Podczas gdy Alison zamknęła się w swoim tymczasowym pokoju i ze słuchawkami na uszach rzuciła się w wir pracy, Severus siedział w saloniku McGonagall i w milczeniu pił herbatę. Minerwa przyglądała mu się z niepokojem. Od momentu, gdy wpadł do jej komnat z okrzykiem „musimy porozmawiać", nie odezwał się ani słowem.
– Zawsze wydawało mi się, że podczas rozmowy przynajmniej jedna osoba coś mówi – zagadnęła kobieta. – Pozwól więc, że ja zacznę. Przyszedłeś do mnie, bo to, czego się dowiedziałeś o swojej rodzinie, okazało się dla ciebie bolesne i niełatwo ci się z tym pogodzić, prawda?
– Nie, przyszedłem tylko po to, by w spokoju napić się herbaty – odparł zgryźliwie Snape.
– Gdybyś przyszedł napić się whisky, to może bym ci uwierzyła – odcięła się McGonagall. – Nie będę twierdzić, że wiem, przez co przechodzisz, ale domyślam się, że nie jest ci łatwo. A ty dobrze wiesz, że możesz mi o wszystkim powiedzieć.
– Wiem – przyznał wyjątkowo spokojnie. – Tylko jest tego tyle, że nie umiem zdecydować, od czego zacząć.
– Co ci powiedziała Alison? – spytała Minerwa.
– Wyjaśniła mi, że przez ostatnie kilka lat żyłem w błędzie i że straciłem więcej, niż sądziłem – stwierdził z goryczą. – Mam córkę, która chciałaby mnie poznać, ale obawiam się, że nie jestem takim ojcem, o jakim może marzyć czterolatka. Za to Sammy, dla odmiany, nie chce mieć ze mną do czynienia. Podobno do tego stopnia, że nie chciał iść do Hogwartu. Szczerze mówiąc, dziwię się Alison, że w ogóle chciała ze mną rozmawiać. To dziwne, ale lepiej mi było, kiedy nie znałem prawdy.
– Bo mogłeś całą winę zrzucić na nią – stwierdziła Minerwa. – A teraz winisz siebie.
– Miałaś się powstrzymać od tego typu uwag – wytknął jej Snape. – Ale w tym wypadku masz rację. Najbardziej wkurza mnie to, że tak naprawdę nie istniały żadne rzeczywiste powody... – zamyślił się i zamilkł wpatrzony w kubek w swoich dłoniach.
– Nie istniały – przyznała mu rację. – Ty uwierzyłeś w swoje urojenia, ona dała się zwieść pozorom... Oboje zachowaliście się wyjątkowo niedojrzale.
– Właśnie tego potrzebowałem – parsknął rozzłoszczony Snape.
– Chyba nie liczyłeś na to, że pogłaszczę cię po główce i powiem, że wszystko będzie dobrze, co?
– No nie... raczej sądziłem, że powiesz mi, co mam zrobić, żeby jakoś to wyprostować – Severus bardzo niechętnie przyznał się do tego, że czuje się bezradny.
– To zależy od tego, co chcesz osiągnąć. Na czym ci najbardziej zależy?
– Chcę mieć kontakt z dziećmi – odparł bez zastanowienia. – Tylko o to mi chodzi.
– To akurat nie powinno być trudne – stwierdziła Minerwa. – W końcu sam mówiłeś, że Maggie chce cię poznać, a z tego, co wiem, Sam bardzo za tobą tęsknił...
– Celowo użyłaś czasu przeszłego?
– Tak, myślę, że to się nie zmieniło, tylko teraz Sammy za nic się do tego nie przyzna. Dlatego powinieneś zrobić wszystko, żeby z nim porozmawiać i wyjaśnić mu, co się wtedy stało.
– Myślisz, że on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać?
– Może nie od razu, ale musisz być cierpliwy i... nie obraź się, ale zrób coś ze sobą. Wyglądasz jak siedem nieszczęść i dzieci mogą uciec, kiedy cię zobaczą.
– Coraz lepiej – zakpił. – Masz jeszcze jakieś uwagi?
– Na razie nie – skwitowała bezlitośnie. – Mam za to jedno pytanie. Co z Alison?
– O co dokładnie pytasz?
– Myślisz, że jest szansa, że się dogadacie?
– Wątpię. Powiedziała wprost, że jestem jej obojętny.
– A co czujesz? Przecież ta więź, która was łączyła, była prawdziwa i powinniście wiedzieć, jeśli jedno z was przestanie kochać... – urwała widząc, że jej rozmówca zamyka się w sobie i przybiera swoją wystudiowaną, obojętną maskę.
– Pójdę już – mruknął i bez zwłoki opuścił jej salon.
Severus prawie biegł do swojego pokoju. W głowie wciąż słyszał ostatnie słowa Minerwy i musiał je bezwzględnie zagłuszyć. Nie chciał się przyznać, że cokolwiek do kogokolwiek czuje. Wypierał to z siebie i teraz nie zamierzał analizować swoich emocji. Dla dzieci mógł zrobić wyjątek, ale tylko dla nich.
~*~
Alison, pomimo tego, że pracowała do późna, zerwała się z łóżka wcześnie rano. Nie wiedziała, ile czasu zajmie jej wizyta w Azkabanie, a po drodze musiała jeszcze wstąpić do Ministerstwa po stosowne dokumenty. Ubierała się myśląc o tym, że będzie musiała spędzić kilka najbliższych godzin w obecności dementorów i zdecydowała, że chyba odpuści sobie śniadanie. I tak zawsze po wizycie w więzieniu czuła, że jest jej niedobrze. Spakowała do torby paczkę czekoladowych żab, delikatnie się umalowała i była gotowa do wyjścia.
W Biurze Aurorów zastała Rufusa Scrimgeoura pogrążonego w lekturze jakiś dokumentów.
– Cześć, potrzebuję zgody na jednorazowe odwiedziny w Azkabanie – powiedziała siadając na skraju jego biurka.
– Lestrange'owie? – spytał domyślnie, wiedząc, jaką sprawę prowadzi Alison.
– Tylko Bellatrix – uściśliła kobieta.
– Potrzebujesz obstawy? – Scrimgeour w końcu podniósł na nią wzrok.
– Dziękuję, Rufusie, ale poradzę sobie – odparła hardo. Zawsze ją denerwowało, gdy koledzy z pracy traktowali ją z przesadną troską.
– Jak zawsze – odparł z uśmiechem. Podał jej wypełniony formularz. – To wszystko?
– Nie... – Alison zawahała się. – Chciałabym też pełnomocnictwo do reprezentowania rodziny Miriam... ale in blanco.
– Na kogo chcesz je wystawić? Z tego co wiem, Malfoyowie, jako rodzina zastępcza, mają pełne prawo decydować o jej losie. Również po śmierci.
– Właśnie dlatego jest mi ono potrzebne – wyjaśniła ostrożnie. – Lucjusz... nie dopuści do tego, żeby Miriam i jej synek zostali pochowani z należytym szacunkiem. Już przekonał Knota, żeby wyciszył sprawę.
– Chcesz postąpić wbrew jego woli?
– Dziewczyna przebywała pod jego opieką kiedy doszło do gwałtu – stwierdziła zimno. – Nie oskarżam go o nic, ale uważam, że nie powinien decydować o tym, jak i gdzie zostanie pochowana.
– Dam ci to pełnomocnictwo, ale nie możesz go wypisać na siebie...
– Wystarczy, że Bellatrix wystawi je wyłącznie na swoją siostrę... wraz ze wszystkimi dyspozycjami.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – stwierdził Rufus i podał jej kolejne dokumenty. – I nie próbuj ruszać Malfoya bez twardych dowodów.
– Och, nie miałam takiego zamiaru – stwierdziła ze złośliwym uśmiechem. – Jest tylko świadkiem w tej sprawie. I w tym charakterze będę go przesłuchiwać.
– Uważaj na niego, to paskudy typ.
– Wiem o tym aż za dobrze. I niech ta rozmowa zostanie między nami.
– Oczywiście. Poza tym, chyba wiesz, że w tym przypadku masz moje pełne poparcie.
– Wiem, właśnie dlatego, przyszłam z tym do ciebie.
~*~
Następnym miejscem, które musiała odwiedzić po drodze, było Malfoy Manor. Alison wyjątkowo nie lubiła tej ponurej, pełnej przepychu posiadłości. Przeszła przez bogato zdobioną bramę i wypielęgnowaną alejką, przywodzącą na myśl bardziej park niż ogród, dotarła do drzwi frontowych. Złocona kołatka w kształcie węża drgnęła pod dotykiem jej dłoni i już po chwili na progu pojawił się skrzat domowy Malfoyów.
– Witam, panno Stark – odezwał się piskliwie Zgredek. – Pana nie ma w domu.
– Nic nie szkodzi. Chcę rozmawiać z panią Malfoy – odparła kobieta bardzo oficjalnym tonem.
– Oczywiście. Pani jest w swoim gabinecie – odparł skrzat i gestem pokazał jej, że ma iść za nim.
Alison dobrze znała drogę do pokoju, który Narcyza nazywała gabinetem, ale szła za Zgredkiem, jakby nigdy wcześniej tam nie była. Pani Malfoy siedziała przy prostym, skromnym biureczku i z dumną miną wpatrywała się w swojego gościa. Była perfekcyjnie umalowana, nienagannie ubrana i wymuszenie sztywna. Przynajmniej do momentu, kiedy odprawiła skrzata i zabroniła mu przeszkadzać.
– Witaj, Alison – powiedziała oddychając z ulgą i wyraźnie rozluźniając się. – Przychodzisz w sprawie Miriam?
– Tak, Cyziu – odparła Ally z uśmiechem. – Lucjusz w pracy?
– Tak, załatwia jakieś interesy w Brighton.
– Bardzo dobrze się składa, bo chcę rozmawiać tylko z tobą – powiedziała poważnie Alison i zajęła drugi fotel.
– To było samobójstwo? – spytała cicho Narcyza od razu spinając się na nowo.
– Wszystko na to wskazuje...
– Czyli już po wszystkim?
– Dobrze wiesz, że nie. Miriam była w ciąży, więc to nie koniec śledztwa.
– Na Merlina! – wykrzyknęła wstrząśnięta Narcyza i zapadła się głębiej w fotel. Po chwili zerwała się z niego i zaczęła krążyć po pokoju. – Cholera jasna, jesteś pewna? Nie no, głupie pytanie, oczywiście, że jesteś! Wiesz z kim?
– Uspokój się, zanim ktoś cię usłyszy – powiedziała Alison spokojnie i poczekała aż Narcyza usiądzie. – Nie wiem, kto jest ojcem dziecka, ale udało mi się wykluczyć uczniów i nauczycieli.
– Tego się obawiałam – powiedziała Narcyza i zakryła usta dłonią. Wyraźnie nie zamierzała tego powiedzieć.
– Ty coś wiesz, prawda?
– Nic nie wiem! Ale słyszałam o tych innych dziewczynach i... Próbowałam z nią rozmawiać, ale wiesz, jaki jest Lucjusz... Nigdy nie mogłam zostać z nią sam na sam...
– Dlatego teraz masz okazję, coś dla niej zrobić – stwierdziła Alison powstrzymując dalsze wybuchy żalu Narcyzy. – Musisz ją pochować. Ją i jej synka. Nie pozwól Lucjuszowi zatuszować tej sprawy.
– Możesz być pewna, że mu nie pozwolę – w głosie Narcyzy zabrzmiało zdecydowanie. – Zbyt długo mu odpuszczałam.
Kobieta podeszła do okna i wyglądała, jakby intensywnie wpatrywała się w swój zadbany ogród. Jednak myślami była zupełnie gdzie indziej. Wspominała te wszystkie lata od dnia, kiedy została panią Malfoy. To, jak zakochiwali się w sobie z Lucjuszem, te pierwsze lata, tak trudne ze względu na toczącą się wojnę i pełne obaw o to, co z nimi będzie. To był czas, kiedy byli sobie naprawdę bliscy, czas kiedy razem walczyli o to, by być razem i żeby mieć dziecko. Długa, trudna i wyniszczająca walka zakończyła się sukcesem, ale zapłacili za to wysoką cenę. Po urodzeniu Draco coś między nimi zaczęło się zmieniać. Lucjusz stał się obcy, nieobecny i wiecznie niezadowolony ze swojej żony. Narcyza zwykle starała się łagodzić sytuację i ulegać mu, ale tylko na zewnątrz. W domu to ona rządziła wszystkimi twardą ręką. Tak było aż do upadku Voldemorta. Kiedy Narcyza podjęła decyzję o tym, że weźmie Miriam do siebie, jej mąż dostał szału. Zgodził się na to tylko pod jednym warunkiem: od tamtego dnia Narcyza stała się więźniem we własnym domu. Była cicha, uległa i we wszystkim absolutnie posłuszna mężowi. Cały swój czas miała poświęcać synowi i siostrzenicy. Pogodziła się z tym i nigdy nie protestowała. Wychowywała dzieci, prowadziła dom i tylko podczas starannie ukrywanych spotkań z Lilith i Alison, pozwalała sobie pokazać swoją prawdziwą twarz. Tylko wtedy mogła być sobą – beztroską, rozmarzoną optymistką. I tylko one dwie wiedziały, jak bardzo cierpiała, jak bardzo bolała ją obojętność Lucjusza, jak przeżywała jego zdrady, z którymi już nawet się nie ukrywał. Z czasem i on stał się jej obojętny, a ona przestała się tym wszystkim przejmować. Aż do teraz. Śmierć Miriam załamała ją, ale nie zamierzała pozwolić Lucjuszowi na to, by dziewczyna została pochowana po cichu, w jakimś nieznanym nikomu miejscu. Jej siostrzenica nie żyła, więc nie miała zamiaru dłużej trzymać się warunków, które postawił jej mąż. Kiedy odwróciła się od okna, od razu widać było zmianę, jaka w niej zaszła.
– Co robimy? – spytała pewnym siebie głosem.
– O tym zadecyduje Bellatrix – odpowiedziała Alison, która w milczeniu przeczekała rozterki wewnętrzne Narcyzy. – Mam wrażenie, że jej również nie spodoba się to, co próbuje zrobić twój mąż.
~*~
Zanim pojawiły się w Azkabanie zdążyły doprowadzić Zgredka na skraj rozpaczy, gdy Narcyza oznajmiła skrzatowi, że wychodzi i nie wie, kiedy wróci. Sługa nie ośmielił się sprzeciwić swojej pani, nie odezwał się nawet słowem, gdy zabrała ze sobą syna i w zdecydowanie nieodpowiednim stroju opuściła posiadłość.
Kolejną osobą, którą zachowanie Narcyzy wprawiło w osłupienie, była Lilith. Ze zdumieniem, ale też z mściwą satysfakcją wysłuchała mętnych wyjaśnień szwagierki i obiecała popilnować Dracona do czasu powrotu Narcyzy z Azkabanu.
Wszystko to sprawiło, że do więzienia kobiety dotarły dopiero w porze obiadu. Alison nawet się z tego cieszyła. Podczas posiłków dementorzy mieli trzymać się z daleka od więźniów, dzięki czemu istniała szansa, że Bellatrix będzie w dość dobrej formie. Chociaż wiadomość, którą Stark miała jej przekazać, mogła zniszczyć psychikę kobiety do końca.
Bellatrix siedziała w swojej celi i niemrawo dłubała widelcem w talerzu z makaronem. W tym miejscu jedzenie nie miało żadnego smaku i śmierciożerczyni już dawno przestała się łudzić, że jeszcze kiedyś uda jej się go poczuć. Takie wspomnienia były jej niedostępne. Dementorzy wysysali z niej to, co kiedykolwiek uważała za przyjemne. A jednak nie potrafili jej złamać, nie odebrali jej wszystkiego.
– Masz gości – warknął w jej stronę jeden z aurorów. – Odsuń się pod ścianę i podnieś ręce nad głowę.
Kobieta posłuchała. Kiedy uniosła ręce, więzienny uniform zafalował wokół jej wychudzonego ciała. Długie, matowe, splątane włosy wiły się wokół niej i czarną kaskadą spływały aż do kostek. W szczupłej, trupio bladej twarzy, płonęły ogromne, czarne oczy. Alison pomyślała, że kobieta wygląda jak topielica z bajek, które czytała dzieciom. Jednak, w przeciwieństwie do innych więźniów, oczy Bellatrix nie były puste i pozbawione blasku. Kobieta wyglądała na całkowicie świadomą swojej sytuacji i pogodzoną z losem.
– Alison, Cyzia, co za miła niespodzianka – powiedziała Lestrange szorstkim, ochrypniętym od długiego nieużywania głosem.
– Usiądź, Bella – poprosiła łamiącym się głosem Narcyza, która nagle zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko od siostry.
– O co chodzi? – spytała Bellatrix wiedząc już, że to nie jest towarzyska wizyta. Instynktownie wyczuła, że stało się coś złego.
– O twoją córkę – powiedziała Alison, która po raz pierwszy była w tak trudnej sytuacji. – Bardzo mi przykro, Bellatrix. Miriam nie żyje.
Duszną i ciężką przestrzeń więzienia rozdarł pełen niewypowiedzianego cierpienia krzyk kobiety. Narcyza, pomimo początkowej chęci oddalenia się, przytuliła mocno siostrę, która wyła teraz jak zranione zwierzę. Alison pozwoliła jej się wypłakać. Wiedziała, że w tym momencie i tak nic do niej nie dotrze, więc nie było sensu zadawać jej jakichkolwiek pytań.
– Jak... to się stało? – Bellatrix wydusiła z siebie pytanie, patrząc przy tym prosto w oczy Alison.
– Miriam popełniła samobójstwo – odparła zapytana kobieta. – Nie wiem, dlaczego to zrobiła.
Widząc, że pierwsza fala rozpaczy już minęła, opowiedziała jej wszystko, co mogła. Gdy mówiła o ciąży dziewczyny, Bellatrix zamknęła oczy. Przez chwilę wydawało się, że właśnie to ją złamało, ale kiedy je otworzyła, płonął w nich niezwykły ogień. Pełen nienawiści tak silnej, że Narcyza podskoczyła na łóżku i odsunęła się pod ścianę. Alison wytrzymała moc tego spojrzenia. Wyłuszczyła sprawę, z jaką przyszła:
– Chcę, żeby to Narcyza decydowała za ciebie, o tym, jak i gdzie ma zostać pochowana Miriam.
– Ona tego nie zrobi – powiedziała cichym głosem Bellatrix. – Zapomniała, kim jest. Nie sprzeciwi się Lucjuszowi.
Ostatnie słowo niemalże wypluła z pogardą. Patrzyła na siostrę wyczekująco. A ta nie zawiodła jej. Uniosła dumnie głowę i pokręciła nią.
– Mylisz się, Bellatrix – powiedziała pewnie. – Nie pozwolę Lucjuszowi decydować o mojej rodzinie.
Tak zwykle różne od siebie siostry, stały się teraz niezwykle podobne. Jakby dawno zagubiona nić porozumienia nagle pojawiła się na nowo między nimi, silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. O taki efekt chodziło Alison. W końcu miała kogoś, komu też będzie zależało na rozwiązaniu tej sprawy. Poza tym, cieszyła się, że Narcyza wreszcie znalazła w sobie odwagę, żeby przeciwstawić się mężowi. Co więcej, Alison miała pewność, że tak już zostanie. Pomogła Bellatrix wypełnić wszystkie dokumenty i miała już wychodzić, gdy usłyszała jej cichą prośbę:
– Nie idź jeszcze.
Skinęła głową. Wezwała aurora, żeby odprowadził Narcyzę, a sama usiadła na wyczarowanym przez siebie krześle.
– O co chodzi? – spytała szeptem.
– Powiedz mi, czy... – Bella miała wyraźne trudności z wyrażaniem swoich myśli – czy Miriam była jedyna? Czy były inne dziewczyny?
– Czemu o to pytasz? – Alison udała zdziwienie, ale tak naprawdę pokładała wielkie nadzieje w informacjach, które mogła za chwilę uzyskać.
– Muszę wiedzieć – odpowiedziała Bellatrix, a kiedy nie doczekała się żadnej reakcji, dodała: – Być może wiem, co się stało.
– Miriam nie była pierwsza – Alison zdecydowała się ujawnić część prawdy.
– Ile?
– Pięć dziewczyn, o których wiem. Co roku jedna.
Bellatrix zaczęła coś liczyć i mruczeć pod nosem. Dopiero po chwili jej słowa zaczęły mieć sens.
– Sześć lat. Wcześniej siedzieli cicho. Ale od sześciu lat działają...
– Kto?
– Śmierciożercy, oczywiście – powiedziała zimno Bella. – Przecież obie wiemy, że wielu z nich wciąż przebywa na wolności.
– Po co mieliby to robić?
– Zastanów się, kim są te dziewczyny... Co je łączy... Założę się, że wszystkie były w ciąży... Że ktoś je w końcu uświadomił, co tak naprawdę je spotkało i dlaczego.
– Co i dlaczego? – podchwyciła Stark.
– Część śmierciożerców wciąż wierzy, że Czarny Pan nie odszedł na zawsze... Podobno istnieje sposób, żeby przywrócić go do życia... Poprzez krew dziecka...
– Rzeź Niewiniątek – odgadła Alison ze zgrozą. – Kto mógłby być tak szalony, żeby w to uwierzyć?
– Każdy, kto w tamtą Noc Duchów, stracił wszystko.
– Albo ktoś, kto może najwięcej zyskać...
– Widzę, że zaczynasz dobrze kombinować. Spróbuj sprawdzić, czy ktoś się z nimi kontaktował...
– Postaram się to ustalić – przerwała jej Alison. – Jak myślisz, dlaczego odbierały sobie życie?
– Chciałabyś żyć ze świadomością, że twoje dziecko będzie musiało zginąć? I to w dodatku tylko po to, żeby On mógł się odrodzić?
– Chyba zaczynam rozumieć – stwierdziła Alison, porażona nagłym odkryciem. – I obawiam się, że to nie koniec.
– Też się tego boję.
– Bellatrix, powiedziałaś, że część spośród was wciąż wierzy, że On powróci... A ty?
– Skoro tutaj siedzę, to chyba odpowiedź jest oczywista?
– Nie jest – zaprzeczyła Ally.
– No właśnie, nic takie nie jest – odparła zagadkowo kobieta. – Nie wierzę w to, że On umarł, ale to nie znaczy, że chcę, żeby powrócił.
– Dziękuję ci za szczerość – powiedziała Alison a w jej głosie zabrzmiało ostrzeżenie. – Muszę już iść, ale odwiedzę cię, gdy będę wiedziała coś więcej.
Podniosła się, a wyczarowane krzesło zniknęło. Bellatrix patrzyła na nią głęboko się nad czymś zastanawiając, ale zdecydowała się o to spytać, dopiero gdy Alison stała już po drugiej stronie kraty.
– A ty, Stark? Myślisz, że On może wrócić? – w jej głosie było słychać prośbę o zaprzeczenie.
– Ja jestem pewna, że wróci – odpowiedziała Alison bez wahania, czym wywołała u kobiety atak paniki.
Odeszła zaledwie kilka kroków, gdy poczuła, że dłużej nie da rady panować nad własnym lękiem. Oparła się plecami o najbliższą ścianę i oddychała głęboko. Rozmasowała swój uszkodzony klątwą nadgarstek i westchnęła. Tak, przynajmniej w tej jednej kwestii miała pewność.
Nie zdążyła przetrawić nowych informacji, bo zza ściany usłyszała głośne przekleństwo. Głos wydał jej się dziwnie znajomy, więc nie myśląc o tym, że chciała jak najszybciej opuścić więzienie, zajrzała do sąsiedniej celi. I zamarła porażona widokiem.
– Syriusz? – spytała zdumiona, gdy otrząsnęła się już z pierwszego szoku.
Mężczyzna nie zareagował od razu, ale po chwili podniósł wzrok. Zmrużył oczy i patrzył na nią, jakby zobaczył zjawę. Zamknął je i potrząsnął głową, żeby pozbyć się halucynacji, ale kiedy ponownie je otworzył, wciąż ją widział.
Do tej pory funkcjonował w Azkabanie całkiem dobrze. Wiedział, że jest niewinny i ta myśl pozwalała mu pozostać przy zdrowych zmysłach. A teraz najwyraźniej zaczął tracić rozum. Jednak irracjonalna nadzieja, która również się w nim pojawiła, sprawiła, że postanowił się odezwać:
– Ally? To niemożliwe...
– Nie pomyślałam, że cię tu spotkam – przyznała wstrząśnięta Alison.
– Ja tam wciąż nie mam pewności, czy jesteś prawdziwa – wypalił Syriusz.
– Słyszałam, że szaleństwo jeszcze cię nie dopadło, więc chyba możesz zaufać swoim zmysłom.
I zaraz pożałowała swoich słów, bo siedzący przed nią mężczyzna zmienił się w wielkiego, dzikiego, czarnego psa. Syriusz podszedł do niej węsząc i rozpoznając jej zapach, a po chwili spróbował dosięgnąć pyskiem jej dłoni. Alison cofnęła się odruchowo. Dzięki temu usłyszała kroki nadchodzącego aurora i błyskawicznie przysunęła się z powrotem do drzwi celi.
– Zmień się. Szybko. Ktoś idzie.
Syriusz posłuchał jej polecenia i już w swojej normalnej postaci usiadł na łóżku. Teraz miał już pewność, że to naprawdę Alison, a nie halucynacja. Uśmiechnął się do niej, co przy jego zniszczonej, zapadniętej twarzy o płonącym spojrzeniu, dało raczej makabryczny efekt.
– To ty – wychrypiał.
– Tak... – zaczęła niepewnie Ally, ale przerwał jej ostry głos:
– Panno Stark, wychodzimy. Za chwilę zaroi się tu od dementorów.
– Do zobaczenia, panie Black – powiedziała Alison bardzo oficjalnym tonem i poszła za aurorem.
Syriusz został sam z ogromnym mętlikiem w głowie. Zaskoczony jej obecnością, spragniony kontaktu z drugim człowiekiem, zdradził jej swój sekret, który pozwalał mu łatwiej znosić życie w Azkabanie. Zastanawiał się, co Alison z tym zrobi.
CZYTASZ
Snape, after all this time? Część II
FanfictionHistoria dalszych losów Severusa Snape'a i Alison Stark. Jaki błąd popełnił Severus? Czy rzeczywiście miało to aż tak poważne skutki, by nazwać go największą porażką w jego życiu? Co takiego chciała powiedzieć mu Alison i dlaczego tego nie zrobiła...