ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY

501 36 2
                                    

Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”


Hermiona była bardzo przejęta tym, co spotkało Hagrida i Hardodzioba. Oczywiście uważała, że wyprawa Harry’ego i Rona do Hogsmeade to była skrajna głupota i chłopcy powinni byli zostać za to ukarani, ale wieść o przegranej Hagrida wstrząsnęła nią tak bardzo, że nie czyniła im w związku z tym żadnych uwag.
Jednak tak bardzo wytrąciło ją to z równowagi, że przez kilka dni zadziwiała wszystkich wokoło, w tym samą siebie. A zaczęło się od tego, że najpierw przywaliła Malfoyowi, co, o dziwo, sprawiło jej ogromną radość. Później z tego wszystkiego zapomniała pójść na zajęcia z profesorem Flitwickiem, na których omawiano tak wyczekiwane przez nią Zaklęcia Rozweselające. Trochę ją to otrzeźwiło, bo mało brakowało, a zdradziłaby wszystkim swój sekret, ale tylko na chwilę – na zakończenie serii swoich nietypowych zachowań, wyszła z hukiem z lekcji Wróżbiarstwa, co było zdecydowanie do niej niepodobne i zdarzyło jej się po raz pierwszy w całej szkolnej karierze. I na domiar złego – nie żałowała tej decyzji.
Ron zajął się apelacją w sprawie Hardodzioba. Kiedy tylko nie odrabiał prac domowych, wertował opasłe tomy takich dzieł, jak: “Podręcznik psychologii hipogryfów” oraz “Ptak czy podlec? Z badań nad dzikością hipogryfów”. Tak był tym pochłonięty, że zapomniał o znęcaniu się nad Krzywołapem.
Natomiast Harry musiał codziennie godzić naukę z treningami, nie wspominając już o nie kończących się dyskusjach z Woodem na temat strategii i taktyki. Mecz między Gryfonami i Ślizgonami miał się odbyć w pierwszą sobotę po feriach wielkanocnych. Ślizgoni prowadzili w tabeli dwustoma punktami. Oznaczało to (jak nieustannie przypominał zespołowi Wood), że muszą z nimi wygrać wyższą liczbą punktów, jeśli chcą zdobyć puchar. Znaczyło to również, że ciężar zwycięstwa spoczywał głównie na Harrym, ponieważ schwytanie znicza dawało sto pięćdziesiąt punktów.
– Musisz go złapać, kiedy będziemy mieli ponad pięćdziesiąt punktów – powtarzał mu wciąż Wood. – Tylko wtedy, kiedy będziemy mieli pięćdziesiąt punktów, Harry, bo inaczej wygramy mecz, ale nie zdobędziemy pucharu. Jasne? Musisz złapać znicza dopiero wtedy, kiedy...
– WIEM, OLIVERZE! – ryknął Harry.
Wszyscy Gryfoni dostali prawdziwego bzika na punkcie tego meczu. Nie zdobyli pucharu od czasu, kiedy szukającym był legendarny Charlie Weasley (starszy brat Rona). Harry wątpił jednak, by ktokolwiek inny, nawet Wood, pragnął zwycięstwa tak żarliwie, jak on sam. Konflikt między nim a Malfoyem osiągnął punkt krytyczny. Malfoy wciąż zgrzytał zębami na wspomnienie incydentu pod Wrzeszczącą Chatą, a wściekał się tym bardziej, że Harry’emu jakoś udało się wymigać od kary. Harry nie mógł mu darować próby sabotażu podczas meczu z Krukonami, ale jego żądzę zemsty podsycała jeszcze bardziej sprawa Hardodzioba. To głównie z tego powodu pragnął zwyciężyć Ślizgonów na oczach całej szkoły.
Jeszcze nigdy, jak sięgała pamięć uczniów i profesorów, oczekiwaniu na mecz quidditcha nie towarzyszyła tak napięta atmosfera. Pod koniec ferii wielkanocnych napięcie między dwoma drużynami i ich domami sięgnęło zenitu. Na korytarzach dochodziło do bójek i przepychanek, a ich kulminacją stał się paskudny incydent, w wyniku którego pewien Gryfon z czwartej klasy i Ślizgon z szóstej znaleźli się w szkolnym szpitalu, bo z uszu powyrastały im pędy dorodnych porów.
Szczególnie przykre było to wszystko dla Harry’ego. Ślizgoni nieustannie podkładali mu nogi na korytarzach, Crabbe i Goyle włóczyli się za nim, prowokując go brutalnie i dając mu spokój tylko wtedy, gdy był otoczony Gryfonami. W końcu Wood polecił, by ktoś zawsze mu towarzyszył, na wypadek, gdyby Ślizgoni chcieli w jakiś sposób wyeliminować go z gry. Cały dom Gryffindoru przyjął to z entuzjazmem, więc odtąd Harry zaczął się wciąż spóźniać na lekcje, bo nieustannie otaczał go hałaśliwy tłum. On sam bardziej dbał o bezpieczeństwo Błyskawicy niż swoje. Kiedy jej nie używał, trzymał ją w zamkniętym kufrze i często na przerwach zaglądał do dormitorium, żeby sprawdzić, czy miotła wciąż tam jest.
Całe to zamieszanie sprawiło, że Harry zupełnie stracił kontakt z Samem. W końcu żaden Ślizgon nie mógł się do niego zbliżyć, a inni Gryfoni nie ufali Starkowi i nie dopuszczali go w pobliże Pottera. Zresztą Sammy jakoś wcale nie garnął się do tego, by chociażby porozmawiać z Harrym. W zasadzie nie odezwał się do niego od czasu, gdy jego ojciec przyłapał go po nielegalnej wycieczce do Hogsmeade. Potter nie wiedział, co nim powodowało, ale podejrzewał, że mogło to mieć związek z tym, że po pierwsze wymknął się z zamku wbrew radom Sammy’ego, po drugie wspierał Hagrida w sprawie jego hipogryfa, a po trzecie grał w przeciwnej drużynie. Żadnemu z nich nie było łatwo w tej sytuacji, ale nie mieli nawet okazji, by cokolwiek sobie wyjaśnić.
*
W przededniu meczu w pokoju wspólnym Gryffindoru nikt nie miał głowy do nauki. Nawet Hermiona odłożyła swoje książki.
– Nie potrafię się skupić – wyznała.
Fred i George Weasleyowie byli jeszcze bardziej hałaśliwi i nieznośni niż zwykle. Oliver Wood ślęczał w kącie nad makietą boiska do quidditcha, przesuwając różdżką maleńkie figurki graczy i mrucząc coś do siebie. Angelina, Alicja i Katie zaśmiewały się z dowcipów Freda i George’a. Harry siedział z Ronem i Hermioną, starając się zapomnieć, co go czeka, bo za każdym razem, gdy pomyślał o jutrzejszym meczu, miał uczucie, jakby coś olbrzymiego próbowało wydostać się z jego żołądka na zewnątrz.
– Dasz sobie radę! – pocieszała go Hermiona, choć wyglądała na bardzo przerażoną.
– Masz Błyskawicę! – dodał Ron.
– No taak... – mruknął Harry, czując, że żołądek mu się ściska.
Poczuł ulgę, kiedy wreszcie Wood wstał i krzyknął:
– Drużyna! Do łóżek!
Harry źle spał tej nocy. Najpierw mu się przyśniło, że zaspał i obudził go wrzask Wooda: „Gdzie ty byłeś? Zamiast ciebie musieliśmy wystawić Neville’a!”. Potem, że Malfoy i reszta drużyny Ślizgonów pojawili się na boisku na smokach. Szybował z zawrotną szybkością, próbując uniknąć strumieni ognia tryskających z pyska smoka Malfoya, kiedy zdał sobie sprawę, że zapomniał dosiąść Błyskawicy. Zaczął spadać jak kamień i obudził się gwałtownie. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że mecz jeszcze się nie odbył, że leży bezpiecznie w łóżku i że Ślizgonom na pewno by nie pozwolono grać na smokach. Wyschło mu w ustach, więc ostrożnie, żeby nie zbudzić innych, wylazł z łóżka, żeby nalać sobie wody ze srebrnego dzbanka stojącego pod oknem.
*
Dzień przed meczem Sammy był wyraźnie nie w humorze, ale bardzo się starał wykrzesać z siebie choć trochę optymizmu, bo tego dnia wieczorem miał przedstawić gronu pedagogicznemu swoją nową-starą miotłę. Nazwał ją Nimbus Deluxe i jak dotąd pokazał tylko ojcu, pani Hooch i profesorowi Flitwickowi. Miał już ich ekspertyzę i zgodę na dopuszczenie miotły do użytku w trakcie meczu, ale został poproszony o zademonstrowanie jej wszystkim nauczycielom. Sam był podejrzliwy i myślał, że ktoś (pewnie McGonagall) szukał sposobu, by uniemożliwić mu skorzystanie z własnego wynalazku. Przygotował się starannie do tego spotkania, wykuł na pamięć wszystkie przepisy quidditcha i cały regulamin szkoły i z duszą na ramieniu zabrał Nimbusa na prezentację.
Gdy wszedł do pokoju nauczycielskiego, uderzyło go to, że panowała tam ożywiona, luźna atmosfera. Wszyscy zerkali na niego z podziwem i uśmiechali się, aż wreszcie pojął, że nikt nie będzie go oceniał. Chcieli po prostu zobaczyć jego pracę i posłuchać o jego dokonaniach. Snape stał pod oknem, tyłem do reszty pokoju, żeby ukryć dumę, która malowała się na jego obliczu. Sammy już wcześniej usłyszał od niego wiele słów pochwały, więc nie poczuł się urażony. Dziadek Dumbledore, który w szkole zwykle udawał, że w ogóle go nie dostrzega, poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się do niego ciepło.
– Dobra robota, Sammy – mruknął.
To samo powtarzali wszyscy nauczyciele, chociaż Minerwie McGonagall słowa uznania z trudem przeszły przez zaciśnięte gardło. Sam był w siódmym niebie. Nawet jeśli teraz przegra, to zawiodą go najwyżej jego umiejętności, a nie sprzęt, na którym lata. I wyglądało na to, że wszyscy docenili fakt, że chciał wyrównać swoje szanse w starciu ze słynnym Harrym Potterem.
Dumny i blady z przejęcia wrócił do swojego dormitorium i położył się spać, układając swojego Nimbusa Deluxe pod kołdrą. Podobnie jak Harry najbardziej bał się o bezpieczeństwo swojej miotły, ale w przeciwieństwie do niego, nie mógł do końca zaufać swoim kolegom z roku.
*
Zawodnicy obu drużyn wyszli na boisko, witani przeraźliwym rykiem. Trzy czwarte widowni miało szkarłatne rozetki i powiewało szkarłatnymi chorągiewkami z lwem Gryffindoru albo kołysało transparentami z hasłami: GRYFFINDOR NAPRZÓD! czy PUCHAR DLA LWÓW! Za bramkami Ślizgonów zgromadziły się jednak ze dwie setki widzów ubranych na zielono; tu na chorągiewkach połyskiwał wąż Slytherinu, a w pierwszym rzędzie siedział profesor Snape, również w zielonej szacie, z bardzo posępnym uśmiechem na twarzy.
Harry przyjrzał się drużynie przeciwników, która ciasnym kręgiem otaczała Sammy’ego. Kiedy Stark wreszcie ukazał się jego oczom, Potter zauważył na jego ramieniu piękną, idealnie czarną miotłę, z wygrawerowanym na rączce srebrnym napisem Nimbus Deluxe. Nie znał tego modelu, ale wystarczająco wiele razy przeglądał formularz zamówienia, by wiedzieć, że takiej miotły nie można było kupić. Nie miał pojęcia, skąd Sammy ją wytrzasnął i czemu się tym nie pochwalił, ale to nie był najlepszy moment na zadawanie pytań. Do tej pory był pewien, że na swojej Błyskawicy jest w stanie pokonać każdego, nawet Sama, który przecież latał na starej miotle swojego ojca, jednak teraz nagle zwątpił w swoje rychłe zwycięstwo. Powtarzał pod nosem słowa Wooda o tym, że Gryfoni muszą mieć co najmniej pięćdziesiąt punktów przewagi by wygrać mecz i robił to dalej, nawet gdy gwizdek pani Hooch kazał mu się wzbić w powietrze.
Ślizgoni, którzy do tej pory nie czuli się zbyt pewnie, dzięki Samowi odzyskali swoją zwykłą butę i latali tak, jakby Puchar Quidditcha już znajdował się w ich rękach. Gryfoni, przekonani o tym, że Harry na Błyskawicy pokona Starka bez najmniejszych problemów, także dawali z siebie wszystko. W powietrzu rozgorzała zaciekła walka, w której obie drużyny wydzierały sobie każde kolejne dziesięć punktów. Gol za gol, faul za faul, rzut karny za rzut karny. Nikt nie wysuwał się na prowadzenie i wynik meczu zależał wyłącznie od szukającego.
A jeden z szukających miał prawdziwy dylemat. Co z tego, że złapie znicza, jeśli jego drużyna i tak nie zdobędzie pucharu? Wygranie meczu nie da mu słodkiego poczucia zwycięstwa. Przeciwnie, nawet gdy teraz wygra, odczuje gorycz porażki.
Sammy dobrze wiedział, że Harry będzie czekał na moment, gdy jego drużyna zdobędzie odpowiednią ilość punktów, więc spokojnie krążył nad boiskiem wypatrując złotego blasku znicza. Dla niego złapanie tej małej, kapryśnej piłeczki będzie podwójnym zwycięstwem.
Jednak znicz nigdzie się nie pojawiał, a Gryfoni zaczęli grać ostrzej i już kilka razy tłuczki wystrzelone przez braci Weasleyów pomknęły w jego stronę. Jednak on bez trudu im umknął. Jego miotła pokazywała, co potrafi, wzbudzając przy tym salwy aplauzu i okrzyki zachwytu nie tylko wśród kibiców Slytherinu.
Trzymający się w niejakim oddaleniu Harry także musiał przyznać, że ten Nimbus Starka robił wrażenie. Uśmiechnął się pod nosem – znowu to ich umiejętności pokażą, kto jest najlepszym szukającym. Po czym przypomniał sobie, że poprzednio to Sammy okazał się lepszy.
– Ślizgoni przy piłce, Montague szybuje do bramki... goool! – jęknął Lee. – Siedemdziesiąt do pięćdziesięciu dla Gryfonów...
Harry trzymał się teraz Sama tak blisko, że co jakiś czas zderzali się kolanami. Nie zamierzał pozwolić, by Stark znalazł się sam w pobliżu znicza...
– Ej! – krzyknął Ślizgon, kiedy spróbował zrobić zwrot, a Harry go zablokował.
– Angelina Johnson przejmuje kafla... naprzód, Angelino, NAPRZÓD!
Harry rozejrzał się. Wszyscy Ślizgoni, prócz Sammy’ego, mknęli ku swoim bramkom, chcąc zablokować Angelinę...
Zrobił gwałtowny zwrot, pochylił się tak nisko, że leżał płasko na rączce, i wystrzelił ku Ślizgonom jak pocisk.
– AAAAAACH!
Na widok pędzącej ku nim Błyskawicy rozpierzchli się w popłochu; Angelina miała czyste pole.
– STRZELA! GOOOL! Gryfoni prowadzą osiemdziesięcioma do pięćdziesięciu!
Harry, który mknął w kierunku trybun, zahamował ostro, zawrócił i ruszył w stronę środka boiska. Upragniona przewaga Gryffindoru była coraz bliżej, ale wówczas zobaczył coś, co sprawiło, że zamarło mu serce.
Stark nurkował z wyrazem triumfu na twarzy – a pod nim, zaledwie kilka stóp ponad trawą boiska, lśniła maleńka złota plamka. Harry skierował Błyskawicę ostro w dół, ale Sam był bardzo, bardzo daleko.
– Szybciej! Szybciej! Szybciej! – przynaglał miotłę, słysząc świst powietrza i widząc, jak sylwetka przeciwnika rośnie mu w oczach.
Przywarł do rączki... już był przy stopach Starka... już się z nim zrównał...
Sammy uśmiechnął się pod nosem, delikatnie złapał swoją miotłę na środku rękojeści i poczuł, że jego Nimbus aż drży, gdy włączyło się przyspieszenie. Odskoczył od Harry’ego, rzucił się do przodu, odrywając od miotły obie dłonie i... W ostatniej chwili, tuż nad ziemią, zadarł gwałtownie miotłę i wystrzelił w górę, unosząc wysoko rękę.
Stadion oszalał. Sammy krążył nad tłumem, czując dziwne dzwonienie w uszach. Maleńka złota piłka trzepotała się rozpaczliwie w jego dłoni. Wygrał mecz, wygrał Puchar, ale przede wszystkim udowodnił samemu sobie, że nie ma rzeczy niemożliwych. I nie potrzebował do tego najdroższej miotły na świecie. Rozpędził się do maksymalnej prędkości, obleciał stadion trzy razy w około i zatrzymał się prawie w miejscu, tuż przed lożą, w której siedzieli nauczyciele.
Alison patrzyła na niego z szerokim uśmiechem na ustach. Duma rozpierała ją tak, że ledwie była w stanie nad sobą panować. Podobnie Severus, który dał upust swojej radości poprzez przypomnienie McGonagall, że to już dziewiąte z rzędu zwycięstwo Slytherinu. Minerwa z godnością odparła, że pewnie ostatnie, a potem wyjęła z kieszeni mieszek i wysypała na jego dłoń dziesięć złotych monet.
*
Po sromotnej porażce Gryfonów, Harry zastanawiał się, czy ktokolwiek zauważy jego nieobecność na kolacji. Gdy stadion już opustoszał, a reszta drużyny powlekła się do zamku, on wciąż brał prysznic i nie zamierzał spod niego wychodzić aż do końca roku szkolnego.
Jego pewność siebie zmalała do zera. I chociaż wiedział, że nawet gdyby złapał tego znicza to i tak nie zdobyłby pucharu, to czuł się okropnie. Zawiódł swoją drużynę, profesor McGonagall i samego siebie.
Nagle w prysznicu skończyła się ciepła woda, więc błyskawicznie wyskoczył z kabiny i trzęsąc się z zimna macał po ławce w poszukiwaniu okularów. Gdy już je wsunął na nos, owinął się ręcznikiem i chwycił swoją różdżkę.
Usłyszał radosny śmiech Sama.
– Ciekawie masz poustawiane priorytety – zachichotał Stark. – Ja bym jednak najpierw poszukał różdżki.
– Widocznie ja nie mam nic na sumieniu, żeby od razu myśleć o obronie – odparł cierpko Harry zza parawanu, za którym się ubierał.
– To także jest ciekawe – nie ustępował Sam. Był już przebrany, najedzony i zadowolony z siebie. – Przyniosłem ci kanapki, bo ominąłeś kolację.
– Nie musiałeś. Nie jestem głodny – oczywiście gdy tylko to powiedział, zaburczało mu w brzuchu, więc Sam ponownie się roześmiał.
– Jak sobie chcesz – stwierdził tylko i odwrócił się w kierunku wyjścia. – To był dobry mecz.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz nową miotłę? – spytał Potter zadowolony, że to Sam pierwszy nawiązał do tematu meczu.
– To moja stara miotła. Tylko trochę podrasowana – wyjaśnił Sammy, nieudolnie kryjąc dumę. – Dopiero kilka dni temu dowiedziałem się, że pozwolą mi na niej zagrać.
– Sam ją przerobiłeś? – zainteresował się gwałtownie Harry.
– To był jeden z wymogów, by w ogóle dopuścili ją do gry. Później przeszła serię testów... Wiesz, czy nie użyłem żadnych zaklęć i tym podobnych niedozwolonych technik... Ale w końcu dostałem zgodę.
– To niesamowite! – przyznał Potter. – Jednak mogłeś mi powiedzieć, że planujesz coś takiego.
– Rzecz w tym, że nie mogłem... a później nie było okazji. Dobrze cię pilnowali.
– Na niewiele to się zdało – mruknął Potter i przestał się boczyć na apetycznie wyglądające kanapki.
– Tym razem rzeczywiście nie, ale w przyszłym roku będziemy mieli jeszcze wiele okazji, żeby się zmierzyć na boisku – stwierdził Sam i uśmiechnął się szeroko.
– Muszę tylko dożyć do przyszłego roku – wymamrotał Harry z ustami pełnymi kanapki z peklowaną wołowiną.
– Masz na myśli Blacka? – nie zrozumiał Sam.
– Nie, swoją drużynę, która na pewno nie powita mnie z otwartymi ramionami.
– To dlatego się tutaj ukrywasz – odgadł Stark. – Nie przesadzaj. To nie była twoja wina. Pomogłeś drużynie zdobyć punkty, ale nie mogłeś przewidzieć, że akurat w tym momencie zauważę znicza.
– Ale powinienem był to przewidzieć!
– Nie wrzeszcz na mnie – upomniał go Sam. – Następnym razem uprzedzę cię, że go widzę. Będziesz miał szansę go złapać.
Stark zaczynał być zły. Zamiast świętować zwycięstwo wraz ze swoimi kolegami z roku, wymknął się z zamku, by pocieszyć pokonanego przyjaciela, ale ten postanowił pogrążyć się w depresji i na nim odreagować swoje niepowodzenie.
– Jak zjesz, to wróć do szkoły – mruknął. – Zanim McGonagall wyśle kogoś na poszukiwania. W obecnej sytuacji nie powinieneś opuszczać zamku.
I zły na Pottera wyszedł z szatni. Za sobą usłyszał głośne przekleństwo, a później kroki Harry’ego.
– Myślisz, że masz prawo mnie pouczać?
– A ty, że możesz się bezkarnie narażać? Po tym, czego się dowiedziałeś o Blacku...
– Mama kazała ci to powiedzieć? Czy może Snape?
– Nikt mi nie kazał. W przeciwieństwie do ciebie, potrafię myśleć rozsądnie!
– Dlatego właśnie poszedłem do Hogsmeade z Ronem, a nie z tobą!
– Mam nadzieję, że gdy Black cię w końcu dopadnie, to Weasley równie ochoczo stanie w twojej obronie!
– Jesteś po prostu zazdrosny!
– Byłem! Ale już nie mam o co!
Dyszeli z wściekłości, a dłonie zacisnęli na różdżkach, którymi w siebie mierzyli.
Szukająca ich Alison, zamiast ich rozdzielić i powstrzymać, wyciągnęła z torby aparat i zrobiła im zdjęcie.
Oślepieni błyskiem flesza chłopcy, zaczęli gwałtownie mrugać, ale opuścili różdżki i spojrzeli z wyrzutem na mamę Sama.
– Skoro już się uspokoiliście, to może powiecie mi, o co poszło? – spytała Alison.
– O nic – odpowiedzieli zgodnie.
– Tak właśnie podejrzewałam, że to nic ważnego – zakpiła. – Sammy, twoja drużyna na ciebie czeka. Wszyscy się dziwią, że gdzieś zniknąłeś, zamiast świętować.
Sam skinął jej głową i puścił się biegiem w stronę zamku. Harry, nagle zawstydzony, opuścił wzrok i powlekł się do szkoły. Przed progiem zatrzymał go głos panny Stark:
– Wiesz, czemu zrobiłam wam zdjęcie?
– Nie mam pojęcia – mruknął chłopak.
– Przez chwilę widziałam na waszym miejscu dwóch innych chłopców... Waszych ojców, gdy byli w waszym wieku. Nienawidzili siebie na wzajem, ale zawsze byli lojalni wobec przyjaciół.
Popchnęła go delikatnie, a gdy przekroczył próg, zabezpieczyła drzwi wejściowe i odeszła w stronę lochów.
Harry wciąż słyszał jej słowa, gdy wspinał się po schodach na siódme piętro. Miała rację. Chwilowe niesnaski nie powinny mieć wpływu na jego przyjaźń z Samem, który w dodatku pokazał mu dzisiaj, że jest ona dla niego bardzo ważna. To on przyszedł go pocieszyć. I to on, choć brzmiał nudno i dorosło, przejmował się tym, że Harry znowu pakuje się w kłopoty. Tylko jak mu teraz powiedzieć, że on to docenia i że jest mu wdzięczny? Coś mu mówiło, że tym razem nie rozejdzie się to po kościach.
*
– Cholera jasna, kończą mi się już pomysły – mruknęła Alison, której wciąż nie udało się dowiedzieć, gdzie teraz przebywa Pettigrew.
Severus i Remus, którzy od kilku godzin grali w eksplodującego durnia z zapałem, który wskazywał na to, że chcieli za jego pomocą rozwiązać wszystkie swoje spory narosłe przez ostatnie dwadzieścia lat, spojrzeli na nią z zaciekawieniem.
– Czego szukasz? – spytał Snape.
– Raczej kogo – warknęła.
– Pettigrew – odgadli obaj.
– Chcę pomóc Blackowi, ale póki co nie udało mi się go zlokalizować.
– Może spróbuj z tym – zaproponował jej Remus, rozkładają na stoliku Mapę Huncwotów. – Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.
Stark i Snape z zaciekawieniem patrzyli na rysującą się na ich oczach mapę. Pochylili się nawet, by dostrzec przeróżne szczegóły i musieli przyznać, że byli pod wrażeniem.
– Dzięki temu Potter wydostawał się z zamku? – spytała Ally, choć była pewna, że zna odpowiedź.
– Tak... zupełnie jak jego ojciec – rozmarzył się Lupin. – W każdym razie... Ta Mapa pokazuje każdy zakamarek tego zamku i każdą znajdującą się w nim osobę. Ja już próbowałem zlokalizować na niej Petera, ale może ty będziesz miała więcej szczęścia.
Alison, z nową nadzieją w sercu, pochyliła się nad mapą, a towarzyszący jej mężczyźni wrócili do gry, co jakiś czas odrywając się od niej po to, by spełnić krótkie polecenia, które Stark wyrzucała z siebie ostrym tonem. Zupełnie zapomniała, że nie jest w pracy, ale żaden z nich nie miał śmiałości, by jej o tym przypomnieć.
– Wszystko już mi się zlewa w jedną plamę – stwierdziła kilka godzin później i zdziwiona zauważyła, że została sama, a w salonie na stoliku pali się jedna, dogasająca już świeca.
Spojrzała na zegarek i zaklęła pod nosem. Dochodziła trzecia w nocy. Przez chwilę miała pretensję do Severusa, że nie oderwał jej od pracy, gdy kładł się spać, ale później stwierdziła, że w zasadzie to on powinien być zły na nią, bo kompletnie straciła z oczu cały świat, w tym i jego.
Zgasiła świecę i po ciemku na palcach przeszła do sypialni. Bezszelestnie wsunęła się pod kołdrę.
– No, w końcu – mruknął sennie Snape i objął ją ramieniem.
Alison uśmiechnęła się i chciała coś powiedzieć, ale zasnęła, zanim sprecyzowała swoją myśl.
A następnego dnia rano, a właściwie już bliżej południa, zastała Snape’a pochylonego nad mapą z lupą w ręku.
– Ciebie też to wciągnęło? – jęknęła.
– Taaa... To pasjonujące zajęcie... – odpowiedział jej po chwili.
– Znalazłeś gdzieś Pettigrew?
– Nie... Chociaż próbowałem – zastanowił się nad tym, na co rzeczywiście patrzył i odłożył lupę na stolik. – Chyba Sam pogodził się z Potterem. Siedzą razem w bibliotece.
– Rzeczywiście fascynujące.
– Ale najciekawsze jest zachowanie panny Granger, która równo co godzinę w tajemniczy sposób znika i pojawia się w innym miejscu – wskazał jej kropkę, opatrzoną nazwiskiem Hermiony, która właśnie wychodziła z gabinetu profesor Vector, by po kilku sekundach znaleźć się w pobliżu biblioteki. – Masz pojęcie, jak ona to robi?
– Nie mam – odparła Alison. – Ale znając Hermionę, nie robi niczego niezgodnego z prawem.
– Mimo wszystko jestem ciekawy...
– Ja też... – przerwała mu, bo jego zachowanie zaczęło ją niepokoić. – Czemu nie jesteś na zajęciach?
– Czy ty mnie czasem słuchasz? Dzisiaj zaczęły się egzaminy, a ja mam dzień wolny.
– Zapomniałam – wyznała ze skruchą.
– Jak już zakończysz tę sprawę, to nie chcę więcej słyszeć nazwiska Black. Zakazuję ci o nim mówić, myśleć i przejmować się nim. Jasne?
– Dobrze, Sev, postaram się – obiecała mu.
– Na razie to mi wystarczy.
– Jak chcesz wykorzystać swój wolny dzień?
– Na szukanie Pettigrew. Im szybciej go znajdziemy, tym prędzej uwolnisz się od Blacka.
– Ach tak? – zaśmiała się. – I jak w tym ma pomóc szpiegowanie panny Granger?
*
– Co cię tak rozprasza? – spytał zirytowany Sammy, który już trzeci raz tłumaczył Harry’emu, jak działa transmutacja przedmiotu w średniej wielkości zwierzę.
– Przepraszam – Potter oderwał się od zaprzątających jego umysł myśli. – Nie mogę się na niczym skupić.
– Dlatego pytałem, co cię tak rozprasza – powtórzył spokojnie Sam.
– Chodzi o Hagrida. W ostatnim dniu egzaminów przewidziano apelację, ale Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń postanowiła sprowadzić na nią kata i obawiam się, że los Hardodzioba został już przesądzony – wyrzucił z siebie Harry na jednym oddechu, dobrze wiedząc, jakie jest stanowisko Sama w tej sprawie.
– Tego zwierzaka jest mi nawet żal... Ale Hagrid... – zaczął Stark, jednak ugryzł się w język.
– Wiem, co myślisz... Ale Hagrid to mój przyjaciel...
– Harry, nie każ mi mu współczuć – oburzył się Sam. – Po tym, co spotkało Maggie... Po prostu nie potrafię.
– Wiem, a ja nie umiem przestać o tym myśleć – mruknął Potter.
– No dobra – westchnął Sammy. – To może odpuścimy sobie naukę i przejdziemy się na błonia?
– Możemy – chętnie zgodził się Harry.
*
W końcu rozpoczęły się egzaminy i nienaturalna cisza ogarnęła zamek. W poniedziałek trzecioklasiści wyszli z transmutacji zmordowani i z poszarzałymi twarzami, porównując między sobą wyniki i żaląc się na trudność zadań, jakie przed nimi postawiono; jednym z nich była zamiana dzbanka do herbaty w żółwia błotnego. Wszyscy zżymali się na Hermionę, która denerwowała się tym, że jej żółw bardziej przypominał żółwia morskiego niż błotnego, co dla reszty byłoby szczytem marzeń.
Po pospiesznie zjedzonym drugim śniadaniu musieli wrócić na górę na egzamin z zaklęć. Hermiona miała rację: profesor Flitwick rzeczywiście zamierzał sprawdzić ich umiejętność rzucania zaklęć rozweselających. Harry, zdenerwowany, trochę przesadził, i Ron, który był jego partnerem, dostał ataku histerycznego śmiechu, więc został wyprowadzony do pustej klasy; wrócił po godzinie, kiedy się uspokoił i dopiero wówczas sam przeszedł test. Po obiedzie wszyscy rozeszli się do pokojów wspólnych w swoich domach, ale wcale nie po to, aby wreszcie odpocząć, ale by zabrać się za powtarzanie wiadomości z opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i astronomii.
Następnego dnia po południu mieli egzamin z eliksirów, który okazał się prawdziwą katorgą, ale dla Harry’ego i Sama okazał się banalnie prosty, a ich mikstury powodujące chaos w głowie otrzymały najwyższe noty.
O północy na najwyższej wieży odbył się egzamin z astronomii, a w środę przed południem z historii magii. Harry napisał wszystko, co mu Sammy opowiedział o średniowiecznych polowaniach na czarownice.
Dla Starka był to jednocześnie przedostatni egzamin, który zdawał z resztą uczniów. Większość przedmiotów pozaliczał już podczas dyżurów.
Tego samego dnia po południu Harry, Ron i Hermiona mieli egzamin z zielarstwa w rozprażonej od słońca cieplarni; potem wrócili do pokoju wspólnego ze spalonymi karkami i marzyli, żeby już było po wszystkim.
Przedostatnim egzaminem, w czwartek przed południem, była obrona przed czarną magią. Profesor Lupin wymyślił im zupełnie niezwykły sprawdzian: tor przeszkód na wolnym powietrzu. Musieli przebrnąć przez sadzawkę, w której ukrywał się druzgotek, pokonać kilka wykrotów pełnych czerwonych kapturków, przejść krętą ścieżką przez bagno, ignorując mylącego drogę zwodnika i wleźć do dziupli w starym pniu, by stoczyć walkę z nowym boginem.
– Wspaniale, Harry – mruknął Lupin, kiedy Harry wyłonił się z dziupli, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Najwyższa ocena.
Harry zarumienił się ze szczęścia i wrócił, żeby zobaczyć, jak sobie poradzą Sam, Ron i Hermiona. Sammy, jak zwykle, zdobył najwyższą ocenę, Ron radził sobie nieźle, póki nie doszedł do zwodnika, któremu udało się wciągnąć go w bagno. Hermiona bez przeszkód dotarła do pnia, ale po minucie wyskoczyła z niego z wrzaskiem.
– Hermiono! – zawołał Lupin, nieco zaniepokojony. – Co się stało?
– P–p–profesor McGonagall! – wydyszała Hermiona, wskazując na pień. – P–powiedziała, że wszystko oblałam!
Trochę trwało, zanim udało się ją uspokoić. Kiedy się w końcu opanowała, wrócili razem do zamku. Ron trochę się podśmiewał z bogina Hermiony, ale zanim doszło do ostrzejszej kłótni, zobaczyli z daleka coś, co kazało im zapomnieć o egzaminach.
Na szczycie schodów stał Korneliusz Knot, pocąc się trochę w swojej pelerynie w prążki i obserwując błonia. Na widok Harry’ego drgnął.
– Witaj, Harry! Prosto z egzaminu, co? Już prawie koniec?
– Tak – powiedział Harry.
Hermiona i Ron, którzy jeszcze nigdy nie rozmawiali z samym ministrem magii, stanęli z tyłu, onieśmieleni. A Sam, który miał już nieprzyjemność poznać szefa swojej mamy, zacisnął dłonie w pięści.
– Piękny dzień – powiedział Knot, rzucając okiem na jezioro. – Szkoda... szkoda... – Westchnął głęboko i spojrzał z góry na Harry’ego. – Jestem tutaj w niezbyt przyjemnej misji, Harry. Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń musi mieć swojego świadka podczas egzekucji wściekłego hipogryfa. A ponieważ i tak miałem odwiedzić Hogwart, żeby sprawdzić, jak się przedstawia sytuacja z Blackiem, powierzyli mi tę misję.
– Czy to oznacza, że apelacja już się odbyła? – zapytał Harry, postępując krok do przodu.
– Nie, nie, wyznaczono ją na dzisiejsze popołudnie – odrzekł Knot, patrząc dziwnie na Rona.
– To może pan w ogóle nie będzie musiał być świadkiem egzekucji! – powiedział Ron buntowniczym tonem. – Przecież mogą uwolnić hipogryfa!
Zanim Knot zdołał odpowiedzieć, zza jego pleców wyłoniło się z zamku dwóch czarodziejów. Jeden był tak stary, że zdawał się więdnąć na ich oczach, drugi był wysoki i krzepki, z cienkim czarnym wąsikiem. Harry zrozumiał, że to przedstawiciele Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń, bo sędziwy czarodziej zerknął w stronę chatki Hagrida i wystękał słabym głosem:
– Ajajaj, robię się już na to za stary... więc o drugiej, tak, panie Knot?
Krzepki mężczyzna z wąsikiem pomacał za pasem; Harry przyjrzał się lepiej i zobaczył, że nieznajomy przesuwa grubym kciukiem po lśniącym ostrzu topora.
Knot i towarzyszący mu dwaj czarodzieje odeszli w swoją stronę, a Harry i jego przyjaciele popatrzyli na siebie porozumiewawczo.
– Musimy spotkać się z Hagridem, zanim TO się stanie – wyszeptała przejęta Hermiona.
– Taak... Musimy być przy nim...
– Macie jakiś plan? – spytał Sammy, który co prawda nadal nie przejmował się losem Hagrida, ale zrobiłby wszystko, żeby Knot wyszedł na idiotę.
– Zobaczymy... – mruknął Ron.
– ...po egzaminie z Wróżbiarstwa – wszedł mu w słowo Harry i pociągnął go w stronę wierzy, w której rezydowała profesor Trelawney.

Snape, after all this time? Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz