ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY

480 46 8
                                    

Zawiera obszerne fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”


Święta, 1993
W poranek bożonarodzeniowy Harry’ego obudził Ron, ciskając w niego poduszką.
– Hej! Prezenty!
Harry sięgnął po okulary, nałożył je i spojrzał w nogi swojego łóżka, gdzie pojawił się mały stosik paczek. Ron już rozrywał opakowania swoich prezentów.
– Jeszcze jeden sweter od mamy... znowu kolor kasztanowy... zobacz, czy też dostałeś.
Harry też dostał. Pani Weasley przysłała mu szkarłatny sweter z lwem Gryffindoru na piersiach, a także tuzin domowych babeczek z budyniem, placek świąteczny i pudełko bloku orzechowego. Kiedy odłożył to wszystko na bok, zobaczył pod spodem długą, wąską paczkę.
– Co to? – zapytał Ron, trzymając świeżo rozpakowaną parę skarpetek koloru kasztanowego w ręku.
– A bo ja wiem...
Harry rozerwał papier i aż go zatkało na widok wspaniałej, błyszczącej miotły, która wytoczyła się na pościel. Ron rzucił skarpetki i zeskoczył ze swojego łóżka, żeby lepiej się przyjrzeć.
– Nie wierzę własnym oczom – powiedział ochrypłym głosem.
Była to Błyskawica, wymarzona miotła, taka sama, jak ta, którą Harry chodził oglądać na ulicy Pokątnej. Chwycił ją, a rączka błysnęła w półmroku. Poczuł znajome wibracje i puścił ją, a miotła zawisła w powietrzu we właściwej pozycji, gotowa, by jej dosiąść. Zachwycony, przebiegał oczami od złotego numeru rejestracyjnego na końcu rączki po idealnie gładkie brzozowe witki.
– Kto ci to przysłał? – zapytał Ron prawie szeptem.
– Poszukaj, może tu gdzieś jest kartka – odpowiedział Harry.
Ron zaczął gorączkowo przeszukiwać opakowanie Błyskawicy.
– Nie ma nic! Harry, kto wydał na ciebie taką kupę forsy?
– No cóż – odrzekł Harry, wciąż oszołomiony – założę się, że nie Dursleyowie.
– A ja idę o zakład, że to Dumbledore – powiedział Ron, krążąc wokół Błyskawicy i chłonąc oczami każdy jej cal. – Już raz przysłał ci anonimowo pelerynę–niewidkę...
– No, ale w końcu należała do mojego taty. Dumbledore tylko mi ją przekazał. Nie wydałby na prezent dla mnie setek galeonów. Przecież nie może dawać uczniom takich drogich prezentów...
– I właśnie dlatego nie dołączył żadnej kartki! – upierał się Ron. – Żeby jakiś parszywiec w rodzaju Malfoya nie powiedział, że to faworyzowanie ulubieńców. Hej, Harry... – Ron ryknął śmiechem. – Malfoy! Wyobrażasz sobie jego minę? Chyba się pochoruje z zazdrości! Słuchaj, przecież to jest Błyskawica, miotła o standardzie międzynarodowym!
– Nie mogę w to uwierzyć – mruknął Harry, gładząc rączkę Błyskawicy, podczas gdy Ron padł na jego łóżko i tarzał się ze śmiechu na myśl o Malfoyu. – Kto...
– Wiem – powiedział Ron, opanowując się nagle. – Wiem, kto to może być... Lupin!
– Co? – Teraz Harry zaczął się śmiać. – Lupin! Wiesz co? Gdyby miał tyle złota, kupiłby sobie nowe ciuchy.
– Tak, ale on ciebie lubi – rzekł Ron. – I nie było go tutaj, kiedy twój Nimbus się roztrzaskał, mógł o tym usłyszeć i postanowił odwiedzić Pokątną, żeby ci to kupić...
– O czym ty mówisz, Ron? Że go tutaj nie było? – zdziwił się Harry. – Przecież był wtedy chory.
– No, ale w szpitalnym skrzydle go nie widziałem A byłem tam, bo czyściłem nocniki... Pamiętasz, ten szlaban od Snape’a.
Harry zmarszczył czoło.
– Nie sądzę, żeby Lupina było stać na coś takiego.
– Z czego się tak śmialiście?
Właśnie weszła Hermiona. Miała na sobie szlafrok, a w ramionach trzymała Krzywołapa, który był wyraźnie naburmuszony. Na szyi miał sznurek błyszczących paciorków.
– Nie przynoś go tutaj! – krzyknął Ron i rzucił się, by wygrzebać Parszywka z pościeli, po czym wepchnął go do kieszeni swojej piżamy. Ale Hermiona go nie słuchała. Upuściła Krzywołapa na puste łóżko Seamusa i gapiła się z otwartymi ustami na Błyskawicę.
– Och, Harry! Od kogo to dostałeś?
– Nie mam pojęcia – odpowiedział Harry. – Nie było żadnej kartki, nic.
Ku jego zdumieniu Hermiona wcale nie sprawiała wrażenia podnieconej czy zaintrygowanej tą wiadomością. Przeciwnie, zasępiła się i przygryzła wargi.
– Co ci jest? – zapytał Ron.
– No, nie wiem... – odpowiedziała powoli Hermiona – ale to chyba trochę dziwne, prawda? To znaczy... to chyba jest dobra miotła, co?
Ron westchnął głośno, wyraźnie poirytowany.
– Hermiono, to jest najlepsza miotła, jaką dotąd wyprodukowano.
– Więc musiała być bardzo droga...
– Założę się, że kosztowała więcej niż wszystkie miotły Ślizgonów razem –powiedział uradowany Ron.
– No to... kto mógł przysłać Harry’emu taki drogi prezent bez żadnej kartki?
– A czy to ważne? – żachnął się Ron. – Harry, słuchaj, mógłbym się na niej przelecieć, co?
– Uważam, że na razie nikt nie powinien jej dosiadać! – oświadczyła Hermiona ostrym tonem.
Harry i Ron wytrzeszczyli na nią oczy.
– A co według ciebie Harry ma z nią zrobić? Zamieść podłogę? – zapytał Ron.
Ale zanim Hermiona zdążyła odpowiedzieć, Krzywołap skoczył z łóżka Seamusa prosto na pierś Rona.
– ZABIERAJ... GO... STĄD! – wrzasnął Ron, kiedy Krzywołap zanurzył pazury w jego piżamie, a Parszywek zdecydował się na dziką ucieczkę, skacząc mu przez ramię.
Ron złapał Parszywka za ogon i wymierzył kopniaka Krzywołapowi, ale trafił nie w niego, tylko w kufer stojący w nogach łóżka Harry’ego. Kufer się przewrócił, a Ron zaczął podskakiwać w miejscu, wyjąc z bólu.
Nagle Krzywołap wyprężył grzbiet i zjeżył sierść: coś zagwizdało przenikliwie. Ze starej skarpetki wuja Vernona wypadł fałszoskop i wirował po podłodze, błyskając złowrogo.
– Zapomniałem o nim! – powiedział Harry, schylając się i podnosząc fałszoskop. – Nigdy nie noszę tych skarpetek, chyba że już muszę...
Fałszoskop wirował mu teraz na dłoni i wciąż gwizdał przeraźliwie. Krzywołap prychał i syczał.
– Hermiono, może wreszcie zabierzesz stąd tego kota, dobrze? – powiedział Ron, który siedział na łóżku Harry’ego i trzymał się za duży palec u nogi.
– Możesz coś z tym zrobić? – zwrócił się do Harry’ego, kiedy Hermiona wyszła z pokoju śmiertelnie obrażona, wynosząc Krzywołapa, który utkwił w Ronie swoje żółte ślepia.
Harry zawinął fałszoskop w jedną skarpetkę, włożył ją do drugiej, po czym wrzucił zawiniątko do kufra. Teraz w sypialni słychać było tylko jęki bólu i wściekłości Rona. Parszywek skulił się w jego dłoniach.
*
Tego ranka w pokoju wspólnym nie odczuwało się nastroju Bożego Narodzenia. Hermiona zamknęła Krzywołapa w swoim dormitorium, ale była wściekła na Rona za to, że próbował go kopnąć, a Ron wściekał się na Hermionę, bo Krzywołap zachowywał się tak, jakby miał ochotę zjeść Parszywka. Harry zrezygnował z namawiania ich do zgody i pochłonięty był bliższymi oględzinami Błyskawicy, którą przyniósł z sypialni. Z jakiegoś powodu Hermionie to też się nie podobało; nic nie powiedziała, ale co jakiś czas łypała ponuro na miotłę, jakby i ona krytykowała jej kota. W końcu nie wytrzymała i robiąc wokół siebie dużo hałasu, wybiegła z dormitorium.
Harry wspiął się do sypialni po podręczny zestaw miotlarski, który dostał od Hermiony na urodziny, zniósł go do pokoju wspólnego i próbował wymyślić coś, co można by zrobić z Błyskawicą. Nie miała jednak pogiętych witek, żeby je prostować spinaczami, a rączka lśniła tak, że nie było sensu jej polerować. Siedzieli więc razem z Ronem i podziwiali ją w milczeniu, gdy nagle dziura pod portretem otworzyła się i weszła Hermiona w towarzystwie profesor McGonagall.
Profesor McGonagall była opiekunką Gryffindoru, ale do tej pory Harry widział ją w pokoju wspólnym tylko raz, a przyszła wówczas, by wydać niezwykle ponuro brzmiące zarządzenie. Obaj z Ronem wlepili w nią oczy, nadal trzymając Błyskawicę. Hermiona obeszła ich z daleka, usiadła, wzięła pierwszą z brzegu książkę i schowała się za nią.
– A więc tak wygląda – powiedziała profesor McGonagall, podchodząc do kominka i wpatrując się w Błyskawicę. – Panna Granger poinformowała mnie właśnie, że przysłano ci miotłę, Potter.
Harry i Ron spojrzeli na Hermionę. Zobaczyli tylko jej czoło koloru wiśni ponad krawędzią książki, którą trzymała do góry nogami.
– Mogę? – zapytała profesor McGonagall, ale nie czekała na odpowiedź, tylko wyjęła im miotłę z rąk. Przyjrzała się jej dokładnie od rączki do ogona z brzozowych witek. – Hm. I nie było żadnego liściku, Potter? Żadnej kartki? Nic?
– Nic.
– Ach, tak... – powiedziała profesor McGonagall. – No cóż, obawiam się, że muszę ją zabrać.
– C–co? – wyjąkał Harry, wstając. – Dlaczego?
– Trzeba dokładnie sprawdzić, czy ktoś nie rzucił na nią uroku. Ja sama nie jestem ekspertem, ale pani Hooch i profesor Flitwick rozbiorą ją na części i...
– Rozbiorą ją na części? – powtórzył Ron takim tonem, jakby profesor McGonagall nagle zwariowała.
– Zajmie to kilka tygodni – oznajmiła spokojnie profesor McGonagall. – Dostaniesz ją z powrotem, Potter, jeśli się upewnimy, że nikt jej nie nafaszerował zgubnymi w skutkach zaklęciami.
– Przecież to nowa miotła, wszystko z nią w porządku! – powiedział Harry lekko roztrzęsiony. – Naprawdę, pani profesor...
– A niby skąd możesz o tym wiedzieć, Potter? – zapytała profesor McGonagall dość łagodnym tonem. – Jeszcze na niej nie latałeś, a obawiam się, że to nie wchodzi w rachubę, dopóki nie będziemy pewni, że nikt przy niej nie majstrował. Powiadomię cię, jak czegoś się dowiemy.
Odwróciła się na pięcie i wyniosła Błyskawicę przez dziurę pod portretem, która zamknęła się za nią. Harry stał i gapił się w ścianę, wciąż ściskając w ręku puszkę pasty do polerowania rączki. Natomiast Ron wpatrywał się groźnie w Hermionę.
– Możesz nam powiedzieć, po co do niej polazłaś?
Hermiona odłożyła książkę. Nadal była różowa na twarzy, ale wstała i spojrzała na Rona wyzywająco.
– Bo pomyślałam... a profesor McGonagall zgodziła się ze mną... że tę miotłę mógł Harry’emu przysłać Syriusz Black!
*
Harry wiedział, że Hermiona miała najlepsze intencje, ale mimo to był na nią zły. Zaledwie przez kilka chwil miał najlepszą miotłę na świecie, a teraz, i to właśnie przez nią, zabrano mu ją i nie wiadomo, czy kiedykolwiek znowu ją zobaczy. Był pewien, że z Błyskawicą wszystko było w porządku, kiedy ją dostał, ale w jakim stanie mu ją zwrócą po tych wszystkich antyczarnomagicznych testach?
Ron też był wściekły na Hermionę. Uważał, że rozebranie nowiutkiej Błyskawicy na kawałeczki to po prostu zbrodnia, której skutkiem będzie nieodwracalne zniszczenie miotły. Hermiona, nadal święcie przekonana, że zrobiła najlepszą rzecz pod słońcem, uciekła z pokoju wspólnego i zamierzała unikać przebywania w nim, jak długo się da.
Prawie godzinę później Harry poczuł, że ma już dość towarzystwa Rona, który nawet na chwilę nie przestawał pomstować na Granger i jej idiotyczne wtrącanie się we wszystko. Od jego gadania rozbolała go głowa, więc zrobił jedyną rzecz, która przyszła mu na myśl – szybko spakował swoje rzeczy, zdawkowo pożegnał się z Ronem i zbiegł do lochów, licząc na to, że Sammy jeszcze nie opuścił zamku. Dysząc ciężko sprawdził na mapie, gdzie znajduje się jego najlepszy przyjaciel i z ulgą zauważył, że ten dopiero zmierza do gabinetu Snape’a. Zdobył się na jeszcze jeden szaleńczy bieg i zrównał się ze Starkiem pod drzwiami.
– Zmieniłem zdanie – wydusił z siebie.
– Super! Mama na pewno się ucieszy – rozpromienił się Sam. – Powinna już na nas czekać razem z Maggie.
Harry uśmiechnął się i poczuł, że to będą pierwsze, prawdziwe święta w jego życiu. Na chwilkę zapomniał nawet o Błyskawicy.
– Och, Potter, jak miło, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością – mruknął Severus, który miał powody, by wcale nie cieszyć się na nadchodzące dni. – Wskakujcie do kominka, szybko.
Widząc, że mężczyzna jest w nie najlepszym humorze, posłuchali go i już po chwili znaleźli się w odświętnie udekorowanym salonie domku Alison Stark. Jednak nikogo w nim nie było.
Sammy, lekko zawiedziony, zaprowadził Harry’ego do swojego pokoju i zamknął za nimi drzwi.
– No dobra, mów, co się stało.
Potter, nie kryjąc wściekłości, opowiedział mu o tym, jak Hermiona pozbawiła go najwspanialszej miotły na świecie i o tym, że nie wytrzymał atmosfery, która zapanowała w wieży Gryffindoru.
– Chciała dobrze, ale...
– Wiesz, jak mówią mugole, dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane – przerwał mu Stark. – Wszystko rozumiem, ale... to Błyskawica!
– Ona jest przekonana, że to Black mi ją przysłał – prychnął Harry.
– To niedorzeczne!
Alison, która z małym opóźnieniem odebrała Maggie ze szkoły, wróciła do domu i właśnie gdy zamierzała zapukać do drzwi pokoju Sammy'ego, usłyszała wymianę zdań chłopców i zamarła z na wpół uniesioną ręką. Od razu przyznała Hermionie rację i poczuła, że trafia ją szlag. Jak dorwie Syriusza w swoje ręce, to ten pożałuje, że się urodził!
Odsunęła się od drzwi i odetchnęła głęboko. Nie mogła pokazać chłopcom, że ich podsłuchała.
– Maggie, Sammy jest u siebie, może się z nim przywitasz, a ja zaczekam na zewnątrz na wujka?
Córka zapiszczała z radości i bez wahania wdarła się do pokoju brata, a Alison wymknęła się na podwórko, żeby zapalić. Severus się spóźniał, ale to jej specjalnie nie zdziwiło, bo nie był zachwycony tym, że Tony wprosił się do nich na święta. Dla niej to też była nowość, ale w liście kuzyna wyczuła niepokój, więc zgodziła się na jego przyjazd.
Zaciągnęła się głęboko i powoli wypuszczała z płuc równą strużkę dymu. To pozwalało jej się uspokoić. Martwiła się o Tony'ego. Bała się o niego i o pozostałych Avengersów. To była jej rodzina, a ostatnie wiadomości na ich temat, które do niej dotarły, były wielce niepokojące. Coś jej mówiło, że Tony i reszta wpadli w kłopoty, które ich przerosły.
Anthony Stark nie powinien był przyjeżdżać do Szkocji nawet na jeden dzień, ale nie mógł sam poradzić sobie z tym, co się ostatnio wydarzyło. Wiedział, że pobyt w domu Alison zapewni mu chwilę wytchnienia, i że tam będzie nieuchwytny. Bez telefonu, Internetu i tym podobnych technologii. Nieuchwytny, ale też trochę bezradny.
Zajechał pod bramę i wysiadł z auta. Wiedział, że napakowany elektroniką pojazd nie będzie działał po drugiej stronie płotu. Alison uprzedziła go, że tym razem nie zdejmie zabezpieczeń chroniących jej dom. Widocznie też miała swoje kłopoty.
– Ally! – zawołał z radością, gdy tylko dostrzegł jej sylwetkę oświetloną blaskiem świec padającym z okien.
– Tony – Alison ucieszyła się na jego widok i podbiegła, by rzucić mu się na szyję.
Przez tę krótką chwilę było jak dawniej. Ciepło, bezpiecznie i bezproblemowo. Chwila jednak nie mogła trwać wiecznie, więc odsunęli się od siebie.
– Co cię do mnie sprowadza? – spytała Alison bez zbędnych wstępów.
– O tym porozmawiamy później, najpierw chciałbym zobaczyć się z dziećmi – w głosie Tony'ego brzmiała niespotykana powaga i ostrożność, więc kobieta skinęła głową i przepuściła go w drzwiach.
Stała w progu obserwując, jak jej własne dzieci witają się z wujkiem. Jak żartują z nim i cieszą się z otrzymanych prezentów. Sammy przedstawił Tony'emu Harry’ego. Alison nie spodziewała się, że jej kuzyn będzie pamiętał nazwisko Potter, które mógł słyszeć wiele lat temu. Nigdy nie mówiła mu o Wielkiej Wojnie Czarodziejów. Wolała, żeby nie wiedział zbyt dużo.
A jednak Anthony pamiętał strzępki rozmów. I ich ogólny sens, z którego wywnioskował, że ten chłopiec jest kimś bardzo ważnym. Kimś, bez kogo świat czarodziejów nie mógłby istnieć. Ciekawe, czy jeśli plan Ultrona się powiedzie, to czarodzieje wciąż będą istnieć? Nie chciał o tym myśleć. Wolał posłuchać Maggie, która z przejęciem opowiadała o swojej szkole.
Severus postanowił przejść się na skraj Hogsmeade piechotą. Wolnym, spacerowym krokiem przemierzył błonia i wioskę. Zatrzymał się na chwilę przed bramą i z zaciekawieniem obejrzał najnowszy samochód Tony'ego. I w końcu wszedł na podwórko, szykując się na różne ewentualne nieprzyjemności.
*
A jednak nie było tak źle. Przez cały dzień dzieci skutecznie odwracały uwagę dorosłych od ich problemów, a gdy wieczorem dołączyli do nich Eileen i Sebastian, w małym domku zrobiło się tłoczno i gwarno. Kobiety zajęły się gotowaniem, mężczyźni urządzili sobie zawody w rąbaniu drewna, a Harry, Sam i Maggie lepili bałwana, obrzucając się przy tym śnieżkami. W tej konkurencji wygrała Margaret, która jako jedyna nie miała jeszcze zakazu używania magii poza szkołą.
Ale po świątecznej kolacji, gdy najmłodsi domownicy zostali zagonieni do łóżek, a dorośli zostali we własnym gronie, problemy na nowo zagościły w ich myślach. I dłużej nie dało się odkładać rozmowy na ich temat.
Tony i Alison wyszli na ganek i usiedli przy stole nie zwracając uwagi na panujące wokół zimno. Mężczyzna westchnął, ale zaczął opowiadać o akcji w Sokovii, o znalezionym tam berle Chitauri, o Ultronie – programie, który chciał udoskonalić razem z Brucem Bannerem i o tym, że wszystko poszło nie tak.
– Chcesz powiedzieć, że gdzieś tam istnieje sztuczna inteligencja, która wymyśliła sobie, że najlepiej ochroni ludzkość zabijając ją? – spytała spokojnie Alison.
– Tak.
– I to ty ją stworzyłeś?
– Tak, no nie sam...
– Jak mogę ci pomóc?
– Nie przyszedłem prosić cię o pomoc – żachnął się Tony. – Jest jeszcze coś... W Sokovii miałem wizję... To było dziwne, nietypowe... nie wiem, jak to wyjaśnić...
– Najlepiej zrobisz, jak mi pokażesz – przerwała mu.
– Jak miałbym to zrobić? – zainteresował się Tony.
– Skoncentruj się na swojej wizji i spójrz mi prosto w oczy – poleciła mu. – Nie bój się, to nie będzie bolało. Legilimens!
Weszła do jego umysłu delikatnie, starając się za bardzo nie naruszyć jego prywatności. Nie było to trudne, bo Tony był tak przejęty swoją wizją, że nie miał żadnych trudności, by myśleć wyłącznie o niej. Dzięki temu Alison była w stanie nie tylko zobaczyć ją jego oczami, ale także poczuć to, co on czuł. Zrozumiała, czemu chciał z kimś o tym porozmawiać.
– Tony – szepnęła przejęta. – To nie musi być wizja przyszłości... A nawet gdyby, to nie możesz się o nic obwiniać. 
– Jeśli oni wszyscy zginą, a ja tego nie powstrzymam, to to będzie moja wina! – krzyknął.
– A wiesz chociaż, co powinieneś powstrzymać? – Alison nie dała się ponieść emocjom.
– Nie mam pojęcia. Może Ultrona?
– Mówiłeś, że on zniszczył J.A.R.V.I.S.a? Ale z tego, co wiem, moja kopia programu działa bez zarzutu – przypomniała sobie. – Wczoraj szukałam wiadomości...
– Odłączyłem cię od głównego systemu, zanim zaczęliśmy pracę nad Ultronem – stwierdził Tony i aż mu oczy zalśniły, gdy pomyślał, że jeszcze nie wszystko stracone. – Mógłbym z niego skorzystać?
– Oczywiście, pożyczę ci mój sprzęt – zgodziła się od razu. – Myślisz, że dzięki temu uda się wam go powstrzymać?
– Ciężko powiedzieć. Mierzymy się z siłami, o których nie mamy pojęcia.
– Może my mogliśmy wam pomóc? – od strony drzwi rozległ się głos Severusa, który wcale nie planował ich podsłuchiwać, tylko wyszedł z domu, żeby odpocząć od towarzystwa swojej matki. – To brzmi, jak coś z naszej dziedziny.
– W Sokovii natknęliśmy się na parę dzieciaków... z nadprzyrodzonymi zdolnościami.  Może rzeczywiście bliżej im do was, niż do nas – mruknął Tony. – Jednak nie wiem, jak moglibyście pomóc.
– Słuchaj, my też tego nie wiemy, ale jeśli tylko będziesz nas potrzebował, daj znać. Pojawimy się w kilka sekund – zaoferowała się Alison, a Snape poparł ją skinieniem głowy.
Tony poczuł się podniesiony na duchu, chociaż niczego konkretnego mu nie obiecali. Jednak właśnie po to przyjechał – po nadzieję. Jeśli Avengers nie poradzą sobie sami, będą mieli się do kogo zwrócić, a to była wielce pocieszająca perspektywa, szczególnie po ostatnich doświadczeniach.
– Muszę jechać – stwierdził ze smutkiem. – Ally, ucałuj ode mnie dzieciaki... I trzymaj kciuki, żebym nie musiał cię wzywać na pomoc.
Alison uściskała go, a Severus ograniczył się do skinięcia mu głową. Nie bardzo rozumiał, w jakie tarapaty wpakował się Anthony, ale pojął, że tym razem zagrożone jest także życie czarodziejów, a nie tylko mugoli, więc na wszelki wypadek zaoferował swoją pomoc. Dopiero gdy Stark dojechał, zdecydował się spytać:
– Wyjaśnisz mi, o co mu chodziło?
Alison westchnęła, ale wyjaśniła mu dość dokładnie, jakie niebezpieczeństwo zawisło nad światem. Severus zagwizdał z podziwu.
– To nasze problemy wydają się przy tym nic nieznaczącą igraszką – podsumował.
– Tak... Boję się, że jak tak dalej pójdzie i MACUSA zorientuje się, że Tony sprowadził na świat takie zagrożenie, to będą chcieli go wyeliminować – mruknęła Ally. – I tak Kongres już ledwo toleruje moje pokrewieństwo z nie–magiem.
– Myślę, że amerykańscy czarodzieje nie zaryzykują otwartego wypowiedzenia wojny Avengers. To byłoby samobójstwo – pocieszył ją Snape.
– Obyś miał rację.
*
Podczas świąt Sammy starał się nie pokazywać, iż jakaś część jego umysłu ucieszyła się z tego, że McGonagall zarekwirowała Harry’emu miotłę. Gdyby zwyczajnie chodziło o jego starego Nimbusa, to mógłby mu szczerze współczuć, ale... No cóż, Potter miał latać na Błyskawicy, a Sam obawiał się, że nie będzie miał szans w starciu z tą super szybką miotłą. Także współczuł Harry’emu, zazdrościł mu i bił się z myślami, aż w końcu poczuł, że jeszcze chwila i zwariuje od tego natłoku sprzecznych odczuć. Dlatego z ulgą powitał zakończenie ferii świątecznych i konieczność powrotu do szkoły.
Jednak gdy już dotarł do swojego, pustego dormitorium, wcale nie poczuł się lepiej. Wziął do ręki swoją miotłę, zszedł z nią do pokoju wspólnego, gdzie zapadł się w miękkim fotelu stojącym przed kominkiem i pogrążył się w niewesołych myślach.
Jego Nimbus 1001 mógł konkurować z nowszymi modelami tej firmy, ale Błyskawica była o niebo lepsza od każdej miotły, z którą Sammy miał do czynienia.
Wiedział, że rodziców byłoby stać, żeby kupić mu lepszą miotłę. Być może nawet Błyskawicę, ale wiedział też, że tego nie zrobią. Poza tym, wcale by tego nie chciał. To byłoby przyznanie się do zazdrości, której trochę się wstydził.
Pozostawały mu dwa wyjścia: albo zaczaruje swoją miotłę, albo ją udoskonali. To pierwsze było wyraźnie zakazane przez Międzynarodową Federację Quidditcha, więc po chwili namysłu odrzucił tę opcję. Wyjął z kieszeni książkę z przepisami gry i przestudiował ją uważnie. Federacja dopuszczała pewne przeróbki mioteł, pod warunkiem, że nie zachodziły przy użyciu magii i były wykonywane samodzielnie przez zawodnika.
Sammy zamknął książkę i uśmiechnął się pod nosem. Po mamie i wujku Anthonym odziedziczył pewien talent do majsterkowania, a czarodziejska mechanika nigdy nie była dla niego problemem. Postanowił, że przerobi Nimbusa tak, by nawet Błyskawica nie była mu straszna.

Snape, after all this time? Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz