Rozdział piętnasty

11.8K 631 134
                                    

Pokój mojego starszego brata znajduje się obok jaskini Reubena, jak sam określił miejsce, w którym przebywa przez większość czasu. Kiedy tylko przekraczam próg, momentalnie podchodzę do okna, uprzednio zatrzaskując jeszcze za sobą drzwi. Na ten nagły huk Clinton przewraca się z jękiem na brzuch, a policzek przyciska do poduszki. Nie otwiera jednak oczu, zatem nie waham się podciągnąć żaluzji. Promienie porannego słońca wpadają do pomieszczenia, przez co całe łóżko jest nimi obmyte. Clinton ponownie wydaje z siebie cichy skowyt i znów obraca się, tym razem w drugim kierunku, chcąc dzięki temu uciec od natrętnej jasności.

— Kimkolwiek jesteś, przestań, do cholery — biadoli. Krzywię się, słysząc przekleństwo wypływające z jego ust, ponieważ nadal nie jestem w stanie tego znieść.

— Wstawaj, Clinton — sarkam oschle.

Momentalnie otwiera oczy. Unosi się do pozycji siedzącej i przemierza wzrokiem zabałaganiony pokój, by po chwili dostrzec mnie nieopodal z rękami zawiązanymi na piersi. Widok ukochanej siostry najpewniej dostatecznie wybudza go ze snu, ponieważ automatycznie zaczyna zacięcie rozmyślać. Wręcz widzę trybiki kręcące się w jego głowie.

— Która godzina? — pyta od rzeczy.

Zaciskam usta.

— Siódma. 

— Nie pojechałaś do rodziców? — Marszczy brwi, zupełnie zdezorientowany. Najprawdopodobniej ubzdurał sobie, że po informacji, jakoby nie mógł choćby wstać z łóżka, bez jakiegokolwiek problemu wyruszę w podróż.

— Jak widać, nie — rzucam chłodno. — Dobrze wiesz, że nigdy nie pojechałabym nigdzie sama. Dziwię się, że w ogóle wpadło ci to do głowy.

Na jego twarz wpływa jeszcze większe skonsternowanie. Przeciera szpiczastymi palcami powieki, a następnie skronie, usiłując najpewniej pobudzić swój mózg.

— Reuben miał z tobą pojechać — zauważa.

Parskam śmiechem, tym razem to ja jestem zaskoczona.

— Oszalałeś? — Z rozdrażnieniem przeciągam dłonią po włosach, starając się jednocześnie rozplątać kosmyki. — I co powiedziałabym rodzicom? Że nie mogłeś pojechać, bo upaliłeś się na umór, więc w zamian przywiozłam im twojego kumpla od ćpania? Na pewno byliby zadowoleni — stwierdzam sarkastycznie, już nawet nie napomykając, iż Bennett jasno i wyraźnie wyartykułował, że mam jechać sama.

Clinton nie raczy nawet odpowiedzieć, zatem z westchnieniem usadawiam się na brzegu materaca, mając jego smukłą sylwetkę naprzeciwko. Uważnie obserwuję każdy jego ruch, włącznie z mruganiem zaspanych oczu, jednak on najwyraźniej się tym nie przejmuje. Opada na poduszki i naciąga kołdrę na chude ramiona, mimo że w pokoju jest strasznie gorąco.

— Możemy porozmawiać? — pytam cicho po kilku minutach grobowej ciszy, podczas których mój brat nieustannie walczył ze snem.

Spod brzegu kołdry wydobywa się fuknięcie.

— O czym chcesz gadać?

— O wczorajszych wydarzeniach — dopowiadam, a on wzdycha ociężale.

— Daj już spokój — kwili. — To nic wielkiego, nie jestem ani uzależniony, ani nic z tych rzeczy. Nie musisz zaprzątać tym swojej małej główki — oznajmia kpiąco.

Wywracam oczami.

— Clinton...

— Obiecuję, że jeśli cokolwiek zacznie się dziać — przerywa mi znudzonym tonem — jeśli coś będzie nie tak, od razu się do ciebie zgłoszę, okej? Na razie po prostu o tym zapomnij, te wczorajsze... to palenie trawki było po prostu zwykłą przygodą, niczym ważnym. I naprawdę nie musisz się o mnie martwić, wszystko jest dobrze.

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz