Rozdział trzydziesty

11.1K 610 113
                                    

PIĄTEK, DWUDZIESTY DZIEWIĄTY WRZEŚNIA

Wbrew pozorom rankiem nie obudziłam się niewyspana, ale pomimo tego wypiłam codzienną dawkę kofeiny i przywitałam rześkie powietrze w całkiem znośnym humorze. Miałam wrażenie, że podczas zajęć profesorowie umyślnie tłukli nam do głów nieciekawe rzeczy, tym samym pozornie wydłużając lekcje przynajmniej dwukrotnie. Kiedy więc wracam do akademika, wzdycham z ulgą, jednak moje szczęście nie trwa długo, bowiem już po chwili Bijou postanawia naszykować mnie na dzisiejszą imprezę. Przez cały ten czas przeprasza mnie, że nie będzie tego wieczoru zbyt wiele czasu spędzać ze mną, lecz nie mam jej tego za złe — gdybym miała chłopaka, z którym mogłabym się zabawić, z pewnością nie odchodziłabym od niego nawet na krok. 

Ostatecznie moja współlokatorka robi ze mnie zdobywczynię Oscara, jak twierdzi, chociaż według mnie wyglądam jak złota choinka. Tak czy siak, nieszczególnie mnie to frasuje, gdyż najpewniej i tak będę albo siedziała w kącie, z zazdrością mierząc wzrokiem wszystkich zadowolonych studentów, albo zacznę pilnować brata, by nie wywinął jakiegoś głupstwa po raz drugi. 

Im bliżej jesteśmy domu bractwa, gdzie zazwyczaj odbywają się jakże rozrywkowe imprezy, tym większe mam przekonanie, że lepiej by było, gdybym została w akademiku. Na niewiele zdadzą się jednak moje wewnętrzne prośby, ponieważ Bijou świergocze przy moim uchu o Johnie, a autobus właśnie zatrzymuje się na przystanku, zaledwie kilkanaście metrów od budynku z wygrawerowanymi nań greckimi literami. Gnuśnie podążam za współlokatorką, która natomiast szczerzy się nadzwyczaj szeroko. Praktycznie widzę jej przełyk i niekoniecznie podoba mi się to spostrzeżenie.

Wnętrze domu jest zapełnione po brzegi nastolatkami, z których przynajmniej połowa wypiła już trochę za dużo alkoholu. Postanawiam sobie w duchu, iż tym razem nie tknę ani odrobinki, aby nie ośmieszyć się tak jak na poprzedniej domówce. Do tej pory żałuję swojego nieodpowiedzialnego zachowania, którego skutków było dane mi doświadczyć. 

Nim na dobre zadomawiamy się na balandze, Bijou zostaje porwana przez swojego adoratora i oboje znikają gdzieś w tłumie ludzi. Początkowo jestem w stanie mniej więcej powiedzieć, gdzie się znajdują, dzięki wysokiej sylwetce i potężnej czuprynie Johna, ale po kilku minutach nie mam zielonego pojęcia, w jakim zakątku powinnam ich szukać, jeśli chciałabym wrócić do akademika. 

Właściwie już chcę wrócić.

Jak zwykle w rogu salonu rozłożony jest stół do piwnego ping ponga, kuchnią rządzą ubzdryngoleni studenci, którym marzy się kac następnego dnia, a w nielicznych kątach miejsce zajmują te osoby, którym nie za bardzo chce się wyginać na parkiecie. Oczywista, należę do ich grona i ze znudzeniem raz po raz przebiegam wzrokiem po każdym członku zabawy po kolei, ponieważ, prawdę mówiąc, nie mam nic bardziej sensownego do roboty. Mam ochotę palnąć się w łeb za to, że nie zaoponowałam, kiedy miałam ku temu okazję, przez co teraz jestem zmuszona czekać, aż moja współlokatorka pojawi się na widoku i dopiero wtedy będę mogła dostać się z powrotem do cieplutkiego, miękkiego łóżka i uraczyć się spokojnym snem.

Marszczę czoło, kiedy na horyzoncie dostrzegam chłopaka z zaklejonymi czarną taśmą ustami, a obok niego bandę wysokich, acz umięśnionych facetów, bez jakichkolwiek wątpliwości należących do bractwa Clintona. Śmieją się wniebogłosy, kilkoro wręcz charczy, podczas gdy biedny chłopak, bez możliwości wypowiedzenia ani słowa, porusza się dziwny sposób, zupełnie jakby grali w kalambury, a on musiał pokazać im, co jest nadrukowane na karteczce.

— Cześć, Caroline. — Podskakuję w miejscu z cichym piskiem, gdy znienacka do moich bębenków dobiega chrapliwy, dobrze mi znany głos. Nie muszę nawet się odwracać, by dociec, kto stoi zaledwie kilkanaście centymetrów za mną.

— Reuben — stwierdzam tylko, a mój ton jest nadzwyczaj wysoki, co jest spowodowane w stu procentach bliskością, jaką dzielę z chłopakiem. Czuję gorąco bijące od jego ciała, a miętowy oddech owiewa mój kark i drażni policzek, przez co włoski jeżą mi się na skórze. — Co tu robisz?

— Imprezuję — odpowiada protekcjonalnie, choć jednocześnie nie wywiera wrażenia nieuprzejmego. — Bez alkoholu.

Z niedowierzaniem odwracam głowę w bok i zerkam na dłoń, by sprawdzić, czy mówi prawdę. Oczywiście kłamie, bo w jednej z dużych dłoni zaciska plastikowy kubeczek, po brzegi wypełniony różowawym płynem. Najprawdopodobniej jest to wiśniówka, chociaż nie mogę być pewna — w końcu nie za bardzo znam się na alkoholach. 

— A to co? — Uśmiecham się kpiąco. — Chyba nie powiesz, że popijasz wodę?

— To nie moje — oświadcza cwaniacko i robi krok w przód, a potem jego wysoka sylwetka zatrzymuje się tuż obok mnie. W związku z tym ruchem do moich nozdrzy dociera męski zapach, wymieszany z wonią mydła i doprawdy kusi mnie, by podejść bliżej i wbić nos w zagłębienie szyi Reubena. — Należy do tego gościa. — Wskazuje palcem na owego chłopaka, który ma zaklejone usta.

Unoszę brew, upatrując idealny moment do wypytania Bennetta o cel poczynań jego znajomych.

— Grają w kalambury? — dociekam, kątem oka spoglądając na grupkę facetów nieopodal stołu do gry w piwnego ping ponga, przy którym jak zwykle znajduje się mnóstwo chichrających się osób.

— Nie jestem pewien, ale chyba tak — wyznaje i przejeżdża koniuszkiem języka po wargach, tym samym je zwilżając. Nie powinno wzbudzić to we mnie jakichkolwiek głębszych emocji, ale najwyraźniej organizm nie bardzo chce się mnie słuchać, ponieważ żołądek zaciska mi się w supeł, a usta poczynają niemiłosiernie mrowić.

Nie jestem zdolna odezwać się ani słowem, tak bardzo judaszowskie jest moje ciało, więc przez kolejne kilkanaście sekund stoję jak kłoda w pobliżu Bennetta i z każdą upływającą chwilą coraz bardziej dziwię się, że jeszcze nie znudziło mu się przebywanie w moim towarzystwie. A może to Bóg rozkazał mu stać w miejscu i pozwolić mi rozkoszować się jego przepysznie wyglądającym profilem i sposobem, w jaki zapalczywie miętosi wargę? Dobry Jezu, mam ochotę wycałować tę wargę tak mocno, by potem móc oglądać ją napuchniętą. Jeśli tylko miałabym okazję, z ogromną przyjemnością rzuciłabym się na wyćwiczone cielsko Reubena Bennetta, powaliłabym go na łóżko i pieściła tak długo, dopóki nie nastałby świt.

I prawdopodobnie muszę iść na odwyk, bo powoli zaczynam uzależniać się od tego seksownego chłopaka samymi wyobrażeniami o jego nagim, cudownym ciele.

— Muszę iść do łazienki — oznajmiam, uprzednio odchrząkając, by wydostać się z pułapki zbereźnych myśli. 

— Zaprowadzę cię.

Nie powinnam chełpić się tym, że jego gardłowy głos przyjemnie oplata moje uszy i nie powinnam przybijać sobie piątki w duszy, kiedy lubieżne spojrzenie Bennetta ląduje na moich pośladkach, podczas gdy ja nazbyt mozolnie wdrapuję się po schodach na piętro. Najgorsza jest jednak świadomość, że jeszcze przed chwilą chciałam się od niego uwolnić, ale kiedy okazuje się, iż kolejka do toalety na korytarzu ciągnie się kilometrami, a chłopak proponuje mi skorzystanie z łazienki w jego pokoju, zgadzam się bez chwili zwłoki.

Chryste Panie, będę w łazience Reubena Bennetta!

Chryste Panie, będę w łazience Reubena Bennetta!

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

PIOSENKA: Labrinth — Jealous

Kolejny rozdział pojawi się w piątek! ♥

Do napisania!

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz