ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY

422 36 4
                                    

– Nie mogę go utrzymać... Parszywku, zamknij się, wszyscy nas usłyszą... – szeptał gorączkowo Ron.
Szczur piszczał jak oszalały, ale nie aż tak, żeby zagłuszyć głosy dobiegające z ogrodu Hagrida. A potem nagle wszystko ucichło i w tej ciszy rozległ się najpierw świst, a potem głuche uderzenie topora. Hermiona zachwiała się.
– Zrobili to! – szepnęła. – N–n–nie mogę w to uwierzyć... Oni to zrobili!
Harry’emu zawirowało w głowie. Wszyscy czworo zamarli z przerażenia pod peleryną–niewidką. Ostatnie promienie zachodzącego słońca kładły się krwawym kobiercem wśród długich cieni. A potem usłyszeli za sobą dziki, histeryczny śmiech.
– To Hagrid – mruknął Harry. Odwrócił się bez zastanowienia, ale Ron i Hermiona złapali go za ramiona.
– Nie możemy – szepnął Ron, blady jak papier. – Jak się dowiedzą, że przyszliśmy go odwiedzić, wpadnie w jeszcze większe kłopoty...
Oddech Hermiony był płytki i nierówny.
– Jak... oni... mogli... – powiedziała, krztusząc się łzami. – Jak mogli!
– Idziemy – rzekł Sam, najbardziej opanowany z nich wszystkich.
Ruszyli więc w stronę zamku, wolno, by utrzymać na sobie pelerynę. Robiło się coraz ciemniej, a kiedy wyszli na otwartą przestrzeń, ciemność ogarnęła ich jak zaklęcie.
– Parszywku, siedź spokojnie – syknął Ron, przyciskając dłoń do piersi.
Szczur miotał się jak oszalały. Ron zatrzymał się nagle, próbując wcisnąć go głębiej do kieszeni.
– Co jest z tobą, ty głupi szczurze? Siedź spokojnie... AUU! Ugryzł mnie!
– Ron, cicho bądź! – szepnęła Hermiona ze strachem. – Knot za chwilę wyjdzie...
– Gorzej, może nie zauważyłaś, ale to moja mama zastąpiła Knota. Jeśli ona nas tu zobaczy... – wtrącił się Sam. – A ty, jeśli nie uciszysz tego szczura, to ja to zrobię.
– On za nic nie chce... siedzieć... w kieszeni... – Parszywek zupełnie zwariował. Walczył wściekle, próbując się wyrwać z uścisku Rona. – Co mu się stało?
Harry właśnie zobaczył, co tak przeraziło Parszywka... Przypłaszczony do ziemi, na ugiętych łapach, z żółtymi ślepiami płonącymi niesamowicie w ciemności, pełzł ku nim po trawie... Krzywołap. Trudno było powiedzieć, czy ich widział, czy kierował się piskami Parszywka.
– Krzywołap! – jęknęła Hermiona. – Nie! Idź sobie, uciekaj, psiiik!
Ale kot był coraz bliżej.
– Parszyyy... NIEE!
Za późno... Szczur wyśliznął się z zaciśniętych palców Rona, spadł na ziemię i pomknął po trawie. Krzywołap natychmiast za nim pognał, a nim ktokolwiek zdążył powstrzymać Rona, ten wyskoczył spod peleryny–niewidki i zniknął w ciemności.
– Ron! – jęknęła Hermiona.
Spojrzała z rozpaczą na pozostałych chłopców, oni na nią, i puścili się biegiem, ale po chwili okazało się, że w trójkę trudno im było biec szybko pod jedną peleryną, więc ściągnęli ją i pomknęli za Ronem, a srebrna peleryna powiewała za nimi jak sztandar. Przed sobą słyszeli stłumione dudnienie stóp Rona i jego krzyki:
– Zostaw go... odczep się od niego... Parszywku, chodź tutaaa... ! – Rozległ się głuchy odgłos uderzenia. – Mam cię! Uciekaj, ty śmierdzący kocurze...
Harry, Sam i Hermiona o mało co nie wpadli na Rona; zatrzymali się raptownie tuż przed nim. Leżał na ziemi, ale Parszywek już był w jego kieszeni: Ron obiema dłońmi ściskał rozdygotane wybrzuszenie na piersi.
– Ron... szybko... pod pelerynę – wydyszała Hermiona. – Dumbledore... kat... zaraz będą wracać...
Ale zanim zdążyli okryć się peleryną, zanim zdążyli nabrać tchu, usłyszeli miękki odgłos wielkich łap... Coś biegło ku nim z ciemności... olbrzymi, kruczoczarny pies o lśniących bladych ślepiach.
Harry sięgnął po różdżkę, ale było już za późno – pies skoczył i uderzył go przednimi łapami w pierś. Upadł na wznak, czując na sobie gorący oddech... zobaczył błysk długich kłów...
Siła uderzenia była jednak tak duża, że pies przetoczył się przez niego. Oszołomiony i obolały, jakby mu popękały żebra, Harry starał się dźwignąć na nogi. Słyszał głuche warczenie psa, który zawracał, szykując się do kolejnego ataku.
Sammy, powodowany czysto dżentelmeńskim odruchem, odciągnął na bok Hermionę. A później usłyszał świst tuż obok swojego ucha i poczuł uderzenie, po którym upadł na ziemię. Ciepła krew zalała mu policzek. Przerażona Granger pochyliła się, by go opatrzeć i tylko cudem sama uniknęła uderzenia.
W tym czasie Ron był już przy Harrym. Kiedy pies skoczył ponownie, Ron pchnął Pottera w bok, a potworne kły zacisnęły się na jego wyciągniętej ręce. Harry rzucił się na psa i chwycił go za kudłatą sierść, ale bestia wlokła już Rona jak szmacianą lalkę...
A potem nagle coś uderzyło Harry’ego w twarz z taką siłą, że znowu zwaliło go z nóg. Usłyszał, jak Hermiona również krzyczy z bólu i pada na ziemię obok Sama. Potter po omacku wyciągnął różdżkę, mrugając powiekami, bo krew zalewała mu oczy...
Lumos! – szepnął.
W świetle, które trysnęło z końca różdżki, ujrzał pień grubego drzewa. Ścigając Parszywka, dobiegli prawie do stóp Wierzby Bijącej i teraz jej gałęzie trzeszczały jak w porywie wichru, młócąc drapieżnie powietrze, by nie dopuścić ich bliżej. A pod gałęziami, u podstawy pnia, olbrzymi czarny pies wlókł Rona do wielkiej jamy między korzeniami – chłopiec miotał się i wił, ale jego głowa i tułów już znikały w czeluści...
– Ron! – krzyknął Harry, rzucając się ku niemu, ale gruba gałąź świsnęła przed nim złowrogo, więc szybko się cofnął.
Teraz widać było już tylko jedną nogę Rona, którą zahaczył o korzeń, broniąc się rozpaczliwie przed wciągnięciem pod ziemię. A potem rozległ się przerażający trzask łamanej nogi, a w chwilę później stopa Rona znikła między korzeniami.
– Harry... musimy biec po pomoc!... – krzyknęła Hermiona; ona też krwawiła, bo wierzba rozcięła jej ramię.
– Nie! Ten potwór może go pożreć, nie mamy czasu...
– Harry... sami nie damy rady...
– Jak chcesz, to biegnij! Ja zostanę z Harrym! – Sammy dźwignął się na nogi i wyciągnął różdżkę. – Diffindo!
Jedna z gałęzi Wierzby Bijącej z głuchym łoskotem upadła na ziemię, ale zaraz następna przecięła ze świstem powietrze, chłoszcząc ich cienkimi witkami, pozaginanymi na końcu jak knykcie.
– Jeśli ten pies zdołał się tam wcisnąć, to i my możemy – wydyszał Harry, miotając się wokół drzewa i próbując znaleźć lukę między świszczącymi gałęziami. Nie zdołał jednak przybliżyć się nawet o cal do pnia.
– Och, pomocy, pomocy... – szeptała gorączkowo Hermiona, podskakując w miejscu. – Błagam...
Z ciemności wyskoczył Krzywołap. Prześliznął się między gałęziami jak wąż i oparł się przednimi łapami o grube zawęźlenie na pniu.
Nagle drzewo znieruchomiało, jakby zamieniło się w kamień. Nie poruszała się ani jedna gałąź, nie drżał ani jeden listek.
– Krzywołap! – wyszeptała zdumiona Hermiona, ściskając ramię Harry’ego aż do bólu. – Skąd on wiedział...
– On się przyjaźni z tym psem – odpowiedział ponuro Harry. – Widziałem ich razem. Chodź... i wyjmij różdżkę...
W mgnieniu oka znaleźli się przy pniu, ale zanim zdążyli wcisnąć się do jamy między korzeniami, Krzywołap zniknął w czeluści, machnąwszy swoim puszystym ogonem. Harry wgramolił się za nim; przeczołgał się kilka stóp głową naprzód i nagle ześliznął po wilgotnej ziemi na dno bardzo niskiego tunelu. W świetle różdżki zobaczył niedaleko od siebie płonące oczy Krzywołapa. W chwilę później wylądowała obok niego Hermiona, a zaraz za nią Sam.
– Gdzie jest Ron? – zapytał szeptem.
– Tędy – odrzekł Harry, pochylając się i ruszając za Krzywołapem.
– Dokąd ten tunel prowadzi? – wydyszała Hermiona za jego plecami.
– Nie mam pojęcia... Jest zaznaczony na Mapie Huncwotów, ale Fred i George mówili, że nikt nigdy do niego nie trafił. Biegnie aż do skraju mapy... Chyba kończy się w Hogsmeade, nie wiem...
Zgięci prawie wpół, posuwali się tak szybko, jak zdołali; przed nimi ogon Krzywołapa to pojawiał się, to ginął w mroku. Tunel był długi – chyba tak długi, jak ten, który prowadził do lochów Miodowego Królestwa. Harry myślał tylko o Ronie i o tym, co mógł z nim zrobić ten potworny pies... Chwytał rozpaczliwie powietrze i biegł, biegł, zgięty wpół, czując ból w krzyżu i w płucach.
*
Alison nie miała pojęcia, gdzie mogłaby szukać Severusa, ale liczyła na to, że to on ją znajdzie. Nie kryła się specjalnie wracając przez błonia do zamku, ale zapadający zmrok i czarny strój sprawiały, że była niemalże niewidoczna.
Ponieważ sama też nikogo nie widziała, na wszelki wypadek kierowała się odgłosami, które wydawał z siebie Pettigrew. Dlatego dosyć dobrze widziała, jak szczur w końcu wyrwał się Ronowi i jak on sam zmaterializował się na błoniach. Widziała resztę dzieciaków, które próbowały go dogonić... Krzywołapa, goniącego szczura i Syriusza, którego ewidentnie poniosło.
Zamarła z szybko bijącym sercem, gdy zobaczyła swojego syna powalonego przez Wierzbę Bijącą. Wszystko rozgrywało się tak szybko, że nie zdążyła dobiec i mu pomóc. Ani się obejrzała, a Ron, ze złamaną nogą, został wciągnięty do tunelu pod drzewem, a po kilku minutach Harry, Sam i Hermiona pobiegli, by go ratować.
– O cholera – wyszeptała.
– Nie stój tak, musimy iść za nimi – powiedział mało delikatnie Severus.
Jego napięta, blada twarz, świadczyła o tym, że także przejął się tym, co zobaczył, tylko że nie zamierzał teraz się nad tym roztkliwiać.
Pobiegli wszyscy troje, Lupin przodem, by zamrozić Wierzbę Bijącą. Wykorzystał do tego gałąź, którą wcześniej odciął Sam.
Tunel był dla nich zbyt wąski, więc poruszali się wolniej niż dzieci i ich pościg z każdą minutą był coraz bardziej opóźniony, jednak nawet na chwilę nie zatrzymywali się.
*
W końcu tunel zaczął się podnosić, a w chwilę później zakręcił i Krzywołap zniknął. Zobaczyli plamę światła padającego z małego otworu. Zatrzymali się, żeby złapać oddech, a potem wyciągnęli przed siebie różdżki i ostrożnie wyjrzeli przez dziurę.
Zobaczyli zaśmiecony, zakurzony i opustoszały pokój. Ze ścian odpadły tapety, podłoga była zaplamiona, meble połamane, jakby je ktoś roztrzaskał. Okna były zabite deskami.
Harry spojrzał na Hermionę. Minę miała przerażoną, ale kiwnęła głową. Przelazł przez dziurę i rozejrzał się po pokoju. Drzwi na prawo były otwarte; wiodły do mrocznego korytarza. Hermiona nagle chwyciła go za ramię. Jej szeroko otwarte oczy błądziły po zabitych deskami oknach.
– Harry – szepnęła – chyba jesteśmy we Wrzeszczącej Chacie...
Harry rozejrzał się. Jego spojrzenie padło na stojące blisko nich drewniane krzesło. Wyglądało, jakby ktoś tłukł nim o ścianę; jedna noga była wyłamana.
– Duchy tego nie zrobiły – powiedział powoli.
Sam jako ostatni wszedł do pomieszczenia. Był czujny i ostrożny. Coś mu się bardzo nie podobało i nie miało to nic wspólnego z miejscem, w którym się znajdowali.
W tym momencie coś zatrzeszczało nad ich głowami. Ktoś tam był. Wlepili oczy w sufit. Hermiona ściskała ramię Harry’ego tak mocno, że stracił czucie w palcach. Spojrzał na nią i uniósł brwi, a ona znowu kiwnęła głową i puściła go.
Po cichu, na palcach, wyszli na korytarz, a potem wspięli się po rozpadających się schodach. Wszędzie leżała gruba warstwa kurzu, tylko na podłodze widniała szeroka, połyskująca smuga, jakby ktoś wlókł coś na górne piętro. Doszli do mrocznego podestu.
Nox! – szepnęli równocześnie i światło wydobywające się z końców ich różdżek zgasło. Tylko jedne drzwi były otwarte. Kiedy podkradli się pod nie, usłyszeli jakiś ruch, cichy jęk, a później głośne mruczenie. Znowu wymienili spojrzenia i kiwnęli głowami.
Harry wyciągnął przed siebie różdżkę i jednym kopnięciem otworzył drzwi. Sam wysunął się przed Hermionę, żeby w razie czego ochronić ją przed domniemanym atakiem.
Na wspaniałym łożu z czterema kolumienkami spoczywał Krzywołap, mrucząc głośno i mrużąc oczy na ich widok. Obok łóżka leżał na podłodze Ron, trzymając się za nogę, która sterczała pod dziwnym kątem.
Harry i Hermiona rzucili się ku niemu. A Sammy rozejrzał się po pomieszczeniu. I mocno ścisnął swoją różdżkę.
– Ron... nic ci nie jest?
– Gdzie jest ten pies?
– To nie pies – jęknął Ron, zaciskając zęby z bólu. – Harry, to pułapka...
– Co...
– To nie jest pies... To animag...
Ron otworzył szeroko oczy, wpatrzony w coś ponad ramieniem Harry’ego.
Potter odwrócił się gwałtownie. Zobaczył ciemną postać, która zatrzasnęła z hukiem drzwi.
Był to mężczyzna z długimi, splątanymi, sięgającymi prawie do pasa włosami. Gdyby nie przenikliwe oczy płonące w głębokich, ciemnych oczodołach można by go uznać za trupa. Woskowa skóra tak ciasno opinała się na jego twarzy, że głowa przypominała nagą czaszkę. Żółte zęby obnażone były w uśmiechu.
Przed nimi stał Syriusz Black.
Expelliarmus! – zawołał ochrypłym głosem, wskazując na nich różdżką Rona.
Protego! – ryknęli zgodnie Harry i Sam, a skierowane w nich zaklęcie odbiło się i uderzyło w Syriusza.
Różdżka Rona wyrwała mu się z ręki, ale nie przejął się tym, tylko sięgnął do kieszeni po swoją własną...
Ponownie w nich wycelował, po czym zrobił krok w ich stronę. Oczy miał utkwione w Harrym.
– Byłem pewny, że przyjdziesz, żeby ratować swego przyjaciela. – Jego głos brzmiał tak, jakby go dawno nie używał. – Twój ojciec zrobiłby to samo dla mnie. Jesteś dzielny, nie pobiegłeś po nauczyciela. A ja jestem ci za to wdzięczny... bo to wszystko bardzo ułatwi...
Uwaga na temat ojca zadźwięczała w uszach Harry’ego tak, jakby Black ją wykrzyczał. Poczuł w piersiach falę gorącej nienawiści, która wyparła strach. Po raz pierwszy w życiu zapragnął naprawdę użyć różdżki nie po to, by się bronić, tylko po to, żeby zaatakować... żeby zabić. Bez zastanowienia zrobił krok do przodu, ale Ron i Hermiona natychmiast złapali go za ręce i zatrzymali. Sam stał tuż obok niego z całej siły starając się utrzymać tarczę.
– Nie, Harry, nie! – wydyszała Hermiona. Ron stał, chwiejąc się lekko, a blady był jak kreda.
– Jeśli chcesz zabić Harry’ego – krzyknął zapalczywie – będziesz musiał zabić i nas!
Coś zamigotało w ocienionych oczach Blacka.
– Połóż się – powiedział cicho. – Połóż się, bo jeszcze bardziej uszkodzisz sobie nogę.
– Słyszałeś? – wyrzucił z siebie Ron, trzymając się kurczowo Harry’ego, żeby nie upaść. – Będziesz musiał zabić nas wszystkich!
– Tej nocy dojdzie tylko do jednego morderstwa – rzekł Black, szczerząc zęby.
– Tylko jednego? – prychnął Harry, próbując się wyswobodzić z uścisku Rona i Hermiony. – Co się stało? Ostatnim razem nie byłeś taki łagodny, prawda? Nie zawahałeś się przed zabiciem tych wszystkich mugoli, chociaż zależało ci tylko na śmierci tego małego Pettigrew... Co się stało, czyżbyś zmiękł w Azkabanie?
– Harry! – jęknęła Hermiona. – Uspokój się!
– ON ZABIŁ MOICH RODZICÓW! – ryknął Harry.
– Harry... – szepnął Sam, którego zastanowiło zachowanie Blacka, szczególnie troska okazana Ronowi. Coś mu nie pasowało.
Potter szarpnął się z całej siły, wyrwał z uścisku przyjaciół i rzucił się do przodu... Zapomniał o czarach... O tym wszystkim, czego uczył go Snape... Zapomniał, że jest mały, chudy i ma trzynaście lat, a Black jest wysokim, dorosłym mężczyzną. Wiedział tylko jedno: musi dorwać tego drania i uderzyć go, powalić, zranić, udusić, choćby miało go to kosztować życie...
Być może Black nie przewidział, że Harry może zrobić coś tak głupiego, w każdym razie nie zdążył podnieść różdżki. Ręka Harry’ego zacisnęła się wokół jego przegubu, pięść drugiej trafiła go w skroń i obaj wpadli na ścianę...
Hermiona wrzeszczała, Ron wył jak opętany, z końca różdżki w dłoni Blacka wystrzeliło oślepiające światło, a za nim strumienie iskier, które minęły twarz Harry’ego o cal. Harry czuł, jak żylasta ręka pod jego palcami skręca się i szarpie, ale trzymał ją mocno, a drugą dłonią tłukł Blacka na oślep. Lecz druga ręka Syriusza odnalazła w końcu jego gardło...
– Nie – syknął. – Za długo na to czekałem...
Długie palce zacisnęły się mocniej na gardle Harry’ego, który zaczął się krztusić. Przez przekrzywione okulary zobaczył nagle wynurzającą się skądś stopę Hermiony. Black stęknął z bólu i puścił go.
– Dość tego! – krzyknął Sammy. – Protego totalum!
Pokój rozdzieliła tarcza. Po jednej stronie znalazł się Sam, Harry, Ron i Hermiona, a po drugiej Syriusz z Krzywołapem.
– Przestańcie! – głos Sama zadźwięczał histerią.
Jego apel nie ostudził Pottera ani Blacka, ale dał im chwilę na złapanie oddechu.
*
W rumorze, który robili, nie usłyszeli kroków, które nagle ucichły tuż za drzwiami.
Alison dyskretnie zajrzała do pokoju i zatkała sobie dłonią usta, żeby nie krzyknąć. Sammy oczywiście musiał się znaleźć w samym centrum tego nieporozumienia! Wycofała się na korytarz i odetchnęła głęboko. Szybko musiała wymyślić nowy plan.
*
Harry ochłonął jako pierwszy, mocniej chwycił swoją różdżkę, odwrócił się...
– Odsuńcie się! – krzyknął do Rona i Hermiony.
Nie trzeba im było tego powtarzać. Hermiona, z trudem łapiąc powietrze i z krwawiącą wargą, rzuciła się w bok, chwytając różdżkę swoją i Rona. Ron doczołgał się do łóżka i padł na nie bez tchu, trzymając się za złamaną nogę; twarz mu pozieleniała.
Black leżał pod samą ścianą. Jego wychudła pierś unosiła się i opadała szybko, kiedy obserwował, jak Harry podchodzi wolno, z różdżką wycelowaną prosto w jego serce. Zatrzymała go dopiero tarcza, którą wciąż utrzymywał Sam.
– Chcesz mnie zabić, Harry? – wyszeptał Syriusz.
– Przepuść mnie, Sam – wydyszał Potter.
– Nie – odezwał się Stark nie swoim głosem.
– Przepuść mnie! – ryknął Harry i popchnął Sama, który na chwilę stracił koncentrację, a jego tarcza rozpadła się z hukiem.
Sammy zatoczył się aż na biurko, ale zamiast od razu wrócić na środek pokoju i zatrzymać Harry’ego, spojrzał na leżące przed nim papiery. Było w nich coś znajomego i to właśnie kazało mu przyjrzeć się im uważniej. Już po chwili wiedział, że wpadł mu w oko dobrze mu znany charakter pisma.

Syriuszu, planujemy pułapkę w dniu zakończenia roku szkolnego, więc bądź łaskaw siedzieć na tyłku i pod żadnym pozorem nie próbuj obserwować Harry’ego. Ja zapewnię mu bezpieczeństwo. Ty skup się na szukaniu Pettigrew. Zakończmy to jak najszybciej.

Wstrząśnięty Sammy zastanawiał się, czemu jego mama koresponduje z Blackiem i czemu pisze o Pettigrew tak, jakby ten wciąż żył, więc w poszukiwaniu dalszych wskazówek odwrócił list na drugą stronę.

Domek Hagrida. Pettigrew. Ostrożnie. Dzieci.

Czyżby oni naprawdę szukali czarodzieja, którego Black zabił dwanaście lat temu? Zwariowali czy wiedzieli coś więcej? W końcu założył, że mama posiadała jakieś dodatkowe informacje i postanowił, że jak zawsze zaufa jej osądowi.
Harry w tym czasie zrobił jeszcze kilka bardzo powolnych kroków i zatrzymał się tuż nad Syriuszem, wciąż celując różdżką w jego pierś. Wokół lewego oka Blacka pojawił się nabrzmiewający szybko siniak, a z nosa sączyła się krew.
– Zabiłeś moich rodziców – powiedział Harry lekko roztrzęsionym głosem, ale ręka z różdżką nawet nie drgnęła.
Black wpatrywał się w niego swoimi głęboko zapadniętymi oczami.
– Nie przeczę... – odrzekł cicho. – Ale gdybyś wiedział wszystko...
– Wszystko? – powtórzył Harry, czując łomotanie w uszach. – Sprzedałeś ich Voldemortowi, to mi wystarczy!
– Musisz mnie wysłuchać – powiedział Black natarczywie, – Będziesz żałował, jak mnie nie wysłuchasz... Nie rozumiesz...
– Rozumiem o wiele więcej, niż ci się wydaje – przerwał mu Harry, ale głos mu drżał jeszcze bardziej. – Nigdy jej nie słyszałeś, co? Mojej mamy... próbującej powstrzymać Voldemorta przed zabiciem mnie... i to ty do tego do prowadziłeś... ty ich zdradziłeś...
Zanim którykolwiek z nich zdążył wypowiedzieć słowo, coś rudego śmignęło koło Harry’ego. Krzywołap wylądował na piersi Blacka i ułożył się na niej, zasłaniając serce. Black zamrugał i spojrzał na kota.
– Uciekaj – mruknął, próbując go z siebie strącić.
Ale Krzywołap wbił pazury w jego szatę i nie chciał puścić. Zwrócił swój brzydki, płaski pysk w stronę Harry’ego i patrzył na niego wielkimi żółtymi oczami. Gdzieś na prawo załkała głośno Hermiona.
Harry wpatrywał się w Blacka i Krzywołapa, ściskając mocno różdżkę. Co z tego, że będzie musiał zabić również i tego kota? To sprzymierzeniec Blacka... jeśli gotów jest umrzeć w jego obronie, to już jego sprawa... Jeśli Black chce go uratować, świadczyłoby to tylko o tym, że więcej dla niego znaczy kot niż rodzice Harry’ego...
Podniósł różdżkę. Nadeszła chwila, aby to uczynić. Nadeszła chwila zemsty za matkę i ojca. Tak, zabije Blacka. Musi go zabić. To jego chwila.
Sekundy wlekły się powoli, a Harry wciąż stał jak wryty z wyciągniętą różdżką, Black wpatrywał się w niego, Krzywołap przywarł do piersi Blacka, gdzieś z podłogi dochodził chrapliwy oddech Rona. Hermiony nie słyszał.
I wtedy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
– Nie rób tego, Harry – powiedział Sam bardzo poważnie.
– SAM! ON ZAMORDOWAŁ MOICH RODZICÓW!
– Wiem, ale wierzę, że będziesz żałował, że go nie wysłuchałeś.
– Zwariowałeś?
– Być może, ale co ci szkodzi wysłuchać, co ma do powiedzenia?
Syriusz doznał dziwnego wrażenia, że o to ma przed sobą dziwną mieszankę młodego Severusa Snape’a i dorosłej Alison Stark.
– Jesteś nieodrodnym synem swoich rodziców – mruknął.
*
– Lupin, twoja kolej – szepnęła Alison, która zupełnie nie miała pojęcia, czemu Sam nagle stanął po stronie Blacka, ale mimo to zachowała przytomność umysłu.
I wówczas młodzi czarodzieje usłyszeli jakiś dźwięk... Odgłos przytłumionych kroków. Zorientowali się, że ktoś był na korytarzu.
– TU JESTEŚMY! – wrzasnęła Hermiona. – NA GÓRZE... SYRIUSZ BLACK... SZYBKO!
Black drgnął tak gwałtownie, że Krzywołap z trudem utrzymał się na jego piersi. Harry zacisnął kurczowo palce na różdżce. Zrób to teraz! – zabrzmiał mu w głowie głos. Lecz kroki zadudniły ponownie – a Harry wciąż nie mógł się na to zdobyć. Gdzieś w głębi duszy był wdzięczny Samowi za to, że go powstrzymał.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, buchnęły czerwone iskry, a Harry odwrócił się i ujrzał, jak do pokoju wpada profesor Lupin. Był blady, w ręku trzymał różdżkę. Rzucił okiem na Rona leżącego na podłodze, na Hermionę kulącą się obok drzwi, na Sama i Harry’ego stojących nad Blackiem z wyciągniętymi różdżkami, a potem na samego Blacka, okrwawionego i leżącego u ich stóp.
Expelliarmus! – krzyknął Lupin.
Różdżka Harry’ego wyrwała mu się z ręki i to samo stało się z różdżkami trzymanymi przez Hermionę i Sama. Lupin złapał je zręcznie w powietrzu, a potem przeszedł na środek pokoju, wpatrując się w Blacka, na którego piersi wciąż leżał Krzywołap.
Harry stał nieruchomo, czując w sobie straszliwą pustkę. Nie zrobił tego. Nerwy go zawiodły. Black zostanie wydany w ręce dementorów.
I wtedy Lupin przemówił, a głos miał bardzo dziwny, bo drżący od z trudem powstrzymywanych emocji.
– Gdzie on jest, Syriuszu?
Harry spojrzał szybko na Lupina. O co tu chodzi? O kim Lupin mówi? Znowu popatrzył na Blacka.
Twarz Blacka nie wyrażała niczego. Przez kilka sekund nawet się nie poruszył. A potem bardzo powoli podniósł rękę i wskazał na Rona. Harry także spojrzał na Rona, którego twarz zastygła w wyrazie osłupienia.
– Panie profesorze – powiedział głośno Harry – co tu się...
Ale nie skończył zdania, bo to, co zobaczył, sprawiło, że głos uwiązł mu w gardle. Lupin opuścił różdżkę. Podszedł do Blacka, chwycił go za rękę, pociągnął, pomagając mu wstać i... i uściskał go jak brata. Krzywołap spadł na podłogę.
Harry poczuł się tak, jakby jechał bardzo szybką windą.
– TO NIEMOZLIWE! – krzyknęła piskliwie Hermiona.
Lupin puścił Blacka i odwrócił się do niej. Podniosła się z podłogi i wyciągnęła rękę w kierunku Lupina, wytrzeszczając na niego oczy.
– Ty... ty...
– Hermiono...
– ...ty i on!
– Hermiono, uspokój się...
– Nie powiedziałam nikomu! Ukrywałam to ze względu na ciebie...
– Hermiono, wysłuchaj mnie, proszę! – krzyknął Lupin. – Zaraz ci wyjaśnię!
Harry dygotał, nie ze strachu, ale z wściekłości.
– Zaufałem ci! – krzyknął do Lupina. – A ty przez cały czas byłeś jego przyjacielem!
– Mylisz się – rzekł Lupin. – Nie byłem przyjacielem Blacka przez prawie dwanaście lat, ale teraz jestem... Pozwól mi wyjaśnić...
– NIE! – krzyknęła Hermiona. – Harry, nie ufaj mu, to on pomógł Blackowi dostać się do zamku, on też pragnie twojej śmierci... to WILKOŁAK!
Zaległa głucha cisza. Wszystkie oczy utkwione były teraz w Lupinie, który nadal był spokojny, choć zbladł.
– Wstydź się, Hermiono, to grubo poniżej twoich zwykłych możliwości – stwierdził sucho. – Z tych trzech zdań tylko jedno jest prawdziwe. Nie pomagałem Syriuszowi w przedostaniu się do zamku i na pewno nie pragnę śmierci Harry’ego... – Dziwny skurcz przebiegł przez jego twarz. – Ale nie przeczę, że jestem wilkołakiem...
Ron spróbował wstać, ale upadł z powrotem, jęcząc z bólu. Lupin ruszył ku niemu z zatroskaną miną, ale Ron wydyszał:
– Nie dotykaj mnie, wilkołaku!
Lupin zatrzymał się, a potem, z pewnym oporem, odwrócił się do Hermiony i zapytał:
– Od kiedy o tym wiesz?
– Od dawna – szepnęła Hermiona. – Od czasu, gdy zaczęłam się zastanawiać, na co pan choruje...
– Jako twój nauczyciel powinienem być zachwycony – rzekł chłodno Lupin. – Sprawdzałaś tabele księżycowe? Zrozumiałaś, że zawsze jestem chory podczas pełni? A może zwróciło twoją uwagę to, że bogin zamienił się w księżyc, kiedy mnie zobaczył?
– I to, i to – odpowiedziała cicho Hermiona. Lupin zaśmiał się sztucznie.
– Jesteś najmądrzejszą trzynastoletnią czarownicą, jaką kiedykolwiek spotkałem, Hermiono.
– Nie – wyszeptała Hermiona. – Gdybym była choć trochę mądrzejsza, powiedziałabym wszystkim, kim naprawdę jesteś!
– Przecież wiedzą – powiedział Lupin. – W każdym razie nauczyciele.
– Dumbledore zatrudnił cię, wiedząc, że jesteś wilkołakiem? – zdumiał się Ron. – Czy on zwariował?
– Niektórzy nauczyciele tak myśleli – powiedział Lupin. – Dużo wysiłku włożył w to, żeby ich przekonać, że zasługuję na zaufanie...
– I MYLIŁ SIĘ! – ryknął Harry. – POMAGAŁEŚ MU PRZEZ CAŁY CZAS! – Wskazał na Blacka, który podszedł chwiejnie do łóżka z czterema kolumienkami i opadł na nie, zakrywając twarz drżącą dłonią. Krzywołap wskoczył mu na kolana, mrucząc głośno. Ron odsunął się od nich, wlokąc za sobą złamaną nogę.
– Nie pomagałem Syriuszowi – powiedział Lupin, tylko delikatnie mijając się z prawdą. – Jeśli dacie mi szansę, wszystko wyjaśnię. Zobaczcie...
Rozdzielił trzymane w ręku różdżki i po kolei rzucił je ich właścicielom. Harry, oszołomiony, złapał w powietrzu swoją.
– Proszę – powiedział Lupin, wtykając swoją różdżkę za pas. – Jesteście uzbrojeni, my nie. Teraz mnie wysłuchacie?
Harry nie wiedział, co o tym myśleć. Czy to jakaś nowa sztuczka?
– Jeśli mu nie pomagałeś – powiedział, rzucając wściekłe spojrzenie na Blacka – to skąd wiedziałeś, że jest tutaj?
– Mapa – odrzekł Lupin. – Mapa Huncwotów.
– Wiesz, jak ona działa? – zapytał podejrzliwie Harry.
– Oczywiście – odpowiedział Lupin, machając niecierpliwie ręką. – Pomagałem ją narysować. To ja jestem Lunatyk... tak mnie w szkole nazywali moi przyjaciele.
– Ty ją narysowałeś?!
– Najważniejsze jest to, że dziś wieczorem Mapa pokazała całą prawdę. Można się było domyślić , że wymkniecie się z zamku, żeby odwiedzić Hagrida przed egzekucją Hardodzioba. I tak było, prawda?
Zaczął się przechadzać tam i z powrotem, patrząc na nich. Spod jego stóp wzbijały się małe obłoczki kurzu.
– Mogłeś mieć na sobie starą pelerynę swojego ojca, Harry...
– Skąd wiesz o pelerynie?
– Tyle razy widziałem, jak James pod nią znikał... – odrzekł Lupin, znowu machając niecierpliwie ręką. – Rzecz w tym, Harry, że nawet kiedy ją mieliście na sobie, widać was było na Mapie Huncwotów. Obserwowałem, jak idziecie przez błonie i wchodzicie do chaty Hagrida. Dwadzieścia minut później wyszliście stamtąd i skierowaliście się w stronę zamku. Ale wówczas ktoś już wam towarzyszył.
– Co? – zapytał Harry ze zdumieniem. – Nie, to nieprawda!
– To prawda – wtrącił się Sam, który nagle wszystko zrozumiał. No, prawie wszystko. – Wyszliśmy stamtąd z Parszywkiem.
– Ja też nie mogłem uwierzyć własnym oczom – rzekł Lupin i uśmiechnął się do Sammy'ego. Wciąż krążąc po pokoju dodał: – W zasadzie nadal nie wierzę, że on jest tu z nami.
– Nikogo z nami nie było!
– A wtedy zobaczyłem jeszcze jedną plamkę, poruszającą się szybko w waszym kierunku, a przy plamce było imię i nazwisko... Syriusz Black... Zobaczyłem, jak wpada na was, jak wciąga was dwóch pod wierzbę bijącą...
– Jednego z nas! – zawołał ze złością Ron.
– Nie, Ron – powiedział Lupin. – Dwóch... – Zatrzymał się i zmierzył Rona chłodnym spojrzeniem. – Mógłbym rzucić okiem na twojego szczura?
– Co? A co ma z tym wspólnego mój szczur?
– Wszystko – odparł Lupin. – Mogę go zobaczyć?
Ron zawahał się, a potem wsunął rękę za pazuchę i wyciągnął wyrywającego się rozpaczliwie Parszywka. Musiał go złapać za ogon, by zapobiec ucieczce. Leżący na kolanach Blacka Krzywołap podniósł się i cicho zasyczał.
Lupin podszedł do Rona. Wydawało się, że wstrzymał oddech, wpatrując się bacznie w Parszywka.
– No i co? – zapytał przestraszony Ron, podsuwając mu Parszywka pod nos. – Co mój szczur ma z tym wszystkim wspólnego?
– To nie jest szczur – zachrypiał nagle Black.
– Co? Przecież każdy widzi, że to szczur...
– Mylisz się – powiedział szybko Lupin. – To czarodziej.
– Animag – dodał Black. – Nazywa się Peter Pettigrew.

Snape, after all this time? Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz