Rozdział czterdziesty szósty

9.5K 609 337
                                    

WTOREK, DZIESIĄTY PAŹDZIERNIKA

Kolejny dzień rozpoczyna się zgoła podobnie jak poprzednie. Najpierw przecieram zaspane oczy, potem niechętnie odrzucam kołdrę na bok i mozolnie podnoszę się z materaca. Zmienia się jedynie sposób, w jaki pokonuję trasę dzielącą mnie od szafy z ubraniami — tym razem wpatruję się w podłogę, zapalczywie obserwując lot kawałków koszulki, kiedy kopię je przed siebie. Nie powiem, to najprawdopodobniej najlepsza rozrywka, jaką znalazłam sobie od dobrych kilku miesięcy. Jakby tego było mało, na dodatek całkiem mnie satysfakcjonuje i pozwala pozbyć się nagromadzonych w organizmie negatywnych emocji.

Tylko będę musiała potem posprzątać.

Ziewając, szykuję sobie ciuchy, po czym ruszam do łazienki. Nie spieszę się, bowiem nie dość, że we wtorki moje zajęcia rozpoczynają się godzinę później niż zwykle, to oprócz tego obudziłam się zbyt szybko. W efekcie drugi dzień z rzędu mam więcej wolnego czasu, aniżeli potrzebuję, i znów nie mam pojęcia, co z nim uczynić.

Gdy po kilkudziesięciu minutach powracam do pokoju, odziana tylko i wyłącznie w biały puchaty ręcznik, mozolnie wciągam na siebie najzwyklejszą na świecie czarną bieliznę, a następnie zakładam na tyłek opinające mnie dżinsy. Przeciągam białą bluzkę przez głowę i już zamierzam układać się na łóżku, żeby odpocząć jeszcze chwilę, kiedy wtem drzwi otwierają się, a do pokoju bez pukania, jakże bezczelnie, wchodzi dobrze znana mi sylwetka.

Serce gwałtownie zaczyna walić mi w piersi jak oszalałe, ponieważ zupełnie nie spodziewałam się porannej wizyty faceta, którego wolałabym nigdy nie widzieć już na oczy. Tymczasem on bezceremonialnie zamyka za sobą drzwi i staje kilka metrów ode mnie, przez cały czas nie odrywając ode mnie wzroku, ani na sekundę. Wpycha dłonie w kieszenie spodni, jakby był zawstydzony, co nieco zbija mnie z pantałyku.

— Reuben — stwierdzam sucho, ze skonsternowaniem gapiąc się na niego. — Co tu robisz?

— Przyszedłem... przyszedłem spytać, co u ciebie — oświadcza niepewnym głosem.

Unoszę brwi, coraz bardziej nie rozumiejąc jego zachowania. Po wszystkich ostatnich wydarzeniach, podczas których wyznał, że nie ma najmniejszego zamiaru tworzyć ze mną związku, przychodzi do mojego akademika i najzwyczajniej w świecie pyta, co u mnie? Kompletnie nie rozumiem, dlaczego. Czy liczy na to, iż będę kontynuować naszą znajomość? To bardzo prawdopodobne, jednak nie jestem do końca pewna. Wątpliwości jednak znikają w błyskawicznym tempie, bo kiedy tylko przenoszę spojrzenie na jego oczy, od razu wiem, że właśnie po to tu przyszedł. By sprawdzić, na czym stoi, wybadać grunt. I namówić mnie, bym chwyciła konewkę w dłoń i ów grunt podlewała.

Ale teraz już na to za późno.

— Dobrze — odpowiadam zdawkowo. Zresztą nie sądzę, żeby spodziewał się bardziej szczegółowej wypowiedzi. — Ale teraz to już nie twoja sprawa.

Momentalnie zaciska szczękę, doprowadzony do białej gorączki moim stwierdzeniem. Mam ochotę parsknąć śmiechem, gdyż w wypowiedzianych przeze mnie słowach nie ma ani krzty kłamstwa. I on dobrze o tym wie, po prostu nie potrafi pogodzić się ze świadomością, że to nie Reuben Bennett jest panem i władcą i nie Reuben Bennett zawsze musi wszystko kontrolować. 

— Zachowujesz się zupełnie jak twój brat — mamrocze.

Powstrzymuję fuknięcie.

— Dlaczego? Bo się na ciebie wściekam? Mam bardzo dobry powód, by być na ciebie zła.

— Jaki? — Jego głos staje się oschły, gdy podchodzi do mnie, tym samym pobudzając moje serce do jeszcze szybszego bicia. Zatrzymuje się zaledwie kilkadziesiąt centymetrów przede mną, więc mimowolnie robię krok w tył, nie chcąc znajdować się w niekomfortowej sytuacji. — Wściekasz się, bo co? Bo nie powiedziałem, że cię kocham? Od początku dawałem ci do zrozumienia, że nie będzie między nami nic więcej niż tylko zwykły seks — oznajmia czupurnie. 

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz