Rozdział czterdziesty ósmy

9.3K 607 101
                                    

CZWARTEK, DWUNASTY PAŹDZIERNIKA

Poranek mija mi zdecydowanie zbyt szybko, a każda kolejna minuta wypełniona jest coraz większym niepokojem. Mimo obaw pakuję się w autobus, usadawiając się na jednym z niewielu pustych foteli, a po chwili jestem już kilka domów przed budynkiem bractwa. Ciaśniej owijam się połami płaszcza, którego nie zdążyłam zapiąć przed wyjściem z pojazdu, i szybkim chodem zmierzam do celu.

Wyjątkowo przed piętrowcem nie ma ani jednej osoby, zapewne przez niesprzyjającą pogodę, ale nieszczególnie się tym przejmuję. Bez pukania wchodzę do środka i dopiero tam członkowie stowarzyszenia dają o sobie znać. Większość — dokładnie trzech, w tym jeden chłopak, który tego pamiętnego dnia, gdy pierwszy raz spotkałam Simone, skłamał mi prosto w twarz — bezczynnie siedzi na kanapie, gapiąc się tylko w telewizor plazmowy, inni grają w piłkarzyki w rogu salonu, a kolejna dwójka właśnie wyciąga miski. Nasypują do nich chipsy i jeszcze jakieś przekąski, podczas gdy ja raźnie maszeruję na piętro. Szczerze mówiąc, w ogóle nie dziwi mnie, że nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. 

Mimo żarliwych zapewnień starszego brata, jakoby Reuben poszedł na basen i wróci za minimum dwie godziny, niespokojnie spoglądam na ostatnie drzwi po lewej stronie. W końcu Bennett sam w rozpaczliwym płaczu wyznał mi, iż nie chce być zawodowym pływakiem, ale z drugiej strony to od razu nie wyklucza pływania dla odstresowania, relaksu czy przyjemności. Tak czy siak, pospiesznie wpadam do pokoju mojego brata, nie chcąc wpaść, choćby przypadkiem, na Bennetta. 

Ku mojemu nieszczęściu, Clinton akuratnie składa mocny pocałunek na ustach swojej dziewczyny, jeśli mogę tak ją nazywać, a mnie przypomina się widok nagiej blondynki, raz po raz posuwającej się w górę i w dół na penisie Reubena. Krzywię się mimowolnie, ale automatycznie doprowadzam się do porządku, kiedy mój brat gwałtownie odsuwa się od swojej adoratorki.

— Caroline, cześć. — Posyła mi szczerze przyjazny uśmiech, najprawdopodobniej chcąc tym samym namówić mnie do przyzwoitego zachowania, jeśli przypadkiem zamierzałabym rzucić się na Simone z pazurami. — Wchodź.

W pomieszczeniu panuje półmrok, ponieważ czarne rolety naciągnięte są do połowy, zatem Clinton dobrodusznie podchodzi do okien i zwija je, tym samym wypuszczając do wnętrza trochę światła. Z braku laku przesuwam spojrzenie na Simone, która, uświadamiając sobie, że ją obserwuję, podnosi się z materaca z niemałym zażenowaniem na ślicznej buźce. Niezamierzenie dostrzegam, że przy moim tyczkowatym bracie wygląda na niską, choć nawet bez szpilek jest o dobrych kilka centymetrów wyższa ode mnie (a ja znowuż do najdrobniejszych nie należę).

— Cześć — wita się, starając się ukryć zakłopotanie. Uznaję, że ma bardzo przyjemny dla ucha głos, czego zupełnie się nie spodziewałam. Choć właściwie nie miałam powodów, by sądzić, iż będzie on zaskakująco wysoki czy też wręcz przeciwnie, bo kiedy ostatnio byłam w jej towarzystwie, słyszałam tylko dzikie jęki. — Jestem Simone.

— Wiem — oznajmiam nieco zbyt impertynencko. — Ja jestem Caroline.

— Wiem. — Śmieje się z zażenowaniem.

Clinton podchodzi do niej i obejmuje ją ramieniem, na co dziewczyna momentalnie się rozluźnia. Spogląda na niego kątem oka, a jej twarz nabiera blasku, a to z kolei sprawia, że odczuwam co do niej więcej sympatii. Wprawdzie nie jestem jeszcze na etapie, gdzie puściłabym w zapomnienie bolesną zdradę, jaką zafundowała mojemu bratu, ale z pewnością mogę dać jej szansę. Jednocześnie do mojej głowy przylatuje myśl, udowadniająca mi, iż zachowuję się centralnie jak Clinton — jestem równie zaborcza w stosunku do niego i gdyby Simone go nie kochała, z całą pewnością kazałabym jej uciekać, gdzie pieprz rośnie (ale poprzez mniej miłe słowa).

— Chcesz coś do picia? — proponuje mój brat, na co przecząco kręcę głową.

— Nie trzeba, dzięki.

— No to przynajmniej sobie usiądź — nakazuje, po czym przyciąga mi krzesło, znajdujące się przy biurku. Stawia je nieopodal łóżka, na którym mości się para zakochanych, a ja posłusznie zajmuję swoje miejsce, uprzednio zsuwając jeszcze z ramion płaszcz. Wieszam go na oparciu, przez cały ten czas czując wbijające się we mnie spojrzenia.

— To jak, teraz jesteś moją bratową, co? — zagaduję, posyłając Simone ciepły uśmiech. Przynajmniej Clinton nie będzie miał mi niczego za złe, skoro staram się być do niej przyjaźnie nastawiona.

Spomiędzy jej idealnie wykrojonych warg znów wybrzmiewa cichy śmiech.

— Może nie zapędzajmy się tak daleko... — zaczyna Clinton. Na jego słowa błyskawicznie marszczę brwi, bowiem do cna przypomina mi w tym momencie Reubena, który jawnie powiedział, że nasz związek nie ma przyszłości.

— Dlaczego? — oponuję, uśmiechając się promienniej. — Wyglądacie razem bardzo ładnie i z pewnością będziecie mieć śliczne dzieci — stwierdzam i z satysfakcją przyjmuję widok mocno skonfundowanego Clintona. 

Najprawdopodobniej odrobinę się zapędziłam, gaworząc o dzieciach, jednak trzeba przyznać, że jeśli takowe pojawią się na świecie wskutek ich znajomości, bezsprzecznie będą piękne. Szczególnie jeżeli odziedziczą blond włosy Simone, jej jasnoniebieskie oczy i niebotycznie długie nogi. Dziewczyna jest w końcu typową pięknością, za którą każdy facet ogląda się na ulicy, choćby jego kobieta była równie ładna.

— Poza tym bardzo się cieszę, że nareszcie pojawił się ktoś, kto potrafi ujarzmić mojego brata — dodaję, na co Simone uśmiecha się z zawstydzeniem. No proszę, po tym, co widziałam, kiedy przerwałam jej seks z Reubenem, nie przyszło mi na myśl, iż tę dziewczynę może onieśmielać byle stwierdzenie. — Przyda mu się taka kobieta.

Brat rzuca we mnie błyskawicami, posługując się tylko i wyłącznie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem, co normalnie przywołałoby mnie do pionu i przestałabym pleść głupoty. Tym razem jednak nie do końca się mu podporządkowuję, gdyż promiennie się uśmiecham. Nie chcę do reszty zepsuć panującej tu atmosfery — na razie nie można na nią narzekać, ale wolałabym nie wiedzieć, jak zmieniłaby się, gdybym dalej brnęła w bzdurne historyjki.

— W każdym razie — zaczynam niepewnie — bardzo się cieszę, że wyjaśniliście sobie wszystko i jesteście razem.

— My też się cieszymy — odpowiada Simone, posyłając mi kolejny ze swoich sympatycznych uśmiechów.

Źle ją oceniłam. Naprawdę źle. Byłam święcie przekonana, że skoro puściła się z Bennettem, to nie jest dobrą partią dla mojego brata i na pewno spogląda na wszystkich z wyższością, ma kilkucentymetrowe paznokcie i jest niesamowicie opryskliwa. Tymczasem wychodzi na jaw, że nie powinnam oceniać ludzi po pozorach, ponieważ dziewczyna okazała się dobroduszną i uroczą osobą, przynajmniej na ten moment.

Rozchylam usta, aby jeszcze raz powtórzyć, jak bardzo cieszę się ich szczęściem, mimo że moje własne zgubiło się gdzieś razem z połamanym sercem, jednak w tej samej chwili otwierają się drzwi, a do środka bezceremonialnie wpada niezapowiedziany gość.

I nawet nie muszę obracać się, by stwierdzić, kto postanowił zaszczycić nas swoją obecnością.

I nawet nie muszę obracać się, by stwierdzić, kto postanowił zaszczycić nas swoją obecnością

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

PIOSENKA: Ed Sheeran — The A Team

Kolejny rozdział pojawi się jutro! ♥

Do napisania!

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz