Rozdział pięćdziesiąty pierwszy

9.4K 540 45
                                    

SOBOTA, CZTERNASTY PAŹDZIERNIKA

Właściwie naprawdę muszę być koszmarnie nieasertywna, jeżeli ulegam batucie pałeczek wszystkich wokół, a przede wszystkim Bijou (tym razem może i nie zgodziłam się pójść na imprezę, ale zazwyczaj plany mojej współlokatorki wcielają się w życie). Odkąd pamiętam, nieszczególnie pasowała mi wizja spędzenia piątkowego wieczoru na dzikiej studenckiej imprezie, zamiast potulnego lenienia się pod ciepłą pierzynką z kubkiem herbaty w dłoni.

Dlaczego więc zawsze się zgadzałam? 

Bo w głębi duszy chciałam znów spotkać Reubena, mimo że przed nikim — nawet przed samą sobą — nie potrafiłam przyznać się do tego choćby w myślach? Tak, to byłoby całkiem rozsądnym wytłumaczeniem, choć nie przeczę, że jednocześnie burzy pozostałości kobiecej pewności siebie, jaką uporczywie budowałam przez początki mojego nastoletniego życia.

Reuben wszystko we mnie burzy. Niszczy. Począwszy od wyimaginowanej wizji studenckiej egzystencji, jaką przyjemnie sobie snułam, a skończywszy na moim własnym sercu, które porwał na kawałki zupełnie tak jak ja jego podkoszulek.

Chociaż z drugiej strony wiele jest w tym mojej winy.

Przecież na wszystko się zgadzałam. Ba, sama wręcz wpakowałam swoją duszę w jego dłonie i zawołałam radośnie: "Masz, rwij!". Poza tym miałam całe mnóstwo okazji, by zaprzestać bliższego zaznajamiania się z Bennettem i, prawdę mówiąc, ani razu chyba nawet nie przemknęło mi przez myśl, by przestać go całować czy oderwać zapalczywe palce od jego pięknego ciała. Nie przejmowałam się konsekwencjami, kiedy spędzałam czas w jego, jak byłam przekonana, kompletnie niesamowitym towarzystwie, a teraz żałuję, że nie potrafiłam w porę ogarnąć, do czego nasza znajomość prowadzi.

Z tą nieszczególnie radosną myślą przenoszę wzrok na Clintona, który właśnie pojawia się w przejściu do męskiej szatni. Bacznie ogląda publiczność, najwyraźniej szukając mnie i Simone, z którą pojawiłam się na dzisiejszych zawodach, bo kiedy nareszcie nasze spojrzenia się łączą, uśmiecha się szeroko.

— Mam nadzieję, że dobrze mu pójdzie — stwierdza blondynka obok mnie, mocno trzymając kciuki, aż bieleją jej kłykcie. Wprawdzie mój brat nawet jeszcze nie ustawił się przed stopniami startowymi, jednak wydaje się to zupełnie nie przeszkadzać jej w kibicowaniu mu.

— Ja też.

Przyłapuję na gorącym uczynku galopujące w piersi serce — oczekuje na pojawienie się Reubena. Może i nie powinnam — na pewno nie powinnam — w tak dużym stopniu przeżywać faktu, iż go zobaczę, lecz ciężko mi robić w tej chwili cokolwiek innego. Prawie o nim zapomniałam przez ostatnie kilka dni, przynajmniej próbowałam, i wcale nie mam ochoty ujrzeć jego umięśnionego ciała i opalonej skóry, które jeszcze tak niedawno doprowadzały mnie do szaleństwa.

Oto jest.

Reuben Bennett w całej swej okazałości, wychodzący z szatni i mozolnie, jakby zmęczonym krokiem, człapiący w stronę basenu. Nie patrzy na nikogo, ma spuszczone spojrzenie, ale mimo to udaje mi się spostrzec, że nie wygląda na zadowolonego. Wprawdzie nieco go rozumiem, w końcu tej nocy, gdy pierwszy raz uprawialiśmy seks, wyznał mi, że tak naprawdę nie liczy na zawodowe pływanie, lecz zawsze myślałam, iż cieszy go myśl o wskoczeniu do wody. Cóż, najwyraźniej się pomyliłam.

Jego wysoka sylwetka staje tuż przed jednym ze słupków, podczas gdy z szatni wyławiają się kolejny chłopcy, chcący zająć dziś miejsce na podium. Wkrótce wszyscy ustawiają się na stopniach i w skupieniu czekają na dźwięk gwizdka. Tylko Bennett wydaje się krążyć po kompletnie innej krainie. Mam wrażenie, że krąży myślami daleko, nawet nie uświadamiając sobie, iż większość studentek na trybunach zebrała się tu właśnie dla niego. Mimowolnie pojawia się we mnie iskierka złości, co jest zupełnie nieuzasadnione, ale, ku mojej rozpaczy, zupełnie prawdziwe. 

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz