Rozdział czterdziesty piąty

9.5K 576 95
                                    

PONIEDZIAŁEK, DZIEWIĄTY PAŹDZIERNIKA

Ostatniej nocy sen nie nadchodził, mimo że uparcie starałam się podążyć do krainy Morfeusza. Po wielu nieudanych próbach miałam nawet ochotę wyciągnąć z dna szafy koszulkę Reubena, w której spałam tego nieszczęsnego wieczora, kiedy uprawialiśmy seks. Zastanawiałam się tylko, czy wolę ją założyć i żałośnie wdychać przyjemny zapach, jakim jest przesiąknięta, czy może lepiej byłoby, gdybym pocięła ją na strzępy, a potem spaliła. Ostatecznie pogrążyłam się w rozmyślaniach nad miejscem na kampusie, gdzie nikt nie czepi się mnie, jeżeli postanowię rozpalić ognisko, i jakoś usnęłam.

Niestety rankiem nie jestem szczególnie wypoczęta, lecz przesuwam tę świadomość na dno umysłu i ślamazarnie zwlekam się z łóżka. Kiedy wyszukuję ubrania, uporczywie omijam szafę, by przypadkiem nie natknąć się na podkoszulek Bennetta, więc jestem zmuszona grzebać w komodzie. Wskutek tych działań zakładam na siebie ciemnoniebieskie dżinsy i cienką czarną bluzeczkę, uprzednio witając jeszcze prysznic w koedukacyjnej łazience. Okazuje się, że zostało mi zadziwiająco dużo czasu do rozpoczęcia pierwszych zajęć, zatem nie spieszę się już kompletnie, wsuwając na stopy zwykłe trampki. Narzucam na wszystko płaszcz, po czym spoglądam na wciąż smacznie śpiącą współlokatorkę. Z jej ust cieknie ślina, tym samym mocząc poduszkę, i widok wilgotnego materiału mimochodem sprawia, że nieco poprawia mi się samopoczucie. W końcu czasem dobrze jest zobaczyć idealnie piękną dziewczyną w całkiem nieidealnej sytuacji.

Z naręczem podręczników wychodzę z pokoju i spokojnym, choć ociężałym korkiem kieruję się na schody, a następnie do budynku, gdzie tym razem nie zauważam Sheldona. Najpewniej dlatego, iż zazwyczaj przychodzi o wiele później, co zresztą tyczy się również mnie. Bądź co bądź, usadawiam się na miejscu i otwieram notatnik, starając przypomnieć sobie temat ostatniego wykładu. 

Nie spostrzegam szybko mijającego czasu, na skutek czego czarnowłosy chłopak zasiada obok mnie, jak mi się zdaje, po kilku minutach.

— Jesteś dziś szybciej — zauważa z niemałym zdziwieniem. — Jest jakiś szczególny powód czy po prostu stałaś się rannym ptaszkiem?

— Nie mogłam spać — wyznaję zgodnie z prawdą, równocześnie nie odrywając wzroku od notatek.

— Czemu?

Wzdycham głęboko.

— Clinton się dowiedział — odpowiadam zdawkowo, a obok mnie momentalnie rozbrzmiewa zaskoczony śmiech. Jestem mocno skonfundowana reakcją Sheldona, więc przerzucam na niego spojrzenie i usiłuję dociec, dlaczego wydaje się szczerze rozbawiony moją sytuacją. — To wcale nie jest śmieszne.

— Wiem, jest przerażające. — Przytakuje. — I co zamierzasz zrobić?

Przygryzam wewnętrzną stronę policzka, starając się pozbierać w sobie, nim przyjdzie mi mówić, że właściwie zupełnie nic nie postanowiłam. Znaczy, uznałam, iż nie będę dalej brnąć w tę zgubną znajomość, ale do tej pory nie poczyniłam żadnych kroków, aby wprowadzić moje postanowienie w życie. I nie za bardzo się do tego kwapię, prawdę mówiąc.

— Nie będę się z nim kontaktować.

— Z Clintonem? — Jest wyraźnie zaszokowany, pochylając się w moją stronę bardziej, jakby chciał upewnić się, czy mimochodem nie przeoczył jakiegoś arcyważnego słówka.

— Z Reubenem — poprawiam i z powrotem skupiam wzrok na zeszycie, przedtem dostrzegając jeszcze, jak usta Sheldona otwierają się z wrażenia.

Co prawda profesor wcale nie pojawia się na scenie i po chwili siedzenia w grobowej ciszy mam chęć sprawdzić, czy mój sąsiad nadal siedzi jak zaczarowany. Jestem jednak nazbyt rozemocjonowana, zatem odnajduję spojrzeniem biurko, przy którym zawsze siedzi nauczyciel, i zagorzale oczekuję jego przybycia.

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz