Zawiera fragmenty książki „Harry Potter i Więzień Azkabanu”
Harry czuł się wykończony. Lekcje, prace domowe, dodatkowe zajęcia z Lupinem i Snape’em, a do tego pięć treningów quidditcha tygodniowo, to było dla niego zbyt dużo. Więcej zajęć od niego miał tylko Sam, który zdawał się w ogóle nie sypiać. I oczywiście Hermiona, ale jej odpadały wyczerpujące treningi, więc przynajmniej była na bieżąco ze swoimi pracami domowymi.
– Jak ona to robi? – mruknął pewnego wieczoru Ron do Harry’ego, kiedy ten męczył się nad wyjątkowo paskudnym wypracowaniem na temat niewykrywalnych trucizn.
Harry podniósł głowę i spojrzał w jej stronę. Hermionę ledwo było widać zza stosu książek.
– Co robi?
– No, zalicza, te wszystkie przedmioty! Dziś rano słyszałem, jak rozmawiała z profesor Vector, tą czarownicą od numerologii. Rozmawiały o wczorajszej lekcji, a przecież Hermiony nie mogło na niej być, bo siedziała z nami na opiece nad magicznymi stworzeniami! Ernie McMillan przysięgał, że nie opuściła żadnej lekcji mugoloznawstwa, a przecież polowa tych lekcji odbywa się w tym samym czasie co wróżbiarstwo, na które zawsze z nami chodzi!
Harry nie miał czasu, żeby zastanawiać się nad tajemnicą niemożliwego do zrealizowania planu zajęć Hermiony, bo chciał wreszcie skończyć wypracowanie dla Snape’a. Co chwila ktoś mu w tym przeszkadzał, więc zabrał swoje książki i zamknął się z nimi w sypialni. To zwykle pomagało mu odgrodzić się od natrętnych nagabywań Rona albo Wooda. Gdzieś w głębi duszy cieszył się, że ma tyle roboty, dzięki temu nie myślał o Blacku, który gdzieś tam czyhał na jego życie.
*
Minął styczeń, zaczął się luty, a pogoda nadal była pod psem. Termin meczu z Krukonami zbliżał się coraz bardziej, a Harry po każdej lekcji transmutacji pytał profesor McGonagall o Błyskawicę, podczas gdy Ron stał za nim, z nadzieją oczekując odpowiedzi, a Hermiona przechodziła obok z twarzą odwróconą do ściany.
– Nie, Potter, jeszcze nie możemy oddać ci miotły – powiedziała profesor McGonagall za dwunastym razem, zanim otworzył usta. – Sprawdziliśmy ją już pod kątem najczęściej spotykanych zaklęć, ale profesor Flitwick uważa, że może być zarażona Urokiem Narowistości. Powiadomię cię, jak zakończymy testy. I przestań mnie już męczyć.
Na domiar złego ćwiczenia obronne z profesorem Lupinem też nie przebiegały tak pomyślnie, jakby sobie tego życzył. Po kilkunastu sesjach potrafił wyczarować niewyraźny srebrny cień za każdym razem, gdy bogiń zamieniał się w dementora, ale jego patronus wciąż był zbyt słaby, by dementora odpędzić. Półprzeźroczysty, srebrzysty obłoczek unosił się między nim a boginem–dementorem, a Harry zużywał całą energię, by go tam utrzymać. Był na siebie zły, bo oskarżał się o skryte pragnienie usłyszenia głosu rodziców.
Co więcej, miał okropne wyrzuty sumienia, bo wmówił Samowi, że już całkiem nieźle sobie z tym radzi. Jednak wstyd mu było przyznać się do tego, że jest w tym beznadziejny.
Trochę lepiej szła mu nauka pojedynków, ale ponieważ profesor Snape nie był zbyt wylewny, to Harry tak naprawdę nie wiedział, jak ocenia on jego postępy. Przykładał się do dodatkowych lekcji u obu profesorów, ale to z Lupinem czuł bliższą więź. I to u niego w gabinecie czasem zostawał, żeby zwyczajnie porozmawiać.
Któregoś dnia popijali kremowe piwo w milczeniu, aż w końcu Harry zdobył się na zapytanie o coś, nad czym zastanawiał się od dłuższego czasu.
– Co jest pod kapturem dementora?
Profesor Lupin opuścił butelkę.
– Hm... no cóż, ci, którzy znają odpowiedź na to pytanie, nie są w stanie nam tego powiedzieć. Bo, widzisz, dementor zrzuca kaptur tylko wtedy, kiedy sięga po swoją ostateczną i najgroźniejszą broń.
– Co to takiego?
– Nazywają to Pocałunkiem Dementora – powiedział Lupin, krzywiąc się lekko. – Dementorzy stosują ją wobec tych, których pragną zniszczyć. Przypuszczam, że pod kapturem musi być coś w rodzaju ust, bo przywierają do warg ofiary i... wysysają z niej duszę.
Harry zakrztusił się i wypluł trochę kremowego piwa.
– Co?... Zabijają?...
– Och, nie. O wiele gorzej. Widzisz, można istnieć bez duszy, jak długo działa mózg i serce. Ale nie ma się świadomości samego siebie, żadnych wspomnień... nic. I nie ma żadnej szansy na ozdrowienie. Po prostu się... istnieje i tyle. Jak pusta muszla. A duszy nie ma... jest stracona na zawsze. Wypił nieco kremowego piwa i dodał: – Taki właśnie los czeka Syriusza Blacka. Piszą o tym w dzisiejszym „Proroku Codziennym”. Ministerstwo dało na to dementorom pozwolenie, jeśli go dopadną.
Harry milczał, oszołomiony tym, co usłyszał. Dusza wysysana przez usta... A potem pomyślał o Blacku.
– Zasługuje na to – powiedział nagle.
– Tak myślisz? – zapytał Lupin. – Naprawdę myślisz, że ktokolwiek na to zasługuje?
– Tak – odrzekł Harry buntowniczym tonem. – Za... za pewne rzeczy...
Miał wielką ochotę opowiedzieć Lupinowi o rozmowie podsłuchanej w Trzech Miotłach, ale wówczas wydałoby się, że potajemnie odwiedził Hogsmeade, a wiedział, że Lupin nie byłby tym zachwycony. Wypił więc do końca kremowe piwo, podziękował Lupinowi i opuścił klasę historii magii.
Wkrótce pożałował, że zapytał, co kryje się pod kapturem dementora, bo odpowiedź była tak przerażająca, a on sam tak pogrążony w posępnych myślach, że w połowie schodów wpadł na profesor McGonagall...
– Uważaj, jak idziesz, Potter!
– Przepraszam, pani profesor...
– Właśnie szukałam cię w Gryffindorze. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy i wygląda na to, że twoja miotła jest w porządku... Musisz mieć jakiegoś bardzo dobrego przyjaciela, Potter...
Harry nie posiadał się ze szczęścia. Profesor McGonagall trzymała w ręku jego Błyskawicę, która wyglądała tak wspaniale jak zawsze.
– I dostanę ją z powrotem? – wyjąkał. – Poważnie?
– Poważnie – odpowiedziała profesor McGonagall i naprawdę się uśmiechnęła. – Chyba powinieneś oswoić się z nią przed sobotnim meczem, co? I... Potter, postaraj się wygrać, dobrze? Bo byłby to już ósmy rok z rzędu bez pucharu dla Gryfonów, o czym profesor Snape był łaskaw przypomnieć mi wczoraj wieczorem...
Harry, oniemiały, wziął Błyskawicę i ruszył schodami na górę. Kiedy minął załamanie korytarza, zobaczył biegnącego ku niemu Rona, roześmianego od ucha do ucha.
– Oddała ci? Wspaniale! Słuchaj, dasz mi się przelecieć? Jutro?
– Jasne... Kiedy tylko zechcesz... – odpowiedział Harry, czując w sercu lekkość, jakiej nie czuł od miesiąca. – Wiesz co... powinniśmy się pogodzić z Hermioną. Przecież chciała dobrze...
– W porządku. Jest teraz w pokoju wspólnym... uczy się, dla odmiany...
Skręcili w korytarz do wieży Gryffindoru i zobaczyli Neville’a Longbottoma targującego się z Sir Cadoganem, który najwyraźniej nie chciał go wpuścić.
– Zapisałem je – mówił Neville przez łzy – ale musiałem gdzieś zapodziać!
– Banialuki! – ryknął Sir Cadogan i w tym momencie dostrzegł Harry’ego i Rona. – Witajcie, moi młodzi druhowie! Połechtajcie tego młokosa żelazem, próbuje bezczelnie wedrzeć się do środka!
– Och, przymknij się – rzekł Ron, kiedy stanęli obok Neville’a.
– Zgubiłem hasła! – jęknął Neville. – Namówiłem go, żeby mi powiedział, jakie hasła będą obowiązywać w tym tygodniu, bo wciąż je zmienia, a teraz nie wiem, co zrobiłem z tą listą!
