Rozdział szesnasty

12.4K 605 88
                                    

Postępuję mechanicznie, wsiadając do pierwszego autobusu z kursem wiodącym do Indianapolis, oczywiście z przesiadką, bowiem kiedy tylko wróciłam do akademika okazało się, że moja współlokatorka wciąż nie wróciła z całonocnej balangi, a ja właściwie nie mam co ze sobą zrobić. Uznałam, iż pora jest na tyle wczesna, bym mogła jeszcze odwiedzić rodziców, nie zaprzątając im głowy żadnymi wymówkami. Poza tym, pomimo marnej formy Clintona i faktem, że z pewnością będę martwić się o niego przez resztę weekendu, przyda mi się mały odpoczynek od niewygodnego materaca i wiecznego stosu podręczników na komodzie. 

Po dwóch godzinach jazdy, podczas której tracę kontakt ze światem na skutek słuchawek wepchanych w uszy, nareszcie wysiadam w centrum miasta z prawie milionową populacją. Na moje nieszczęście, o godzinie dziesiątej wokoło jest już pełno ludzi, a z nieba leje skwar. Chowam więc głowę w czapkę z daszkiem, którą chyba podkradłam Bijou — nie jestem pewna — a potem raźnym krokiem człapię w stronę najbliższej uliczki po prawej stronie. Mija dobre pół godziny, nim staję przed drzwiami rodzinnego domu i pukam cicho w mahoniowe drewno.

— Caroline! — woła radośnie moja mama i przytula mnie, uprzednio wycierając mokre dłonie w fartuszek przyozdobiony feerią barw. — Czekaliśmy na ciebie! Dlaczego jesteś tak późno?

Wzruszam ramionami, ale marnie mi to wychodzi, bo nadal uściskam się z rodzicielką. Pachnie różami, jak zwykle, a po tygodniu rozłąki jest to tak przyjemna woń, że aż wzdycham z radości.

— Okazało się, że Clinton nie mógł się zabrać, więc pojechałam autobusem — wyznaję, odsuwając się. Na twarz całkiem szczupłej, mimo już nie tak młodego wieku, kobiety wpływa zmartwienie. — Ma strasznie dużo nauki i po prostu nie mógł pozwolić sobie na wyjazd — kłamię jak z nut. Najwyraźniej nie wzbudzam jednak jakichkolwiek podejrzeń, ponieważ chwilę później mama wciąga mnie do wnętrza domu, w którym z kolei roznosi się zapach lawendy, i rozkazuje ściągnąć buty.

— Cóż, w takim razie musi przyjechać w następnym tygodniu. — Posyła mi promienny uśmiech. — Jeśli go nie będzie, nie dostanie już więcej kieszonkowego.

Potrząsam z rozbawieniem głową, gdyż dobrze wiem, że mój starszy brat wcale nie korzysta już z pieniędzy rodziców, jeżeli nie brać pod uwagę kasy przeznaczonej na wykształcenie i jedzenie. Właściwie Clinton nie wydaje na siebie zbyt wiele, a oni pomagają mu z własnej woli.

— Caroline? — Głos mojego ojca brzmi nieco groźnie z kilkumetrowej odległości. Gdy go jednak widzę, na jego pooranej bruzdami twarzy kwitnie szeroki uśmiech, a mięsiste barki rozłożone są oczekując, aż w nie wpadnę.

— Cześć, tato! — Wtulam się w jego miękkie ciało i przyciskam mocno, rozkoszując się bezpieczeństwem, jakie w mgnieniu oka rozprzestrzenia się po moim organizmie. Śmiem sądzić, iż w ostatnim tygodniu doświadczyłam aż nadmiaru wrażeń, zatem przyjemnie jest móc wreszcie puścić to w niepamięć.

Z tatą nigdy nie miałam szczególnie wyśmienitych kontaktów, bardzo często się kłóciliśmy. Głównym powodem były jego wieczne zakazy, których nie znosiłam w młodzieńczym wieku — buntowałam się, nie chcąc siedzieć bezczynnie w domu i wkuwać kolejnych rozdziałów z historii USA, jednak on nie brał po uwagę innej opcji. Teraz w zupełności go rozumiem, chciał po prostu, bym zdobyła jak najlepsze wykształcenie i nie musiała harować do końca życia, na co skazany był jego brat. Mój rodziciel najpewniej chował uraz do swoich rodziców, że nie wychowali mojego wujka na porządnego człowieka, a on nie mógł nic na to poradzić. Prawdę mówiąc, im bardziej byłam nieposłuszna, tym częściej mój ojciec wspominał, jak bardzo przypominam mu jego brata. Wtedy kompletnie to ignorowałam, co naprawdę było błędem.

— Na pewno jesteś głodna — stwierdza moja mama, a po jej tonie wnioskuję, iż nie przyjmie jakiegokolwiek zaprzeczenia. Udaję się więc za nią do kuchni, gdzie, co nie zaskakuje mnie w najmniejszym choćby stopniu, na stole stoi kilka talerzy wypełnionych po brzegi kanapkami.

— Mamo?

— Tak, córciu? — Unosi spojrzenie znad zlewu pełnego naczyń.

— Gdzie ta grupa motocyklistów, którą zamierzałaś nakarmić? — pytam z rozbawieniem, a tata momentalnie zaczyna śmiać się z mojego komentarza. Usta mojej rodzicielki także rozciągają się w szerokim, szczerym uśmiechu, a jest to tak miłą odskocznią, że rozpływam się w duszy.

— Ta grupa motocyklistów jest tobą, więc siadaj i nie gadaj — rozkazuje rozweselona.

Posłusznie usadawiam się na niezwykle wygodnym krześle, w porównaniu do tych znajdujących się w przydrożnych barach nieopodal poniektórych budynków należących do uniwersytetu. Spokojnie napycham swój żołądek pysznościami, jakich dawno nie kosztowałam, a później zanoszę torbę do swojego miejsca w tym domu. Wewnątrz pokoju jak zwykle panuje przyjazna atmosfera, pomimo ciemnozielonego koloru, jakim pomalowane są ściany. Łagodności nadaje jednak białe łóżko usłane równie białą pościelą i wielkie okno wykuszowe, przez które wpadają promienie światła, nie tylko rozjaśniając wnętrze, ale także sprawiając, że panuje tu ciepłota. Odkąd pamiętam, uwielbiałam przebywać w mojej norce, a nauka w niej wcale nie szła mi tak nieznośnie, jak zawsze wmawiałam to rodzicom.

Szybko schładzam swoją spoconą twarz chłodną wodą, w potem znów zakładam czapkę z daszkiem, która chroni mnie przez zdradzieckim słońcem, i schodzę na parter, oczekując przy drzwiach na rodzicieli. Postanowiliśmy, że to odpowiedni moment, by wybrać się na zaplanowaną wcześniej przechadzkę po parku, chociaż pogoda daje się we znaki. 

Po niecałych pięciu minutach mama i tato dołączają do mnie, więc wychodzimy na parne powietrze. Chwilę później stąpamy już po wyłożonym kostkami chodniku w stronę pobliskiej alejki, za którą można zaopatrzyć się w niezliczone ilości wyśmienitych lodów. Moi rodzice, jak przystało na małżeństwo, idą pod ramię, raz po raz posyłając mi radosne uśmiechy. Poniekąd żałuję, że nie ma ze mną Clintona, ponieważ gdzieś na dnie rzekomo rozweselonych oczu rodzicieli wynajduję cząstkę smutku. Cóż, na ich miejscu również chciałabym zobaczyć pierworodne dziecko przynajmniej raz w tygodniu, tym bardziej, że mój brat uczy się na uniwersytecie w Illinois już trzeci rok.

Wymieniam się z mamą ciekawymi spostrzeżeniami odnoście dzisiejszego doboru stroju taty — założył kowbojski kapelusz, a do tego biały podkoszulek i spodenki khaki. Podśmiewamy się pod nosem, lecz on na to nie zważa, tylko się uśmiecha. 

Reszta dnia mija w zastraszającym tempie i dopiero, kiedy kładę się do łóżka, ukąpana i z nadmiernie wyczyszczonymi zębami, uświadamiam sobie, że już jutro będę musiała powrócić na kampus, co wiąże się z ponownym spotkaniem Clintona. Nadal pragnę dowiedzieć się o prawdziwych powodach, dla jakich postanowił zacząć palić marihuanę, jednak on najwyraźniej nie zamierza mi tego wyznać. A może to ja bzdurnie wymyśliłam, że przez cały czas mnie co do tego okłamuje? Jeny, jakkolwiek by nie było, za każdym razem, gdy zostaję sama ze swoimi judaszowskimi myślami, zaczynam zadręczać się życiem starszego brata. Nie powinno tak być. Właściwie w ogóle nie powinnam myśleć, co zrobić, by pomóc mu wygrzebać się z głębokiego bagna, w jakie wstąpił.

Sam powinien to zrobić.

PIOSENKA: Alfie Arcuri — If They Only Knew

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

PIOSENKA: Alfie Arcuri — If They Only Knew

Szczerze mówiąc, nie jestem szczególnie zadowolona z tego rozdziału. Jest trochę nudny. Kolejny pojawi się w piątek! ♥

Do napisania!

PonurakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz