmienienie decyzji. Z jednej strony wolałabym żyć w nieświadomości, zadowolona z opiekuńczości starszego brata, z drugiego punktu widzenia dobrze, że o wszystkim się dowiedziałam. Jak przestanę się na niego wściekać, postaram się mu pomóc. Ale najpierw muszę porządnie się wyzłościć.

— Słucham — sarkam, zakładając ramiona na piersi.

Clinton wypuszcza niespokojny oddech przez usta, które zaledwie chwilę temu obejmowały skręta.

— Caroline, musisz mnie zrozumieć, mam strasznie dużo obowiązków — usiłuje się wykaraskać.

Unoszę brwi.

— I?

— I jestem tym wykończony — dopowiada.

Parskam śmiechem, kompletnie oburzona jego durnymi słowami. 

— Postanowiłeś więc zacząć palić trawkę, żeby być jeszcze bardziej zmęczonym i nie mieć siły zupełnie na nic, tak? — pytam cierpko, nie spoglądając nawet na znajomych, którzy umilkli, dociekliwie słuchając, co mam do powiedzenia.

Clinton ponownie wzdycha.

— Trawka pomaga mi się uspokoić — mamrocze.

— Uspokoić?! — Wyrzucam ręce w górę. — Clinton, do reszty cię powaliło?! Myślałeś chociaż, jak poczuje się mama, kiedy się o tym dowie?

— Nie dowie się. — Zaciska usta.

— Oczywiście, że nie. — Kręcę głową, miętosząc w złości dolną wargę. — Wcale się nie domyśli, jeżeli wrócisz jutro do domu naćpany!

Mój brat nie odpowiada, najpewniej usiłując wymyślić coś, czym przekonałby mnie do zaprzestania darcia się, a tym samym wzbudzania niepotrzebnej uwagi ludzi zebranych po drugiej stronie budynku. Kilkoro z nich już pojawiło się nieopodal i z zaciekawieniem wypatrują przyczyny naszej kłótni. Możliwe, że nie byłabym tak rozjuszona, gdyby Clinton kiedykolwiek ukazywał skłonności do brania narkotyków. Zawsze był przykładnym uczniem, który od czasu do czas lubił zabawić się z jakąś dziewczyną, ale nic dziwnego, skoro lgnęły i wciąż lgną do niego jak ćmy do światła. Ani razu jednak nie spotykał się ze znajomymi podobnymi charakterem do Reubena i może palenie trawki jest skutkiem właśnie tego. Dobry Boże, dlaczego mój brat się w to wplątał?

— Rozumiem, że skończyłaś już się na mnie wydzierać — stwierdza chamsko Clinton, już na mnie nie patrząc. Rozdziawiam usta, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na jego nagłą oschłość, podczas gdy on skupia wzrok na Bennetcie. — Idę do Simone. — Wpycha dłoń do kieszeni, a po chwili w zaciśniętej pięści przekazuje jakieś kluczyki przyjacielowi. — Zawieź Caroline do akademika.

— Co? Nie! — krzyczę w odpowiedzi.

Mija mnie szerokim łukiem, idąc na przód budynku, a ja momentalnie ruszam za nim, znacznie spowolniona tymi irytującymi szpilkami, które jak na złość coraz głębiej wbijają się w podłoże. Drę się za bratem, chcąc sprowadzić go z powrotem. Tak bardzo pragnę usłyszeć porządne wytłumaczenie jego głupiego zachowania, że nie przejmuję się tym, jak desperacko muszę wyglądać w oczach innych. Po chwili chwytam go za brzeg koszulki i mocno pociągam w swoją stronę, na skutek czego chwieje się zaskoczony i odwraca w moją stronę z hardą miną.

— Clinton, wytłumacz mi to wszystko — proszę łamiącym się głosem.

— Już ci wytłumaczyłem. — Jego szare tęczówki są teraz nadzwyczaj oziębłe. — Ale najwyraźniej mnie nie rozumiesz i wzbudzasz niepotrzebną uwagę. Porozmawiamy w drodze do rodziców. Tylko... — Wzdycha. — Na razie nic im nie powiemy, dobrze?

Nabieram powietrza przez nos, starając się poukładać w myślach jego słowa. Jestem niemiłosiernie rozdygotana tym, co ujrzałam kilka minut temu i zupełnie nie rozumiem Clintona, jak sam zdążył zauważyć. Nie chcę jednak odkładać rozmowy na sobotę, ponieważ wtedy całą noc będę zadręczać się kontemplowaniem, co robi w tym momencie mój starszy brat.

— Clinton...

— Porozmawiamy w drodze do rodziców — powtarza czupurnie, a potem odwraca się i odchodzi.

Spuszczam ramiona, gdy nagłe przybicie wtacza się do mojego organizmu i bezczelnie paraliżuje wszystkie mięśnie, nie pozwalając mi się ruszyć. Tępo wgapiam się w drzwi, za którymi zniknął Clinton, aż w końcu przesuwam wzrok na nieskalane żadną chmurką niebo, które zaczyna ciemnieć pod osłoną nocy. Moja intuicja okazała się nie mylić, kiedy przed przyjściem na imprezę przeczuwałam, że nie skończy się ona dobrze. Właściwie zakończyła się katastrofalnie, i to nie tylko dla mnie. Jestem pomiędzy młotem a kowadłem, jeśli chodzi o zadecydowanie, czy cieszę się, że tu przyszłam, ponieważ dzięki temu dowiedziałam się o tajemnicy ukrywanej przez mojego brata. Z drugiej jednak strony przysporzyło mi to tylko niechcianych kłopotów, które teraz będzie trzeba rozwiązać.

Dupa blada.

PIOSENKA: Ben Cocks — So Cold

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

PIOSENKA: Ben Cocks — So Cold

Rozdział miał być wczoraj, ale nie miałam dostępu do internetu. W zamian kolejny pojawi się jutro, a następny pojutrze! ♥

Do napisania!

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz