Caroline wiedzie bezproblemowe życie przepełnione godzinami spędzonymi na nauce, sporządzaniem notatek i rozmowami z matką, którą uważa za swoją jedyną przyjaciółkę. Wkrótce rozpoczyna pierwszy semestr na uniwersytecie w Illinois, nie mając jakichko...
Niedziela minęła zadziwiająco szybko, ponieważ spędziłam ją w rodzinnym domu. Razem z Clintonem pojechałam w odwiedziny do rodziców i doszłam do wniosku, iż ostatnia przegrana w zawodach pozytywnie na niego wpłynęła, bo nie uchlał się jak świnia ani nic z tych rzeczy. Odkąd pamiętam, zwierzałam się ze wszystkiego mamie, zatem doprawdy ciężko było zachować prawdę dla siebie, lecz postanowiłam być dobrą siostrą i ani słowem nie wspominać o występkach brata. Ostatecznie uświadomiłam sobie, że jeśli cokolwiek wyjawię, Clinton osobiście pokroi moje ciało na kawałeczki, a wizja zamurowanej mnie w ścianie naszego domu nie bardzo mnie pociągała, więc mężnie trzymałam buzię na kłódkę. Poza tym Clinton obiecał, że jego zachowanie ulegnie zmianie, dzięki czemu niedzielne popołudnie było dla mnie zaskakująco przyjemne. Jednak gdy powolnym krokiem maszeruję w stronę sali wykładowej, gdzie z całkowitą pewnością czeka już na mnie Sheldon, mam miłe nastawienie. Oczywista, wolałabym jeść teraz śniadanie wraz z rodzicami, jednocześnie rozmawiając o jakichś błahostkach, aczkolwiek nie mogę narzekać na obecną sytuację.
— Pamiętasz, jak kilka dni temu mówiłem ci o durnych testach, jakie wymyślili studenci, żeby móc dostać się do kółka bibliotecznego? — zagaja Sheldon od razu, gdy tylko klapię na siedzonko obok niego. — Zda...
— Miło cię widzieć, Sheldon. Bardzo piękny dziś dzień, nieprawdaż? — przerywam w połowie zdania i posyłam mu chwacki uśmieszek. — Kontynuuj, proszę.
Wywraca oczyma.
— A więc zdałem, możesz być ze mnie dumna — kończy radośnie i najwyraźniej nie spodziewa się wybuchu aprobaty, jaki kieruję w jego stronę, reagując nadmiernie głośnym piskiem, co z kolei przyciąga uwagę obecnych wokoło studentów. — Brzmisz, jakby cię ktoś zarzynał.
— Po prostu się cieszę.
— Wątpię, żeby zarzynane zwierzęta się cieszyły — stwierdza całkiem poważnie.
— Przy mnie byłyby szczęśliwe — oponuję hardo.
— Nie byłyby szczęśliwe, jeśli byś je zarżnęła.
— A kto powiedział, że bym je zarżnęła?
— Fakt, ty mogłabyś co najwyżej je zerżnąć — kwituje z cwaniackim uśmieszkiem, więc szybko wbijam mu łokieć w bok, by nie był taki zadowolony ze swojej riposty. Odpowiada jękiem, co nawet mnie satysfakcjonuje, jednakowoż mogłabym pokusić się o zadanie mu gorszej kary za zniewagę mojej osoby. — Aua!
— Ciesz się, że ciebie nie zerżnęłam — polecam.
Sheldon uśmiecha się kpiąco i spogląda na mnie spode łba.
— Patrząc na ciebie, powinienem dziękować Bogu, że tego nie zrobiłaś — oświadcza szelmowsko.
Jezu, o czym my w ogóle rozmawiamy? To najbardziej absurdalna wymiana myśli, jaką kiedykolwiek i z kimkolwiek przeprowadziłam. Z tym właśnie przeświadczeniem witam profesora, który w tym momencie pojawia się na rozległej scenie sali wykładowej. Zajęcia mijają... cóż, nieszczególnie szybko, ponieważ bez przerwy odbiegam od ich tematu, krążąc po nieznanych terenach w krainie wyobraźni. Kiedy nareszcie opuszczam pomieszczenie u boku Sheldona, umawiamy się na spotkanie w przydrożnej kawiarence pomiędzy zajęciami, by coś przekąsić i spędzić przyjemnie czas. Oczywiście chłopak na pożegnanie stwierdza ze śmiechem, żebym nikogo nie zerżnęła, bo naturalnie musi wspomnieć o naszej wcześniejszej rozmowie.
Na następnych lekcjach mam wręcz melancholijny nastrój, więc kiedy po kilku godzinach wchodzę do kawiarni i momentalnie zauważam Sheldona, posyłam w jego kierunku promienny uśmiech. Pocieram zmarznięte dłonie i usadawiam się naprzeciwko niego, uprzednio odwieszając płaszczyk na oparcie krzesła. Jak na koniec września, pogoda jest bardzo mroźna i nie do końca mi się to podoba. Wolałabym, by lato ciągnęło się jeszcze trochę, gdyż wtedy jakoś milej wita się kolejne dni. I nie wstaje się rankiem i nie uderza małym palcem u stopy o kant szafki, ponieważ, do licha, nie jest koszmarnie ciemno!
— I jak, zerżnęłaś kogoś? — pyta Sheldon.
— Nie, ale jeśli nie przestaniesz mnie denerwować ciągłym nawiązywaniem do naszej rozmowy, będziesz pierwszy w kolejności — ostrzegam groźnie.
— Dobra, będę grzeczny... — oznajmia, unosząc ręce w górę w geście poddania, na co wzdycham z ulgą. — Będę grzeczny jak zarżnięte, zerżnięte zwierzątka — dodaje.
— Sheldon!
— Okej, okej, już nic nie mówię. — Usiłuje za wszelką cenę powstrzymać uśmiech, jaki wspina się na jego wąskie usta. Zielone oczy błyszczą zawadiacko, jakby chłopak chciał dopowiedzieć coś jeszcze, ale, na szczęście bądź nieszczęście, przerywa mu niespodziewany huk, z jakim wiąże się przybycie do kawiarni kilku potężnie zbudowanych studentów. Wśród nich dostrzegam szczupłe ciało Reubena, na co momentalnie się spinam, a serce podskakuje mi do gardła.
Bosko.
Czasem mam chęć wczepić sobie jakiś czip z automatycznym spowalniaczem serca, ponieważ jego bicie w obecności najlepszego przyjaciela mojego brata jest niedopuszczalne. Jakby tego było mało, nawet nie pragnę, by waliło w jego towarzystwie, po prostu nie jestem w stanie tego powstrzymać. Tak samo jak żołądka, który zawija się w supeł, oraz ciarek, które pojawiają się na moich plecach, gdy wpatruję się w oliwkową skórę Bennetta i powstrzymuję chęć jej polizania. Serio, ta męska skóra sprawia wrażenie, jakoby była niesamowicie gładka i pikantna zarazem, przez co wręcz marzę, by móc przejechać po niej językiem. Ten zaś zupełnie ignoruje podpowiedzi zdrowego rozsądku, który powtarza, że nadal jestem zła na Bennetta za jego ostatnią oschłość w stosunku do mnie.
Albo jestem szalona, albo Reuben faktycznie ma gładką, pikantną skórę i nie tylko mój język zwija się w ustach, chcąc jej dopaść.
Chłopcy — jeśli można nazwać tak tę kupę mięśni, która wparowała do środka kawiarenki — zamawiają kilka rzeczy, jednocześnie śmiejąc się gromko z żartu jednego z nich. Potem zajmują stolik po drugiej stronie pomieszczenia, co spotyka się z moją ulgą. Niedługo jednak to trwa, ponieważ już chwilę później moje spojrzenie ląduje na umięśnionym, choć szczuplejszym niż tamtych, ciele Bennetta, a sekundę później on najwyraźniej wyczuwa, że jakaś idiotka łapczywie się na niego gapi, bo unosi głowę. I, jak łatwo można się domyślić, spostrzega mnie, siedzącą kilka stolików dalej, ze znaczącym rumieńcem na wciąż chłodnych policzkach, zaczerwienionym nosem i potarganymi od wiatru włosami, a jego oczy zamieniają się w szparki. Modlę się w duchu, by uznał, iż nie warto zawracać sobie mną uwagi, co po chwili się dzieje. Dopiero wtedy spokojnie opieram się o ramę krzesła i spoglądam na niezmiernie zdezorientowanego Sheldona.
— To było dziwne — stwierdza ze skonsternowaniem. — Znacie się?
— Tak jakby, to przyjaciel Clintona — wyjaśniam.
— Aa, okej — mówi tylko, a potem zabiera się za pałaszowanie swojej połowy ciastka. Normalnie zaczęłabym go upominać, by zostawił mi równą połową, ale dziś jestem wyjątkowo rozproszona siedzącym kilka metrów dalej chłopakiem, który w tym momencie ściąga z ramion grubą czarną bluzę. Gdybym nie była tak niepewna, najprawdopodobniej rozmyślałabym nad tym, jakim cudem może być mu ciepło, lecz tym razem mój wzrok ląduje na dziwnie ciemnym fragmencie skóry, co po chwili wzbudza we mnie falę niezrozumienia. Bowiem na jego lewej ręce dostrzegam czarny tusz, jakieś małe słowo, którego z tej odległości nie jestem w stanie odczytać. I czuję się jeszcze bardziej skonfundowana, bo, kurde blaszka, od kiedy on ma tatuaż?
I dlaczego mam ochotę podejść do niego i przejechać palcem po zatuszowanej skórze?
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
PIOSENKA: Julia Michaels — Issues
Jakby co, wyrazy "zerżnąć' i "zarżnąć" wyszły przypadkowo. Kolejny rozdział pojawi się w czwartek! ♥