'81

4.6K 282 159
                                    

  -Luka obudził się pół godziny temu- oznajmił O'Pry, rozłączając się.

Siedziałem osłupiony u boku Lilith... Upłynęło kilka minut, zanim zdołaliśmy przyswoić tę informację.

  -Musimy jechać- upomniał nas mężczyzna.

Skinąłem głową i zgarnąłem kluczyki ze stolika.

  -Dokumenty- zwróciła się kobieta do męża, zawiązując szalik.

  -Mam- oznajmił, otwierając drzwi.

  -Będę za państwem- zasugerowałem, wchodząc na maszynę.

  -Tak, tylko uważaj na siebie- zaćwiergotała i wsiadła do samochodu.

*

Dotarliśmy do szpitala po niecałych 25 minutach, starając się omijać wszelakie objazdy i poranne korki.

Kiedy zatrzymałem się na parkingu padł mi telefon, a niebo zaczęły przysłaniać chmury.

Wraz z rodzicami Luki, półbiegiem skierowaliśmy się do budynku, gdzie wydawał się panować niepokojący spokój.

Na recepcji o dziwo nie było kompletnie nikogo, jedynie jakiś samotny cień krzątał się za drzwiami na izbę przyjęć.

Weszliśmy do windy.

Drzwi się zamknęły.

Rodzice mojego ukochanego byli tak przejęci, że żadne z nich nie wydusiło choćby słowa.

Trzęsły mi się ręce, cudem wcisnąłem guzik.

Pierwsze piętro.

Drzwi się otworzyły.

Pielęgniarka z pacjentem na wózku, wywróciła oczami i mruknęła coś o tym, że poczeka.

Drugie piętro.

Winda staje.

Drzwi nie otwierają się.

  -Co do...- zaczyna O'Pry, ale nie kończy, bo dźwignia rusza.

Trzecie piętro.

Gardło zaczyna mnie palić, a oczy zachodzą mi czernią- zdaję sobie sprawę, że wstrzymałem oddech.

Wychodzimy.

Lilith ciasno owija ręce, wokół ramienia męża.

Dostrzegamy ordynatora...

Przyspieszamy kroku.

  -Dzień Dobry- wyrzucają oboje, z iskrami nadziei w oczach.

  -Witam, zapewne dostali państwo telefon, że pacjent się obudził- stwierdza bez wyrazu.

Kiwają głową.

  -Możemy go zobaczyć? Prawda?- wtrącam się.

  -Wydaje mi się to w tej chwili niewykonalne- oznajmia, unosząc nieznacznie podbródek.

  -Ale... Co?- odzywa się zdezorientowana niebieskooka.

  -Państwa syn jest czasowo otumaniony... Nie jesteśmy pewni czy to wina leków, czy może szoku jakiego doznał podczas wypadku....-

Patrzymy to na siebie, to na lekarza.

  -Co ma pan na myśli mówiąc "otumianiony"?- pyta matka Luki.

  -To chyba w niczym nie przeszkadza, wciąż nie rozumiem...- gonię.

  -Przez "otumaniony" rozumiem to, że pacjent obudził się...- odchyla się na bok, spogląda na zegarek.-Równo godzinę temu, na kwadrans zanim dostali państwo telefon... I od tego czasu nie odezwał się do nas słowem-

Rude Boy | boyxboyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz