Zawiera obszerne fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”
– Black, nie powinieneś więcej tak się narażać – stwierdziła Alison, gdy popołudniu wpadła do jego kryjówki.
– Wiem, ale siedzieć bezczynnie w ukryciu też nie mam zamiaru – odpowiedział jej Syriusz. – Nie po to uciekłem.
– A po co? – podpuściła go łagodnie.
– Żeby dopaść Pettigrew – warknął.
– I jak chcesz to zrobić? Tylko obserwując Harry’ego?
– Nie... – przyznał niechętnie. – To jak?
– Tak, żeby wszyscy myśleli, że chcesz dopaść Pottera – powiedziała bezlitośnie. – Tylko Pettigrew będzie znał prawdę. Nikt inny nie może się o tym dowiedzieć.
– Mam ich zaatakować w Hogsmeade?
– Lepiej nie, wtedy od razu zostaniesz złapany – roześmiała się. – Musisz udawać, że polujesz na Pottera, ale wybierać takie chwile, kiedy Harry’ego nie będzie w pobliżu Pettigrew. I tak wszyscy myślą, że jesteś szalony, więc się nie zorientują, że to nie on był celem ataku.
– I pewnie mam się nikomu nie pokazywać na oczy?
– Nikomu – podkreśliła. – Snape i Lupin bez wahania na ciebie doniosą, jeśli spróbujesz się z nimi skontaktować.
– Dlaczego?
– Dlatego, że dopóki Pettigrew pozostaje szczurem, to wszyscy musimy być kryci i udawać, że o niczym nie wiemy.
– Będę zdany tylko na siebie – podsumował Syriusz. – Nawet zaczyna mi się to podobać.
– Tak myślałam, że będziesz wolał pracować sam.
– A Harry? Kiedy pozna prawdę?
– Najlepiej by było, gdyby usłyszał ją od samego Pettigrew, ale na takie szczęście chyba nie możemy liczyć – zamyśliła się Ally.
– Jeszcze zobaczymy – Syriusz zmrużył złośliwie oczy.
– Masz jakiś plan? – spytała zaintrygowana.
– Być może – uśmiechnął się tajemniczo. – W każdym razie... nie będę tutaj siedział. Znalazłem sobie nową miejscówkę.
– Gdzie?
– Podobno nie chcesz zbyt wiele wiedzieć?
*
Im dalej na północ, tym deszcz zacinał mocniej; za szarymi oknami robiło się coraz ciemniej, aż w końcu zapłonęły światła nad półkami z bagażem i na korytarzu. Pociąg stukotał, ulewa bębniła w szyby, wiatr huczał, a profesor Lupin chrapał w najlepsze.
– Chyba już dojeżdżamy – powiedział Sam, wychylając się przed śpiącego profesora, żeby spojrzeć w czarne już okno.
Zaledwie to powiedział, pociąg zaczął zwalniać.
– No, nareszcie. – Ron wstał i podszedł ostrożnie do okna, żeby przez nie wyjrzeć. – Konam z głodu. Chciałbym już być na uczcie...
– Trochę za wcześnie – powiedziała Hermiona, patrząc na zegarek.
– Więc dlaczego stajemy?
Pociąg zwalniał coraz bardziej. W miarę jak cichła lokomotywa, narastał ryk wiatru i wzmagało się bębnienie deszczu o szyby.
Harry, który siedział najbliżej drzwi, wstał i wyjrzał na korytarz. Ze wszystkich przedziałów wychylały się głowy.
Pociąg zatrzymał się tak raptownie, że bagaże pospadały z półek. A potem, bez żadnego ostrzeżenia, pogasły wszystkie światła i pogrążyli się w całkowitej ciemności.
– Co jest grane? – rozległ się za plecami Harry’ego głos Rona.
– Auu! – krzyknęła Hermiona. – Ron, to moja stopa!
Harry wrócił po omacku na swoje miejsce obok Sama.
– Może coś się zepsuło?
– Nie mam pojęcia...
Usłyszał stłumiony pisk i zobaczył niewyraźny zarys głowy i ręki Rona, który wycierał dłonią szybę, żeby lepiej widzieć.
– Coś się porusza – powiedział Ron. – Chyba ktoś wsiada...
Drzwi przedziału otworzyły się i ktoś upadł całym ciężarem na nogi Harry’ego.
– Przepraszam... może wiecie, co się dzieje?... Ojej... przepraszam...
– Cześć, Neville – powiedział Harry, macając wokół siebie w ciemności i ciągnąc Neville’a za płaszcz, żeby pomóc mu wstać.
– Harry? To ty? Co się dzieje?
– Nie wiem... usiądź...
Rozległ się głośny syk, a zaraz potem stłumiony jęk: Neville usiadł na Krzywołapie.
– Pójdę zapytać maszynistę, co to wszystko znaczy – oświadczyła Hermiona.
Harry poczuł, że ktoś przechodzi koło niego i usłyszał zgrzyt otwieranych drzwi, a potem łoskot i okrzyki:
– Kto to?!
– A ty kim jesteś?!
– Ginny?
– Hermiona?
– Co ty tu robisz?
– Szukałam Rona i...
– Wchodź do środka... siadaj...
– Nie tutaj! – krzyknął Harry. – Tu ja siedzę!
– Auaa! – wrzasnął Neville.
– Spokój! – zabrzmiał ochrypły głos.
Wyglądało na to, że profesor Lupin w końcu się obudził. Wszyscy zamilkli. Rozległ się cichy trzask i przedział wypełniło słabe, rozdygotane światło. Profesor Lupin trzymał w dłoni garść płomyków. W bladym świetle zobaczyli jego zmęczoną, szarą twarz i bystre, czujne oczy.
– Nie ruszajcie się z miejsc – powiedział tym samym ochrypłym głosem, po czym podniósł się niespiesznie, wyciągając przed sobą dłoń z płomykami.
Drzwi rozsunęły się powoli, zanim zdążył ich dosięgnąć.
Drżący blask oświetlił wysoką postać w ciemnej pelerynie, sięgającą prawie do sufitu. Twarz była całkowicie ukryta pod kapturem. A to, co zobaczył Harry, spowodowało, że żołądek podskoczył mu do gardła. Spod peleryny wystawała ręka... błyszcząca, szarawa, oślizgła i pokryta liszajami, jak ręka topielca, którego ciało długo przebywało w wodzie...
Widział ją tylko przez ułamek sekundy, bo straszna istota jakby wyczuła jego spojrzenie i natychmiast cofnęła rękę, chowając ją w fałdach czarnej peleryny.
A potem to coś, co ukrywało się pod kapturem, wzięło długi, świszczący oddech, jakby chciało wciągnąć w siebie nie tylko powietrze, ale i wszystko, co było w przedziale.
Ogarnął ich straszliwy ziąb. Harry poczuł, że brak mu tchu. Lodowate zimno przenikało głęboko przez skórę, było już wewnątrz klatki piersiowej, mroziło serce...
Popatrzył nieprzytomnie. Nic nie widział. Tonął w zimnie. W uszach mu szumiało, jakby znalazł się pod wodą. Coś ciągnęło go w dół, w straszliwą topiel chłodu, szum narastał do ryku...
Nagle gdzieś z daleka dobiegły go przerażające, przerażone, błagalne krzyki.
Nie wiedział, kto tak krzyczy, ale chciał temu komuś pomóc, spróbował poruszyć ramionami, ale nie mógł... gęsta biała mgła kłębiła się wokół niego, w nim...
– Harry! Harry! Co ci jest?
Ktoś klepał go po twarzy otwartą dłonią.
– C–cooo?
Otworzył oczy; nad półkami paliły się światła, podłoga lekko dygotała – ekspres do Hogwartu znowu mknął po szynach. Siedział na podłodze – musiał spaść ze swojego miejsca. Obok niego klęczeli Sam, Ron i Hermiona; nad ich głowami zobaczył Neville’a i profesora Lupina. Był bardzo słaby: kiedy podniósł rękę, żeby poprawić sobie okulary, które opadły na czubek nosa, poczuł zimny pot na twarzy.
Ron i Sammy wciągnęli go z powrotem na ławkę.
– Dobrze się czujesz? – zapytał nerwowo Ron.
– Taak – odpowiedział Harry, zerkając na drzwi. Zakapturzona postać znikła. – Co się stało? Gdzie jest ten... to coś? Kto tak krzyczał?
– Nikt nie krzyczał – powiedział Ron, jeszcze bardziej wystraszony.
Harry rozejrzał się po jasnym przedziale. Ginny i Neville wlepiali w niego oczy, oboje bardzo bladzi. Sammy zaniepokoił się nie na żarty – najpierw ten pies, teraz jakiś krzyk... najwyraźniej Harry miał omamy wzrokowe i słuchowe.
– Ale przecież słyszałem krzyki...
Coś chrupnęło głośno, aż wszyscy podskoczyli. Profesor Lupin łamał na kawałki olbrzymią tabliczkę czekolady.
– Proszę – rzekł do Harry’ego, podając mu duży kawałek. – Zjedz. To ci dobrze zrobi.
Harry wziął czekoladę, ale nie włożył jej do ust.
– Co to było? – zapytał Lupina.
– Dementor – odpowiedział Lupin, częstując czekoladą pozostałych. – Jeden z dementorów z Azkabanu.
Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Profesor Lupin zmiął puste opakowanie po czekoladzie i włożył je do kieszeni.
– Jedz – powtórzył. – Zaraz poczujesz się lepiej. Przepraszam was, muszę porozmawiać z maszynistą...
I przeszedł obok Harry’ego, znikając w korytarzu.
– Jesteś pewny, że nic ci nie jest? – zapytała Hermiona, obserwując Harry’ego z niepokojem.
– Nic nie rozumiem... Co się stało? – wyjąkał Harry, ocierając pot z czoła.
– No... to coś... ten dementor... stał tu i rozglądał się po przedziale... to znaczy... tak mi się zdaje, bo nie widziałam jego twarzy... a ty... ty...
– Myślałem, że dostałeś jakiegoś ataku czy coś w tym rodzaju – powiedział Ron, wciąż przerażony. – Cały zesztywniałeś... upadłeś na podłogę i zacząłeś się trząść...
– A profesor Lupin podszedł do tego... no... dementora i wyciągnął różdżkę – przerwała mu Hermiona – i powiedział: „Nikt tu nie ukrywa Blacka pod płaszczem. Odejdź”. Ale to... ten dementor nie ruszał się z miejsca, więc Lupin coś mruknął, z jego różdżki wystrzeliło coś srebrnego, a tamten się odwrócił i jakoś tak odpłynął...
– To było straszne – rzekł Neville jeszcze bardziej piskliwym głosem niż zazwyczaj. – Czuliście, jak się zrobiło zimno, kiedy on wszedł?
– Ja poczułem się bardzo dziwnie – powiedział Ron, unosząc nieco barki, jakby powstrzymywał dreszcze. – Jak gdybym już nigdy nie miał się cieszyć...
Ginny, która kuląc się w kącie, wyglądała prawie tak samo źle, jak Harry się czuł, zaszlochała cicho. Hermiona podeszła i objęła ją ramieniem.
– Ale nikt z was... nie spadł ze swojego miejsca? – zapytał nieśmiało Harry.
– Nie – odpowiedział Ron, patrząc na niego z niepokojem. – Tylko Ginny trzęsła się okropnie...
Harry nic z tego nie rozumiał. Wciąż był bardzo słaby i rozdygotany, jakby dopiero co przeszedł ciężki atak grypy. Zaczął też odczuwać wstyd. Dlaczego tak się rozkleił, skoro inni znieśli to całkiem nieźle? Spojrzał na Starka, który miał minę mówiącą, że to na pewno nic takiego.
Wrócił profesor Lupin. Wszedł do przedziału, rozejrzał się po wszystkich, uśmiechnął się i powiedział:
– To nie jest zatruta czekolada, możecie mi wierzyć...
Harry ugryzł swój kawałek i nagle poczuł falę ciepła rozchodzącą się rozkosznie po całym ciele.
– Za dziesięć minut będziemy w Hogwarcie – oznajmił profesor Lupin. – No jak, Harry, lepiej się czujesz?
Harry nie zapytał, skąd Lupin zna jego imię.
– Doskonale – mruknął zakłopotany.
– A ty Sam? – zagadnął Remus, a chłopiec tylko skinął głową.
Przez resztę podróży wiele już nie rozmawiali. W końcu pociąg zatrzymał się na stacji Hogsmeade i zaczęło się normalne zamieszanie: sowy pohukiwały, koty miauczały, a ropucha Neville’a rechotała głośno spod jego spiczastego kapelusza.
Na maleńkim peronie było zimno i mokro: deszcz zacinał lodowatymi strugami.
– Pirszoroczniacy za mną! – rozległ się znajomy głos.
Wszyscy przyjaciele odwrócili się jednocześnie i na końcu peronu zobaczyli olbrzymią postać Hagrida. Gromadził wokół siebie przerażonych nowych uczniów, aby ich zaprowadzić nad jezioro, skąd zgodnie z tradycją mieli popłynąć łódkami do zamku.
– Hej, wy! W porząsiu? – ryknął do nich ponad głowami tłumu.
Ron, Hermiona, Neville i Ginny pomachali do niego z daleka, ale nie mogli z nim porozmawiać, bo tłum uczniów pociągnął ich w drugą stronę. Sam i Harry jak na komendę odwrócili wzrok. Wciąż nie umieli wybaczyć Hagridowi, że to przez jego głupotę Maggie mogła zginąć. Potter co prawda nie potrafił wyobrazić sobie, że gajowy zrobiłby coś takiego specjalnie, ale wolał nie rozmawiać o tym wśród innych uczniów. Zamierzał pogadać z Hagridem na osobności.
Wyszli ze stacji na błotnistą drogę, gdzie na pozostałych uczniów czekało ze sto dyliżansów, a do każdego musiał być zaprzężony niewidzialny koń, bo gdy wsiedli do jednego z nich i zatrzasnęli drzwiczki, ruszył natychmiast za innymi powozami, klekocząc, kołysząc się i podskakując na wybojach.
W środku pachniało wilgotną ziemią i słomą. Po zjedzeniu czekolady Harry poczuł się lepiej, ale wciąż był osłabiony. Ron i Hermiona co jakiś czas zerkali na niego z ukosa, jakby się bali, że znowu zemdleje.
Kiedy podjechali do wielkich, misternie kutych w żelazie wrót między dwoma kamiennymi słupami zwieńczonymi skrzydlatymi dzikami, Harry zobaczył dwie wysokie, zakapturzone postacie, stojące na straży przy bramie. Znowu ogarnęła go fala zimna i strachu, więc opadł na oparcie wyleniałej ławki i zamknął oczy, póki nie przejechali przez bramę. Powóz potoczył się teraz po długiej, krętej drodze wiodącej w górę, do zamku. Hermiona wychyliła się przez okienko, patrząc, jak zbliżają się ku nim strzeliste wieżyczki i baszty. W końcu dyliżans zatrzymał się, a oni wysiedli i skulili się starając się uniknąć ostrych kropel deszczu.
Hermiona szturchnęła Rona w plecy, żeby się pospieszył, i w końcu włączyli się w tłum wstępujący po schodach prowadzących do wielkich dębowych drzwi. Przepastną salę wejściową oświetlały zatknięte przy ścianach pochodnie; na wprost wejścia wspaniałe marmurowe schody wiodły na górne piętra.
Tłum uczniów kierował się na prawo, ku szeroko otwartym drzwiom do Wielkiej Sali. Zaledwie Harry zdążył rzucić okiem na zaczarowane sklepienie, które tym razem było czarne i zachmurzone, gdy zabrzmiał donośny głos:
– Potter! Granger! Do mnie!
Harry i Hermiona odwrócili się, zaskoczeni. Profesor McGonagall, nauczycielka transmutacji i opiekunka Gryffindoru, wołała do nich ponad głowami tłumu. Była to groźnie wyglądająca czarownica z włosami spiętymi w ciasny kok i z przenikliwymi oczami spoglądającymi srogo przez prostokątne okulary. Harry przecisnął się przez tłum, pełen złych przeczuć: kiedy stawał przed profesor McGonagall, zawsze mu się wydawało, że ma nieczyste sumienie.
– Nie miej takiej przerażonej miny, Potter... chcę tylko zamienić z wami słówko w moim gabinecie – powiedziała. – Weasley, ciebie nie wzywałam. Panie Stark, profesor Snape prosił, byś zgłosił się do niego jeszcze przed ucztą.
Sammy zesztywniał. Czego ojciec mógł od niego chcieć? Żeby się tego dowiedzieć, musiał do niego pójść, ale podobnie jak Harry, czuł się, jakby coś przeskrobał. Nie zwlekając dłużej pobiegł do lochów.
– Chciałeś się ze mną widzieć? – spytał, gdy już starannie zamknął za sobą drzwi.
– Tak, Sam, chcę z tobą omówić twój rozkład zajęć – zaczął Severus. – Zdaje się, że wybrałeś wszystkie możliwe przedmioty. Jak chcesz pogodzić ze sobą zajęcia odbywające się w tych samych godzinach?
– Nie myślałem o tym – mruknął chłopiec, ale ucieszył się, że tylko o tym będą rozmawiać.
– No cóż... regulamin szkoły przewiduje takie sytuacje – kontynuował Snape. – Jednak to, co chcę ci zaproponować, będzie od ciebie wymagać samodyscypliny i odpowiedzialności, a nie jestem pewien, czy jesteś wystarczająco... rozsądny, by się tego podjąć.
– Co to za propozycja? – spytał Sammy, dobrze wiedząc, do czego pije jego ojciec.
– Musiałbyś sam wybierać, na które zajęcia będziesz chodził, a których będziesz uczył się we własnym zakresie. Te drugie musiałbyś zaliczać co tydzień na dyżurze u prowadzącego je profesora – oznajmił mu Severus a Samowi rozbłysły oczy. – Zwykle proponujemy to rozwiązanie na poziomie OWUTEMów, ale tym razem chciałem zrobić wyjątek...
– Ale już nie chcesz? – odgadł Sam, gdy ojciec zawiesił głos.
– Wymknąłeś się spod opieki Sebastiana i zabrałeś ze sobą Harry’ego, chociaż wiesz, że grozi mu niebezpieczeństwo – wyłuszczył Snape spokojnie i czekał na reakcję syna.
– Nie opuściliśmy Pokątnej i wróciliśmy przed zmierzchem – odparł chłopiec rzeczowo. – Black nie ośmieliłby się zaatakować Harry’ego w biały dzień w tłumie ludzi.
– Skoro byłeś pewien, że to takie bezpieczne, to czemu nie spytałeś Sebastiana, czy możecie wyjść?
– Czyli o to ci chodzi – mruknął Sam. Na to niestety nie miał dobrego wytłumaczenia. – Nie chciałem zawracać mu głowy.
– Sebastian przestraszył się, gdy się dowiedział, że wymknąłeś się spod jego opieki – wyjaśnił mu Snape. – Gdyby ktoś was nakrył... mama miałaby nieprzyjemności w pracy. Była odpowiedzialna za bezpieczeństwo Pottera...
– Dobra, dobra, nie musisz już mi tego tłumaczyć – oburzył się Sam. – Zrozumiałem.
– Na pewno?
– Tak, tato – westchnął chłopiec. – To się więcej nie powtórzy. Obiecuję.
– Powiedzmy, że ci wierzę – tym razem to Snape westchnął. – Tu jest formularz, w którym musisz wpisać przedmioty podstawowe i uzupełniające. Jeśli wywiniesz jakikolwiek numer, stracisz przywilej uczenia się tych drugich, więc wybierz mądrze.
Sam wziął od ojca swój plan lekcji i zaczął wypełniać formularz, obiecując sobie, że w tym roku nie złamie ani jednego punktu regulaminu szkolnego. Zależało mu na nauce bardziej niż na przeżywaniu kolejnych przygód. Plan zajęć miał napięty do granic możliwości, ale szybko wykreślił z niego jeden przedmiot – Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Nie chciał mieć nic wspólnego z Hagridem.
Severus uśmiechnął się pod nosem. Jego syn był dobrym dzieciakiem. Mądrym, oddanym, ale lekko narwanym. Wiedział, że nie wytrzyma i znów w coś się wpakuje, ale liczył na to, że przynajmniej na jakiś czas zachowa rozsądek.
– Gotowe – powiedział Sam oddając ojcu formularz.
– Zrobię kopię dla ciebie – oznajmił mu Severus i machnął różdżką. – W takim razie... powodzenia w nowym roku szkolnym.
– Dzięki, tato – uśmiechnął się Sam. – Tobie też powinienem tego życzyć?
– Mi powodzenie nie będzie potrzebne – odparł Snape złowieszczo. – Tylko moim uczniom.
*
Harry zaciągnął zasłony wokół swojego łóżka i przestał reagować na pytania Rona i pozostałych współlokatorów. Chciał, w miarę możliwości, pobyć sam i spokojnie pomyśleć.
Przede wszystkim myślał o Syriuszu Blacku, który uciekł, żeby dopaść jego, Harry’ego Pottera. To wyjaśniało wszystko. Wszyscy byli dla niego tacy łaskawi, bo cieszyli się, że Harry jeszcze żyje. Panna Stark kazała mu przyrzec, że nie ruszy się poza ulicę Pokątną, gdzie zawsze były tłumy czarodziejów, więc był tam bezpieczny. I osobiście pilnowała go, zanim znalazł się w pociągu.
Leżał, słuchając przytłumionych krzyków w sąsiednim pokoju i zastanawiając się, dlaczego to wszystko nie przeraża go tak bardzo, jak powinno. Syriusz Black ukatrupił trzynaście osób jednym przekleństwem; państwo Weasleyowie byli przekonani, że Harry’ego ogarnie panika, kiedy dowie się prawdy. Zgadzał się jednak całkowicie z panią Weasley, że najbezpieczniejszym miejscem na ziemi jest to, w którym przebywa Albus Dumbledore. Czyż wszyscy zawsze nie powtarzali, że Dumbledore jest jedyną osobą, której Voldemort może się lękać? I czy Black, jako prawa ręka Voldemorta, nie powinien bać się go przynajmniej tak samo, jak jego złowrogi szef?
No i są jeszcze ci strażnicy z Azkabanu, którzy napawają go taką grozą. Skoro zostali rozlokowani wokół szkoły, Blackowi będzie bardzo trudno wśliznąć się do zamku.
Nie, to nie Black najbardziej martwił Harry’ego, ale fakt, że jego szanse odwiedzenia Hogsmeade zmalały do zera. Nie wypuszczą go z zamku, póki Black jest na wolności; mało tego, nie spuszczą go z oka, dopóki nie minie zagrożenie.
Wpatrzył się smętnie w ciemny sufit. Co oni sobie wyobrażają? Że sam nie da sobie rady? Już dwukrotnie uszedł cało ze spotkania z Lordem Voldemortem, więc chyba nie jest tak bezbronny i bezradny, za jakiego zdają się go uważać...
Nagle przypomniał sobie czarny kształt zwierzęcia na peronie dworca King’s Cross. Co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze...
– Nie zamierzam dać się zamordować – powiedział na głos.
– Pogratulować dobrego samopoczucia, kochasiu – szepnęło sennie lustro stojące na szafce nocnej.
*
– Czego chciała od ciebie McGonagall? – spytał następnego dnia rano Sammy.
– Chciała podać mi czekoladę. Lupin musiał jej powiedzieć, co się stało w pociągu – mruknął niezadowolony Harry.
– Ślizgonom też ktoś o tym doniósł, bo Malfoy naśmiewał się z ciebie przez cały wieczór – pocieszył go Sam. – Ale nie było mu już tak do śmiechu, gdy w swoim łóżku znalazł rozsypany pyłek dzikiej róży. Jeszcze przez kilka dni wszystko będzie go swędziało.
– Dzięki, Sam – Harry uśmiechnął się pod nosem.
– Rozmawiałeś z kimś o tym, co... usłyszałeś, gdy dementor wszedł do przedziału?
– Nie... nie bardzo chcę o tym rozmawiać. Już i tak wszyscy dziwnie na mnie patrzą. W końcu nikt inny nie zemdlał, co nie?
– Nic o tym nie słyszałem – przyznał Sam. – Może pogadaj po lekcjach z Lupinem? Wydaje się, że coś tam wie o tych stworach.
– Może go spytam... A w ogóle, skąd ty go znasz?
– To znajomy mojej mamy – powiedział wymijająco Sam. – Przystawiał się do niej kiedy... kiedy...
– Wiem, kiedy – stwierdził Harry. – I dlatego nie powiedziałeś mi o tym od razu?
– Między innymi. Lubię go, ale strasznie mnie wkurzał i... nie wiem, co o nim sądzić.
– Daj spokój. Nie myśl o tym, co było.
– Staram się, bo Lupin jest naprawdę w porządku. Myślę, że możesz mu zaufać i powiedzieć o wszystkim. Na pewno cię nie wyśmieje.
– Jeśli to się powtórzy, to tak zrobię – obiecał Harry. – A czemu Snape cię wczoraj wezwał?
– Chciał mi powiedzieć, jak mogę chodzić na zajęcia, żeby zaliczyć wszystkie przedmioty – odparł Sam, ale nie wspomniał o tym, że ojciec miał do niego pretensje o ich samodzielną eskapadę.
– I jak to zrobisz? Bo Hermiona milczy na ten temat jak zaklęta.
– To ona tak potrafi? – zdziwił się Sam. – W każdym razie ja będę chodził tylko na część zajęć, a resztę będę zaliczał indywidualnie.
– McGonagall musiała wymyślić coś innego, bo Hermiona w życiu nie zgodziłaby się na to, by opuścić jakiekolwiek zajęcia.
– Pewnie nie – zgodził się Sam.
– Cześć, chłopaki – rzuciła im Alice, mijając ich na korytarzu.
– Cześć... Harry, muszę lecieć – powiedział Sammy. – Alice, zaczekaj.
Potter ze śmiechem pokręcił głową i spojrzał na swój plan lekcji. Może nie był on tak napięty jak ten Sammy’ego czy Hermiony, ale też nie pozostawiał mu zbyt wiele wolnego czasu. Westchnął, schował plan do torby i poszedł szukać Rona, z którym miał wspólne zajęcia.
CZYTASZ
Snape, after all this time? Część II
FanfictionHistoria dalszych losów Severusa Snape'a i Alison Stark. Jaki błąd popełnił Severus? Czy rzeczywiście miało to aż tak poważne skutki, by nazwać go największą porażką w jego życiu? Co takiego chciała powiedzieć mu Alison i dlaczego tego nie zrobiła...