ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY

502 44 10
                                    

Zawiera obszerne fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”


Grudzień, 1993
– Znowu obiecałeś McGonagall, że będziesz siedział w zamku? – spytał Sammy konspiracyjnym szeptem, gdy zauważył, że Harry nie staje w kolejce uczniów wychodzących do Hogsmeade.
– Nie... starałem się jej unikać, żeby nie musieć niczego jej obiecywać – uśmiechnął się łobuzersko Harry. – Jednak wolę nie ryzykować, że za chwilę się tu pojawi i przekona mnie, bym został.
– To co chcesz zrobić? – Samowi zabłysły oczy.
– Obaj mamy pozwolenie na odwiedzanie wioski, więc możemy się tam wybrać... ale jakąś inną drogą.
Sam zrozumiał, co Potter miał na myśli, bo nie raz obaj wodzili palcem po Mapie Huncwotów odgadując, jak też może wyglądać tajne przejście prowadzące do Miodowego Królestwa. Umówili się obok wejścia znajdującego się w garbie jednookiej czarownicy i pobiegli do swoich pokoi po kurtki.
*
Droga przez tunel mocno ich rozczarowała i zmęczyła, ale cieszyło ich to, że udało im się wymknąć i wykiwać dementorów. W Miodowym Królestwie spotkali Hermionę i Rona, którzy powitali ich z mieszanymi uczuciami.
Weasley uważał, że to, co zrobili, było wspaniałe, chociaż był trochę obrażony, że nie zabrali go ze sobą. Granger zaś była oburzona ich nieodpowiedzialnym zachowaniem i upierała się, że powinni byli już dawno oddać mapę profesor McGonagall. Dopiero kiedy zrobiła wszystkie zaplanowane zakupy, zaczęła się do nich odzywać. Sammy pomyślał, że jak dla niego, to mogła pozostać obrażona aż do końca dnia.
Po zakupach przez chwilę dyskutowali, czy by nie pójść popatrzeć na Wrzeszczącą Chatę, ale tak naprawdę żadne z nich nie miało ochoty dłużej przebywać na mrozie.
– Wiecie co – powiedział Ron, szczękając zębami – a może byśmy tak poszli pod Trzy Miotły i strzelili sobie po kuflu kremowego piwka?
Harry zgodził się z ochotą, bo wiatr ostro zacinał i przemarzły mu już ręce, więc przeszli na drugą stronę ulicy i po pięciu minutach stanęli przed maleńką gospodą.
W środku było tłoczno, hałaśliwie, ciepło i mglisto. Za barem uwijała się kształtna kobieta, obsługując grupę rozochoconych magów.
– To Madame Rosmerta – powiedział Ron. – Ja zamówię drinki, dobrze? – dodał, rumieniąc się lekko.
Harry, Sam i Hermiona znaleźli wolny stolik między oknem i piękną choinką bożonarodzeniową, stojącą obok kominka. Ron przyszedł po pięciu minutach, niosąc cztery dymiące cynowe kufle grzanego kremowego piwa.
– Wesołych świąt! – zawołał uradowany, wznosząc swój kufel.
Harry wypił kilka dużych łyków. Był to najwspanialszy napój, jaki kiedykolwiek pił, a rozgrzewał tak rozkosznie, że od razu poczuł się lepiej.
Nagły powiew zmierzwił mu włosy. Drzwi gospody otworzyły się ponownie. HarryHarry spojrzał na nie ponad brzegiem kufla i zakrztusił się.
Do gospody weszli profesor McGonagall i profesor Flitwick, otrzepując się ze śniegu, a za nimi wkroczył Hagrid, pogrążony w rozmowie z korpulentnym mężczyzną w cytrynowozielonym meloniku i pelerynie w prążki: Korneliuszem Knotem, ministrem magii we własnej osobie. Za ich plecami Sammy dostrzegł swoją mamę i poczuł gwałtowną chęć ucieczki, ale jedyny ruch, na jaki się zdobył, to było wepchnięcie Harry’ego pod stół. Nikt nie powinien był go tam zobaczyć.
Ron i Hermiona w mgnieniu oka przesunęli się tak, by osłonić Pottera przed wzrokiem nauczycieli i pracowników Ministerstwa.
Ociekając kremowym piwem i kuląc się pod stołem, Harry ściskał swój pusty kufel i z biciem serca obserwował stopy nowych gości kierujące się do baru, potem zatrzymujące się, zawracające i idące prosto ku niemu.
Gdzieś nad nim Hermiona szepnęła:
Mobiliarbus!
Choinka uniosła się o parę cali, po czym popłynęła w powietrzu i wylądowała z cichym stukiem przed ich stolikiem.
– Niezły refleks, Granger – pochwalił ją Sam.
Patrząc poprzez gęste gałęzie, Harry zobaczył pięć par butów zatrzymujących się przy sąsiednim stoliku, a po chwili usłyszał westchnienia i chrząknięcia, kiedy wszyscy w końcu usiedli.
Potem zobaczył jeszcze jedną parę stóp, tym razem w turkusowych bucikach na wysokich obcasach, i usłyszał kobiecy głos:
– Mała woda goździkowa...
– Dla mnie – rozległ się głos profesor McGonagall.
– Cztery kwarty grzanego miodu z korzeniami...
– Tutaj, Rosmerto – powiedział Hagrid.
– Syrop wiśniowy z wodą sodową, lodem i parasolką...
– Mniam! – odezwał się profesor Flitwick, mlaskając głośno.
– A więc dla ciebie, Ally, piwo kremowe, a dla pana ministra rum porzeczkowy...
– Dziękuję ci, moja kochana Rosmerto – rozległ się głos Knota. – Cudownie cię znowu widzieć. Może napijesz się z nami, co? Nie daj się prosić...
– Czemu nie, bardzo dziękuję, panie ministrze.
Błyszczące wysokie obcasy pomaszerowały do baru i po chwili wróciły. Harry czuł niemiłe łomotanie serca tuż pod gardłem. Dlaczego nie przyszło mu do głowy, że to ostatni weekend semestru również dla nauczycieli? Jak długo zamierzają tu siedzieć? Przecież musi mieć czas, by przemknąć się do Miodowego Królestwa, jeśli chce wrócić na noc do szkoły... Tuż obok drgnęła nerwowo noga Hermiony.
– Więc co sprowadza pana aż na sam skraj puszczy, panie ministrze? – zabrzmiał głos madame Rosmerty.
Harry zobaczył, jak dolna część grubego ciała Knota przekręca się w krześle, jakby się rozglądał, czy nikt nie podsłuchuje, a po chwili usłyszał cichy głos:
– A cóż by innego, jak nie Syriusz Black, moja kochana? Chyba już słyszałaś, co się stało w szkole w Noc Duchów?
– Słyszałam jakieś pogłoski – przyznała madame Rosmerta.
– Rozgadałeś o tym wszystkim w pubie, Hagridzie? – rozległ się pełen wyrzutu głos profesor McGonagall.
– Myśli pan, ministrze, że Black wciąż jest w okolicy? – wyszeptała madame Rosmerta.
– Jestem tego pewny – odrzekł krótko Knot.
– Wie pan, że dementorzy już dwukrotnie przeszukiwali moją gospodę? – powiedziała madame Rosmerta lekko zjadliwym tonem. – Wypłoszyli mi wszystkich gości... To wcale nie sprzyja prowadzeniu interesu, panie ministrze.
– Moja droga Rosmerto, nie lubię ich tak samo jak ty. To niezbędne środki Bezpieczeństwa... niestety, trzeba się z tym pogodzić... Niedawno rozmawiałem z paroma. Są wściekli na Dumbledore’a, bo nie pozwala im wchodzić na teren szkoły.
– Całkowicie się z nim zgadzam – odezwała się profesor McGonagall ostrym tonem. – Jak mielibyśmy prowadzić lekcje, gdyby te potwory latały wokół zamku?
– Święta racja! – pisnął profesor Flitwick, którego stopy dyndały w powietrzu.
– Nie zapominajmy jednak – powiedział Knot – że są tutaj, aby nas wszystkich chronić przed czymś o wiele gorszym... Dobrze wiemy, na co stać tego Blacka...
– Ja tam wciąż nie mogę w to uwierzyć – powiedziała madame Rosmerta. – Syriusz Black to chyba ostatnia z osób, które bym posądziła o przejście na stronę Ciemności... Przecież pamiętam go, jak był chłopcem, uczył się tu, w Hogwarcie. Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, co z niego wyrośnie, uznałabym, że wypił za dużo miodu.
– Nie znasz nawet połowy prawdy, Rosmerto – burknął Knot. – Mało kto wie o najgorszym.
– O najgorszym? – zapytała madame Rosmerta głosem ożywionym ciekawością. – O czymś gorszym od zamordowania tych wszystkich biedaków?
– Z całą pewnością.
– Nie mogę w to uwierzyć. Co jeszcze może być gorszego?
– Mówisz, że pamiętasz go z Hogwartu, Rosmerto – mruknęła profesor McGonagall. – A pamiętasz, kto był jego najlepszym przyjacielem?
– Oczywiście. – Madame Rosmerta zachichotała. – Zawsze wszędzie chodzili razem, prawda? Ile razy tutaj zachodzili... Ooch, ale mnie rozśmieszali! Nierozłączna para, Syriusz Black i James Potter!
Hermiona zachłysnęła się piwem, Ron głośno wciągnął powietrze, Sammy drgnął, a Harry wytężył słuch, by nie uronić ani słowa.
– No właśnie – powiedziała profesor McGonagall. – Black i Potter. Przywódcy tej małej bandy. Obaj bardzo bystrzy, oczywiście... wyjątkowo bystrzy... ale chyba nigdy nie mieliśmy takiej pary nicponiów...
– No nie wiem – zachichotał Hagrid. – Fred i George Weasleyowie chyba popędziliby im kota...
– Można było pomyśleć, że Black i Potter to bracia! – odezwał się profesor Flitwick. – Nierozłączni!
– Tak w istocie było, i trudno się dziwić – rzekł Knot. – Potter ufał Blackowi jak nikomu. I ufał mu nadal po ukończeniu szkoły. Black był wciąż jego najlepszym przyjacielem, kiedy James ożenił się z Lily. Był ojcem chrzestnym Harry’ego. Oczywiście Harry nie ma o tym pojęcia. Łatwo sobie wyobrazić, jak by się poczuł, gdyby się dowiedział.
– Bo Black w końcu przyłączył się do Sami–Wiecie–Kogo? – szepnęła madame Rosmerta.
– Gorzej, moja kochana... – Knot przyciszył głos. – Mało kto wie, iż Potterowie zdawali sobie sprawę z tego, że Sami–Wiecie–Kto na nich dybie. Dumbledore, który niestrudzenie działał przeciw Sami–Wiecie–Komu, miał wielu użytecznych szpiegów. Jeden z nich ostrzegł w porę Jamesa i Lily. Doradzał im, żeby się gdzieś ukryli. No ale wiadomo, że przed Sami–Wiecie–Kim niełatwo się ukryć. Dumbledore powiedział im, że największą szansą obrony będzie dla nich Zaklęcie Fideliusa.
– Jak ono działa? – zapytała madame Rosmerta, ledwo łapiąc oddech z ciekawości. Profesor Flitwick odchrząknął.
– To niesłychanie złożone zaklęcie – powiedział piskliwym głosem – przy którym dochodzi w sposób magiczny do zdeponowania tajemnicy w duszy żywego człowieka. Informacja zostaje ukryta w wybranej osobie, nazywanej Strażnikiem Tajemnicy, więc nie można jej odnaleźć chyba że sam Strażnik Tajemnicy zechce ją wyjawić. Jak długo Strażnik Tajemnicy odmawiał jej ujawnienia, Sami–Wiecie–Kto mógł całymi latami przeszukiwać wioskę, w której mieszkali Lily i James, a i tak by ich nie znalazł, nawet gdyby przykleił nos do szyby ich salonu!
– Więc Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów? – wyszeptała z przejęciem madame Rosmerta.
– Oczywiście – powiedziała profesor McGonagall. – James Potter powiedział Dumbledore’owi, że Black prędzej umrze, niż powie, gdzie oni są, i że Black zamierza sam gdzieś się ukryć... A jednak Dumbledore wciąż był niespokojny. Pamiętam, jak zaproponował Potterom, że sam zostanie ich Strażnikiem Tajemnicy.
– Podejrzewał Blacka? – wysapała madame Rosmerta.
– Był pewny, że ktoś z bliskiego otoczenia Potterów donosi Sami–Wiecie–Komu o ich krokach – powiedziała ponuro profesor McGonagall. – Przez jakiś czas podejrzewał nawet, że zdrajcą jest ktoś z nas.
– A James Potter uparł się, żeby jego Strażnikiem Tajemnicy był Black?
– Niestety – westchnął ciężko Knot. – A potem, w zaledwie tydzień po rzuceniu Zaklęcia Fideliusa...
– Black ich zdradził? – wydyszała madame Rosmerta.
– Tak, zrobił to. Black zmęczył się swoją rolą podwójnego agenta i gotów już był przyznać się otwarcie do tego, że popiera Sami–Wiecie–Kogo. I wygląda na to, że zamierzał to zrobić zaraz po śmierci Potterów. Ale, jak wiadomo, Sami–Wiecie–Kto napotkał nieprzewidzianą przeszkodę w postaci małego Harry’ego. Nieprzewidzianą i dla niego samego fatalną. Pozbawiony mocy, straszliwie osłabiony, uciekł, a to postawiło Blacka w bardzo nieprzyjemnym położeniu. Jego pan i mistrz doznał porażki w tym samym momencie, w którym on, Syriusz Black, pokazał wszystkim, kim naprawdę jest, a więc podłym zdrajcą. Nie miał wyboru, musiał też uciekać...
– Plugawy, śmierdzący sprzedawczyk! – powiedział Hagrid tak głośno, że pół pubu umilkło.
– Sza! – uciszyła go profesor McGonagall.
– Spotkałem tego śmierdziela! – warknął Hagrid. – Chyba byłem ostatnim, co go widział, zanim rozwalił tych biedaków! A nie, byliśmy tam razem, co nie, Ally? To ja zabrałem Harry’ego z domu Lily i Jamesa po ich śmierci! Wyniosłem go z ruin... bidactwo, na czole miało tę ranę, a jego rodzice leżeli tam ukatrupieni... No i zjawia się ten Black na swoim latającym motorze. Cholibka, nie miałem zielonego pojęcia, co on tam naprawdę robi! Nie wiedziałem, że był Strażnikiem Tajemnicy Lily i Jamesa. Pomyślałem, że gdzieś się dowiedział o napaści Sami–Wiecie–Kogo i przyleciał, żeby zobaczyć, jak może pomóc. A blady był jak upiór i cały się trząsł. I wiecie, co ja zrobiłem? POCIESZYŁEM TEGO PARSZYWEGO ZDRAJCĘ! SŁUGUSA MORDERCY! – ryknął na całą gospodę.
– Hagridzie, błagam! – powiedziała profesor McGonagall. – Przecież nie musisz tak wrzeszczeć!
– A niby skąd miałem wiedzieć, że kicha na śmierć Lily i Jamesa! Że martwi go tylko parszywy los Sami–Wiecie–Kogo? Jeszcze do mnie zagaja: „Daj mi Harry’ego, jestem jego ojcem chrzestnym, zajmę się nim”... Trele–morele! No, ale ja dostałem rozkazy od Dumbledore’a i mówię Blackowi: „Nie, Dumbledore powiedział, że Harry ma być u ciotki i wuja”. Black trochę podskakiwał, ale nie dałem mu się przekabacić. W końcu mi mówi: „Bierz mój motor, nie będzie mi już potrzebny”. Tak powiedział. A ja, cholibka, jeszcze się nie skapowałem, że coś tu nie gra. To jego ukochany motor, dlaczego mi go daje? Dlaczego nie będzie mu już potrzebny? No tak, bo zbyt łatwo byłoby go wyśledzić. Dumbledore wiedział, że on jest Strażnikiem Tajemnicy Potterów. Black wiedział, że musi dać dyla jeszcze tej nocy, wiedział, że ministerstwo zaraz będzie go szukać. A co by zrobił, gdybym mu dał Harry’ego? Założę się, że zrzuciłby go z motora do morza. Syna swojego najlepszego kumpla! No tak, ale kiedy czarodziej przechodzi na stronę Ciemności, wtedy już nic i nikt się dla niego nie liczy...
Po opowieści Hagrida zapadło długie milczenie. Przerwała je madame Rosmerta, która powiedziała z mściwą satysfakcją:
– Ale nie udało mu się zniknąć, prawda? Ministerstwo Magii złapało go następnego dnia!
– Niestety, to nie my – westchnął Knot. – To ten mały Peter Pettigrew, jeden z przyjaciół Pottera. Oszalały z żalu, wiedząc, że Black był Strażnikiem Tajemnicy Potterów, sam puścił się za nim w pogoń.
– Pettigrew... Czy to ten gruby mały chłopak, który zawsze włóczył się za nimi po Hogwarcie? – zapytała madame Rosmerta.
– Black i Potter byli jego idolami – powiedziała profesor McGonagall. – Nie dorównywał im talentem, zawsze grał w drugiej lidze. Często bywałam dla niego trochę za ostra. Możecie sobie wyobrazić, jak... jak tego teraz żałuję... – Głos jej nabrzmiał, jakby nagle dostała kataru.
– Uspokój się, Minerwo – próbował dodać jej otuchy Knot. – Pettigrew umarł śmiercią bohatera. Naoczni świadkowie... mugole, rzecz jasna, później wymazaliśmy im to z pamięci... opowiedzieli nam, jak Pettigrew osaczył Blacka. Mówili, że się rozpłakał. „Lily i James... Syriuszu! Jak mogłeś!”, tak mu powiedział i sięgnął po różdżkę. No i Black był szybszy. Rozwalił tego Pettigrew na kawałeczki...
Profesor McGonagall wydmuchała hałaśliwie nos i powiedziała:
– Głupi chłopak... och, jaki głupi... zawsze był beznadziejny w pojedynkach... powinien zostawić to ministerstwu...
– Mówię wam, jakbym przed nim dorwał tego Blacka, nie bawiłbym się różdżkami... tylko bym go rozerwał na strzępy... kawałek... po kawałku... – warknął Hagrid.
– Nie wiesz, o czym mówisz, Hagridzie – powiedział ostro Knot. – Nikt poza dobrze wyszkolonymi czarodziejami z brygady uderzeniowej naszego ministerstwa nie miałby najmniejszej szansy w starciu z Blackiem. Byłem wówczas zastępcą szefa Wydziału Magicznych Katastrof i jako jeden z pierwszych pojawiłem się na scenie po tym, jak Black zamordował tych wszystkich ludzi. Ja... ja nigdy tego nie zapomnę. Śni mi się to do tej pory. Lej pośrodku ulicy, tak głęboki, że pękła rura kanalizacyjna. Wszędzie trupy. Mugole wrzeszczą. A Black stoi sobie i zanosi się śmiechem! Możecie sobie wyobrazić? Stoi przed tym, co pozostało z Petera... kupka pokrwawionych szat i trochę... trochę strzępów...
Głos mu się nagle załamał. Dał się słyszeć odgłos wydmuchiwania kilku nosów.
– No więc tak to było, Rosmerto – powiedział Knot ochrypłym głosem. – Blacka obezwładnił dwudziestoosobowy patrol brygady uderzeniowej, a Pettigrew dostał pośmiertnie Order Merlina pierwszej klasy, co może jakoś pocieszyło jego biedną matkę. A Blacka uwięziono w Azkabanie.
Madame Rosmerta westchnęła głośno.
– Czy to prawda, że to szaleniec, panie ministrze?
– Chciałbym, żeby tak było – odpowiedział powoli Knot. – Jestem pewny, że klęska jego pana i mistrza wytrąciła go na jakiś czas z równowagi. Zamordowanie Petera Pettigrew i tych wszystkich mugoli było desperackim czynem osaczonego i gotowego na wszystko człowieka... To było okrutne i... bezsensowne. Ale podczas mojej ostatniej inspekcji w Azkabanie widziałem Blacka. Większość więźniów siedzi tam w ciemnych celach i mruczy coś do siebie... niewiele w nich rozumu... A ten Black... Byłem wstrząśnięty jego normalnością. Rozmawiał ze mną całkiem sensownie. To było bardzo deprymujące. Można było pomyśleć, że jest tylko znudzony... Zapytał, czy już przeczytałem gazetę, może bym mu ją zostawił, to sobie rozwiąże krzyżówkę... Tak, byłem naprawdę zdumiony, widząc, że dementorzy nie zdołali z niego nic wyssać... a był jednym z najbardziej strzeżonych więźniów. Dementorzy stali przy jego drzwiach dzień i noc.
– Ale... jak pan myśli, po co on stamtąd uciekł? – zapytała madame Rosmerta. – Na miłość boską, panie ministrze, on chyba nie próbuje połączyć się z Sami–Wiecie–Kim?
– Powiedziałbym, że taki może być jego... ee... ewentualny plan – odpowiedział wymijająco Knot. – Mamy jednak nadzieję, że go szybko złapiemy. Tak, Sami–Wiecie–Kto samotny i pozbawiony popleczników to zupełnie co innego... ale wystarczy, że będzie miał znowu przy boku swojego najwierniejszego sługę, a obawiam się, że może szybko odzyskać moc...
Rozległo się ciche stuknięcie. Ktoś, chyba Alison Stark, odstawił szklankę na stolik.
– No, Korneliuszu, jeśli masz dzisiaj zjeść kolację z dyrektorem, to musimy już wracać do zamku – powiedziała profesor McGonagall.
Pary stóp przed Harrym po kolei przejęły pełny ciężar swoich właścicieli, mignęły mu przed oczami rąbki peleryn, połyskujące obcasy madame Rosmerty zniknęły za barem. Drzwi znowu się otworzyły, do środka wpadł tuman śniegu i nauczyciele zniknęli.
– Harry?
Pod stołem pojawiły się twarze Rona i Hermiony. Oboje wpatrywali się w niego milcząc, jakby zabrakło im słów.
*
Alison, od momentu zamówienia piwa, nie odezwała się już ani słowem. Chociaż jej mina sugerowała tylko lekkie zirytowanie, to przez cały czas walczyła ze sobą, by nie zacząć krzyczeć. Zaślepienie Knota i wersja wydarzeń, którą powtarzał tyle razy, że sam w końcu w nią uwierzył, drażniły ją niewymownie. Ślepa wiara Hagrida i McGonagall również budziła w niej niesmak. Ale udało jej się powstrzymać i opanować. Jeszcze było za wcześnie, by zasiać ziarno wątpliwości.
Dzięki temu, że jako jedyna nie czuła się zaszczycona obecnością ministra, zdążyła zauważyć Harry’ego, zanim ten zniknął pod stołem. Prawie parsknęła śmiechem na widok przerażonej miny swojego syna. A później, w trakcie rozmowy ministra, nauczycieli i madame Rosmerty, dziękowała w duchu Alice Malfoy, że ta już wcześniej zdążyła ich uświadomić co do roli, jaką rzekomo odegrał Black.
To, że to nie była do końca prawda, nie było w tamtej chwili istotne.
Kiedy jej towarzysze udali się do zamku, ona podeszła do stolika, przy którym siedzieli młodzi czarodzieje. Ron i Hermiona z przerażeniem poderwali głowy spod blatu, a czerwony na twarzy Harry z trudem podźwignął się z ziemi i usiadł z powrotem na krześle. Sammy w końcu przestał udawać, że nie wie, co się wokół niego dzieje i spojrzał przepraszająco na mamę.
– Ronie, Hermiono – odezwała się Alison spokojnie. – Chyba już czas, byście wrócili do szkoły razem z resztą uczniów.
Oboje skinęli jej głowami i nie oglądając się za siebie wybiegli z pubu. A Stark zwróciła się do pozostałych dzieci:
– Wy dwaj pójdziecie ze mną.
Nie zaprotestowali. Ze zwieszonymi głowami przedzierali się przez zaspy śniegu, mijając po drodze dziesiątki osób zmierzających w przeciwnym kierunku. Gdy dotarli do znanej sobie furtki, ze zdziwieniem odważyli się spojrzeć na Alison.
– A czego się spodziewaliście? – uśmiechnęła się do nich. – Wchodźcie.
Wóz, opuszczony przez tyle miesięcy, zdawał się wymarły i nieprzyjazny, ale gdy tylko zapłonął w nim ogień, odzyskał swoją dawną przytulność. Chłopcy usiedli na kanapie przed kominkiem, dostali po kuflu kremowego piwa i czekali na to, co miało się wydarzyć. Bali się nawet głośniej odetchnąć. Po raz pierwszy pomyśleli, że nawet rozwścieczony Snape nie budził w nich takiego przerażenia.
– Nie będę pytać, w jaki sposób wydostaliście się z zamku – zaczęła Alison. – Nie zgłoszę też tego waszym wychowawcom, ale liczę na to, że nigdy więcej tego nie zrobicie. Obaj macie pozwolenie na odwiedzanie Hogsmeade, więc wasze zachowanie wydaje mi się niepojęte, jednak nie o tym chciałam z wami porozmawiać.
Zamyśliła się i wypiła łyk swojego piwa. Chłopcy rozluźnili się odrobinę.
– Mamy nikomu nie mówić o tym, czego się dowiedzieliśmy, prawda? – zaryzykował Sammy.
– Właściwie... to uważam, że powinniście o tym porozmawiać z Ronem i Hermioną. I tak już dość usłyszeli i będą się niepokoić o Harry'ego, więc należą im się wyjaśnienia – stwierdziła Alison wzdychając przy tym ciężko. – Jednak sugerowałabym, żebyście nie przyznawali się do tego, że opowieść Knota nie była dla was nowością.
– Dlaczego? – zdziwił się Harry.
– Bo mogą poczuć się urażeni, że zataiłeś przed nimi coś takiego – wyjaśniła.
– I kłamstwo będzie lepszym rozwiązaniem?
– Zrobisz, jak uważasz, Harry.
– Myślę, że mama ma rację – wtrącił się Sam. – Trzeba było od razu im powiedzieć. Teraz... pomyślą, że mówisz im o tym tylko dlatego, że i tak już się dowiedzieli prawdy.
– Czekałem na dobry moment – mruknął Harry. – Zamierzałem porozmawiać z nimi o tym podczas ferii...
– To zrobisz to dzień wcześniej – uśmiechnął się Sam.
– No dobrze, postaram się udawać, że wcześniej o niczym nie wiedziałem – zgodził się Potter.
– Czyli, jak rozumiem, na czas ferii zostajesz w zamku? – spytała Alison.
– Tak – przyznał chłopak.
– Myślałam, że Sammy zaprosił cię na święta.
– Zaprosił, ale nie chcę się pani narzucać – mruknął zawstydzony chłopak.
– Harry, gdybyś zmienił zdanie, to pamiętaj, że zawsze jesteś u nas mile widziany. Nawet bez zaproszenia – uśmiechnęła się do niego. – A teraz chodźcie, odprowadzę was do szkoły.
*
Harry postanowił posłuchać rady panny Stark i na wszelki wypadek przez resztę dnia unikał swoich przyjaciół. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał z nimi porozmawiać, ale najpierw musiał sam uporać się ze swoimi demonami. Bo opowieść Knota dotknęła tej części jego duszy, która tylko na chwilę zapanowała nad pragnieniem zemszczenia się na Blacku.
Nienawiść burzyła się w nim jak trucizna. Nienawiść, jakiej dotąd nie znał. Widział twarz Blacka śmiejącego się do niego poprzez ciemność, jakby ktoś przesuwał mu przed oczami fotografię z albumu, widział Syriusza Blacka roztrzaskującego Petera Pettigrew (przypominającego Neville’a Longbottoma) na tysiąc kawałków. Słyszał (choć nie miał pojęcia, jak może brzmieć jego głos) podniecony szept Blacka: „To już się stało, panie mój i mistrzu... Potterowie uczynili mnie swoim Strażnikiem Tajemnicy... ”. A potem usłyszał inny głos, inny przeraźliwy śmiech, ten sam, który rozbrzmiewał w jego głowie zawsze, gdy w pobliżu znaleźli się dementorzy...
*
Harry zasnął dopiero o świcie. Obudził się w opustoszałym już dormitorium, ubrał się i zszedł spiralnymi schodami do wspólnego pokoju, w którym też nie było nikogo prócz Rona, który jadł miętową ropuchę, masując sobie żołądek, i Hermiony, która rozłożyła swoje książki i pergaminy na trzech stołach.
– Gdzie są wszyscy? – zapytał Harry.
– Wyjechali! Dziś jest pierwszy dzień ferii, zapomniałeś? – powiedział Ron, przyglądając mu się uważnie. – Zaraz będzie drugie śniadanie, właśnie miałem cię obudzić.
Harry opadł na fotel przy kominku. Za oknami wciąż padał śnieg. Krzywołap rozciągnął się przed kominkiem jak duży dywanik w imbirowym kolorze.
– Naprawdę nie najlepiej wyglądasz, Harry – powiedziała Hermiona, zaglądając mu z niepokojem w twarz.
– Nic mi nie jest.
– Posłuchaj, Harry – Hermiona wymieniła spojrzenia z Ronem – ja wiem, że to, co wczoraj usłyszeliśmy, musiało cię bardzo poruszyć. Ale chodzi o to, że nie wolno ci popełnić żadnego głupstwa.
– Na przykład? – zapytał Harry, któremu nie spodobało się to, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa.
– Na przykład szukać tego Blacka – powiedział ostro Ron.
Harry był pewien, że rozmawiali już o tym, kiedy spał. Milczał.
– Nie zrobisz tego, Harry, prawda? – zapytała Hermiona.
– Przecież nie warto umierać za takiego drania – dodał Ron.
Harry spojrzał na nich. W ogóle nic nie rozumieli.
– Czy wiecie, co widzę i słyszę za każdym razem, gdy dementor znajdzie się blisko mnie? – Ron i Hermiona potrząsnęli przecząco głowami, a miny mieli wystraszone. – Słyszę krzyk mojej mamy, która błaga Voldemorta o litość nade mną. A gdybyście słyszeli krzyk swojej mamy, wiedząc, że za chwilę umrze, trudno by wam było o tym zapomnieć. I gdybyście się dowiedzieli, że ktoś, kogo uważała za swojego najlepszego przyjaciela, zdradził i nasłał na nią Voldemorta...
– Sam nic nie możesz zrobić! – krzyknęła Hermiona. – Dementorzy złapią Blacka i wsadzą z powrotem do Azkabanu i... i zabiorą się za niego!
– Słyszałaś, co mówił Knot. Azkaban nie działa na Blacka tak, jak na normalnych ludzi. Dla niego to nie jest kara taka jak dla innych.
– Więc co zrobisz? – zapytał Ron. – Chcesz... chcesz zabić Blacka, czy co?
– Nie bądź głupi – powiedziała Hermiona przerażonym głosem. – Harry nikogo nie chce zabić, prawda, Harry?
Harry milczał. Nie wiedział, co chce zrobić. Wiedział tylko, że nie może siedzieć bezczynnie, póki Black jest na wolności. Tego by chyba nie zniósł. Trzymał swój temperament w ryzach tylko dzięki perspektywie lekcji samoobrony ze Snape’em.
– Malfoy wie – powiedział nagle. – Pamiętacie, co mi powiedział? „Gdyby to o mnie chodziło... to... to sam bym go wytropił. Chciałbym się zemścić”.
– Więc wolisz słuchać rad Malfoya niż naszych? – rozzłościł się Ron. – A wiesz, co dostała matka tego Petera Pettigrew, kiedy Black z nim skończył? Tata mi powiedział... Order Merlina pierwszej klasy i palec swojego syna w szkatułce... To był największy fragment ciała, jaki im się udało znaleźć. Black to szaleniec, Harry, i jest bardzo niebezpieczny...
– Malfoyowi musiał o tym powiedzieć ojciec – ciągnął Harry, nie zwracając uwagi na słowa Rona. – On też należał do najściślejszego grona zwolenników Voldemorta...
– Może byś używał formy „Sami–Wiecie–Kogo”, dobrze? – przerwał mu ze złością Ron.
– ...więc to chyba oczywiste, że Malfoyowie wiedzieli o wszystkim, o tym, że Black pracował dla Voldemorta...
– ...a Malfoy z rozkoszą zobaczyłby cię rozwalonego na milion kawałeczków, jak tego Petera Pettigrew! Weź się w garść, Harry. Malfoy po prostu ma nadzieję, że sam dasz się zabić, zanim będzie musiał grać przeciw tobie w meczu quidditcha.
– Harry, błagam – odezwała się Hermiona, a jej oczy napełniły się łzami – błagam, bądź rozsądny. Black zrobił cos strasznego, coś okropnego, ale... n–nie wystawiaj się na niebezpieczeństwo... tego właśnie Black chce... Och, Harry, wpadniesz prosto w jego łapy, jeśli zaczniesz go szukać. Twoi rodzice nie chcieliby, żeby stała ci się krzywda, prawda? Na pewno by nie chcieli, żebyś szukał Blacka!
– Nigdy się nie dowiem, czego by chcieli, bo dzięki Blackowi nigdy nie miałem i nie będę miał okazji z nimi porozmawiać – odpowiedział krótko Harry.
Zaległa cisza. Przez chwilę nic się nie działo, tylko Krzywołap przeciągnął się z rozkoszą, wysuwając pazury. W wewnętrznej kieszeni Rona coś zadygotało.
– Słuchajcie, są ferie! – rzekł Ron, najwidoczniej pragnąc zmienić temat. – Zbliża, się Boże Narodzenie! Chodźmy... chodźmy odwiedzić Hagrida. Nie byliśmy u niego od wieków!
– Nie! – powiedziała szybko Hermiona. – Harry’emu nie wolno opuszczać zamku...
– Tak, idziemy – odezwał się Harry, wstając. Chciał pójść do Hagrida głównie po to, by zrobić przyjaciółce na złość. – Zapytam go, dlaczego nawet nie wspomniał o Blacku, kiedy mi opowiadał o moich rodzicach!
Nie taki obrót rozmowy miał Ron na myśli, próbując zmienić temat.
– A może lepiej... zagrajmy w szachy – wypalił – albo w gargulki. Percy zostawił komplet...
– Nie, idziemy odwiedzić Hagrida – powiedział stanowczo Harry.
Udali się więc do swoich sypialni po peleryny, przeleźli przez dziurę za portretem („Stawajcie i walczcie, żółtobrzuche kundle!”), a potem powędrowali przez opustoszały zamek i wyszli przez dębowe drzwi na zaśnieżone błonia.

Snape, after all this time? Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz