ŚRODA, JEDENASTY PAŹDZIERNIKA
Serce boleśnie bije mi w piersi przez cały czas. Boli mnie, gdy nadzwyczaj ślamazarnie podnoszę powieki. Boli mnie, gdy ziewam. Boli mnie, gdy odsuwam rąbek kołdry i stawiam stopy na chłodnych panelach. Boli mnie również wtedy, gdy człapię na drugi koniec pokoju i sięgam po ubrania. A także wtedy, gdy idę do łazienki, biorę prysznic, myję zęby czy choćby stoję nieruchomo pośrodku pomieszczenia, zupełnie nie pamiętając, co powinnam teraz uczynić.
Prawdę mówiąc, z każdym uderzeniem serca ból rozprzestrzenia się po moim organizmie, powoli, niezwykle powolutku paraliżując wszystkie moje mięśnie. W pewnym momencie najbardziej pragnę powrócić do łóżka i spać, bo tylko wtedy nie rozmyślam o wczorajszych wydarzeniach. O calutkich dwóch ostatnich miesiącach, prawdę mówiąc.
— Jak się dzisiaj czujesz? — pyta troskliwie Sheldon, gdy ponownie widzi mnie na sali wcześniej niż zawsze.
— Dobrze — kłamię, nawet na niego nie patrząc. Najwyraźniej mocno go to martwi, gdyż pospiesznie sadowi się po mojej prawej stronie i kątem oka widzę, że utrzymuje na mnie spojrzenie.
— A tak serio?
Wzdycham głęboko, po czym spoglądam w jego zielone oczy, błyszczące teraz niepokojem. Okulary zjechały mu nisko na nos, ale wydaje się zupełnie tym nie przejmować. Uparcie czeka, aż odpowiem na jego pytanie, mimo że dobrze wie, iż nie za bardzo mam na to ochotę.
— A tak serio to jestem wyczerpana — mówię, postanawiając przestać ukrywać przed nim cokolwiek. I tak będzie drążył temat, dopóki nie dowie się wszystkiego, a ostatnio nie jestem szczególnie radosnym rozmówcą. — Czuję się fatalnie i najchętniej zerwałabym się z zajęć i wróciła do akademika.
Przez chwilę panuje cisza, podczas której, jak mniemam, Sheldon przyswaja nowe informacje i zażarcie nad czymś kontempluje. Przez cały ten czas nie odrywa ode mnie wzroku, przez co uświadamiam sobie, że to właśnie ja jestem w tym momencie głównym tematem jego myśli. Wprawdzie nietrudno tego dociec, ale od niedawna nim coś sobie uświadomię, muszę poczekać, aż słowa zostaną przeze mnie kilkukrotnie przeżute i zinterpretowane na trzydzieści różnych sposobów.
— A może poprawi ci humor gorąca czekolada i paczka żelek? — sugeruje z nieśmiałym uśmiechem.
Marszczę brwi.
— Chcesz mnie zabić? Mam uczulenie na czekoladę.
Chłopak śmieje się pod nosem, rozbawiony moimi słowami, a do mnie mimochodem dociera, iż jest naprawdę dobrym przyjacielem. Próbuje mnie pocieszyć, nawet jeżeli przy okazji nieumyślnie planuje moją śmierć.
— Przynajmniej wiem, że nie straciłaś poczucia humoru — stwierdza po chwili. — Ale teraz poważnie: mam w pokoju laptopa z kontem na Netfliksie, twardy materac i kilogram żelek. Skusisz się?
Z jednej strony wolałabym zaszyć się w kącie własnego łóżka i użalać się nad swoim losem i tym, jak głupia byłam, obierając zachowania Reubena w kompletnie inny sposób, niż powinnam. Z drugiej jednak strony najpewniej właśnie dlatego przydałaby mi się rozrywka i przyjaciel, który ma w zanadrzu słodkości i potrafi pocieszać.
— No, dalej. Wyjdzie ci to na dobre — zapewnia.
Zwilżam usta koniuszkiem języka, zawzięcie zastanawiając się nad jego propozycją. Ostatecznie kiwam głową, chcąc po prostu zapomnieć o nieprzyjemnych sytuacjach, w jakich brałam udział.
Na skutek tej decyzji kilka godzin później ląduję w pokoju Sheldona, w którym nie widać ani grama kurzu. Panuje tu zadziwiający porządek, co kompletnie nie spaja się z wiedzą, jaką objęłam po zapoznaniu się bliżej ze studenckim życiem. W przeciwieństwie do pokoju, który dzielę z Bijou, u Sheldona wszystko jest na miejscu — podręczniki leżą starannie ułożone na szafce, oba łóżka są zaścielone, a na podłodze nie wala się ani jeden brudny ciuch. Wprawdzie wczoraj posprzątałam u siebie po tym, jak wyszedł ode mnie Reuben, ale jaskinia moja i Bijou nadal nie wygląda tak czysto, jak pokój Sheldona.
CZYTASZ
Ponurak
RomanceCaroline wiedzie bezproblemowe życie przepełnione godzinami spędzonymi na nauce, sporządzaniem notatek i rozmowami z matką, którą uważa za swoją jedyną przyjaciółkę. Wkrótce rozpoczyna pierwszy semestr na uniwersytecie w Illinois, nie mając jakichko...