– Olabogarety – powiedział Ron do Sir Cadogana, który zrobił bardzo zawiedzioną minę i niechętnie odsłonił dziurę, aby ich wpuścić do wspólnego pokoju. Kiedy weszli, powitał ich szmer podnieconych głosów i wszystkie głowy zwróciły się w ich stronę. Po chwili wokół Harry’ego zrobiło się tłoczno: każdy chciał z bliska obejrzeć Błyskawicę.
Po dziesięciu minutach tłum się rozszedł, a Harry i Ron zobaczyli Hermionę – jedyną osobę, która do nich nie podbiegła – pochyloną nad książką i wyraźnie unikającą ich spojrzeń. Podeszli do jej stolika i w końcu podniosła głowę.
– Oddali mi ją – powiedział Harry z uśmiechem, unosząc Błyskawicę.
– No widzisz, Hermiono? Okazało się, że wszystko jest w porządku! – zawołał triumfalnie Ron.
– No... ale mogło nie być! – odpowiedziała Hermiona. – W każdym razie teraz już wiesz, że jest bezpieczna!
– Taak, myślę, że tak. Lepiej zaniosę ją do sypialni...
– Ja ją zaniosę! – powiedział szybko Ron. – I tak muszę dać Parszywkowi lekarstwo.
Ujął miotłę delikatnie, jakby była z kruchego szkła, i zniknął na schodach prowadzących do dormitorium chłopców.
– Mogę usiąść? – zapytał Harry.
– No chyba – odpowiedziała Hermiona, zdejmując stos pergaminu z krzesła.
Harry spojrzał na zawalony książkami stół, na długie wypracowanie z numerologii, połyskujące świeżym atramentem, na jeszcze dłuższe wypracowanie z mugoloznawstwa i na tłumaczenie runów, które Hermiona właśnie robiła.
– Jak ci się udaje to wszystko zaliczać? – zapytał.
– No, wiesz... ciężko pracuję.
Dopiero teraz Harry spostrzegł, że Hermiona wygląda na prawie tak zmęczoną jak Lupin.
– Przecież możesz po prostu zrezygnować z paru przedmiotów – powiedział Harry, obserwując, jak grzebie wśród książek, szukając słownika runów.
– No wiesz! Nigdy w życiu! – Hermiona zrobiła zgorszoną minę.
– Ta numerologia wygląda okropnie – zauważył Harry, biorąc do ręki jakąś wyjątkowo skomplikowaną tabelę z cyframi.
– Och, nie, jest super! – zawołała Hermiona. – To mój ulubiony przedmiot! Jest...
Ale Harry nigdy się nie dowiedział, dlaczego numerologia jest tak wspaniała. W tym samym momencie ze schodów wiodących do sypialni chłopców dobiegł zduszony okrzyk. We wspólnym pokoju zrobiło się cicho, wszyscy zamarli, wpatrując się w wejście na klatkę schodową. Usłyszeli pospieszne kroki, coraz głośniejsze i głośniejsze, i po chwili pojawił się Ron, wlokąc za sobą prześcieradło.
– PATRZ! – ryknął, podchodząc do stolika Hermiony. – PATRZ! – Podsunął jej prześcieradło pod nos.
– Ron, co to...?
– PARSZYWEK! PATRZ! PARSZYWEK!
Hermiona cofnęła się gwałtownie z przerażoną miną. Harry spojrzał na prześcieradło i zobaczył jakieś czerwone plamy. Straszne plamy, wyglądające jak...
– KREW! – krzyknął Ron w głuchej ciszy. – A JEGO NIE MA! I WIESZ, CO ZNALAZŁEM NA PODŁODZE?
– N–nie – wyjąkała Hermiona.
Ron rzucił coś na jej tłumaczenie runów. Hermiona i Harry pochylili się, żeby to zobaczyć. Na pergaminie, pokrytym rzędami dziwacznych, krzaczastych znaków, leżało kilka długich, brązowożółtych włosów. Nie ulegało wątpliwości, że są to włosy kota.
*
Wyglądało na to, że przyjaźń Rona i Hermiony skończyła się bezpowrotnie. Byli na siebie tak wściekli, że Harry nie potrafił sobie wyobrazić, by mogli się kiedykolwiek pogodzić. Ron wściekał się na Hermionę, że nigdy poważnie nie przejęła się tym, że Parszywek może zostać zjedzony przez Krzywołapa, nigdy nie zadała sobie trudu, by go dobrze pilnować, i wciąż utrzymywała, że Krzywołap jest niewinny, radząc Ronowi poszukać Parszywka pod łóżkami wszystkich chłopców. Natomiast Hermiona odwrzaskiwała, że nie ma żadnego dowodu na to, że Krzywołap zjadł Parszywka, że rude włosy mogły tam być od Bożego Narodzenia i że Ron uprzedził się do jej kota od chwili, gdy Krzywołap wylądował na jego głowie w Magicznej Menażerii.
Sam Harry nie miał wątpliwości, że Krzywołap zjadł Parszywka, ale gdy spróbował Hermionie wykazać, że wszystkie poszlaki na to wskazują, obraziła się również na niego.
– W porządku, trzymasz stronę Rona, wiedziałam, że tak będzie! – powiedziała ostro. – Najpierw Błyskawica, teraz Parszywek, wszystko moja wina, tak? Wiesz co? Po prostu daj mi święty spokój, Harry, mam mnóstwo roboty!
*
Harry także miał mnóstwo roboty, chociaż od momentu, gdy odzyskał Błyskawicę, przestał się martwić o wygraną w meczu z Krukonami. Ich szukająca była dobra, ale nie dorastała mu umiejętnościami do pięt. No i miała o wiele słabszą miotłę.
Potter obawiał się trochę, że gdy na stadionie znów pojawią się dementorzy, to może spanikować i zapomnieć o rzuceniu zaklęcia, ale postanowił jak najszybciej złapać znicza i zakończyć ten mecz.
I już przez chwilę myślał, że jego plan się powiódł. Już złota plamka błysnęła nad boiskiem po stronie Krukonów...
Przyspieszył, i to samo, tyle że wiele stóp niżej, zrobiła Cho Chang. Wiedział już, że wygrywa, że za chwilę poczuje trzepotanie znicza w dłoni... I wówczas...
– Och! – wrzasnęła Cho, wskazując na coś ręką.
Harry bezwiednie spojrzał w dół. Z dołu patrzyło na niego trzech czarnych, zakapturzonych dementorów.
Nie przestał myśleć. Sięgnął za koszulkę, wyciągnął różdżkę i krzyknął:
– Expecto patronum!
Coś srebrnobiałego, coś wielkiego wystrzeliło z końca różdżki i pomknęło prosto ku dementorom. Harry nie zatrzymał się jednak, by na to popatrzyć, umysł miał nadal cudownie jasny, spojrzał w górę – był tuż–tuż. Wyciągnął rękę, wciąż ściskając różdżkę, i końcami palców schwytał małą, trzepoczącą się rozpaczliwie piłeczkę.
Rozległ się gwizdek. Harry zrobił zwrot i zobaczył sześć szkarłatnych plam mknących ku niemu. W następnej chwili cała drużyna rzuciła się na niego z takim entuzjazmem, że o mało nie spadł z miotły. Z dołu dochodził ryk kibiców Gryffindoru.
– To mój chłopak! – wrzeszczał Wood.
Alicja, Angelina i Kattie obcałowały Harry’ego, a Fred uścisnął go tak, że Harry myślał, że urwie mu głowę. Opadli na ziemię w chaotycznym kłębowisku. Harry zsiadł z miotły i zobaczył wbiegających na boisko Gryfonów z Ronem na przedzie. Zanim się spostrzegł, otoczył go wiwatujący tłum.
– Hurra! – ryczał Ron, łapiąc go za rękę i podnosząc ją w górę. – Hurra! Hurra!
– Dobra robota, Harry! – powiedział Percy z zachwytem. – Wygrałem dziesięć galeonów! Przepraszam, muszę znaleźć Penelopę...
– Ale zagrałeś! – krzyknął Seamus Finnigan.
– Twardziel z ciebie, Harry! – zagrzmiał Hagrid ponad głowami Gryfonów.
– Niezły był ten patronus – zabrzmiał głos w uchu Harry’ego.
Odwrócił się i zobaczył profesora Lupina, który wyglądał na wstrząśniętego i uradowanego jednocześnie.
– W ogóle nie poczułem dementorów! – powiedział podekscytowany Harry. – Nic, zupełnie nic!
– Bo... widzisz... to nie byli dementorzy – rzekł profesor Lupin. – Sam zobacz...
Wyprowadził Harry’ego z tłumu, na skraj boiska.
– Napędziłeś panu Malfoyowi strachu – powiedział Lupin.
Harry wytrzeszczył oczy. Malfoy, Crabbe, Goyle i Marcus Flint, kapitan drużyny Ślizgonów – wszyscy miotali się rozpaczliwie, żeby się uwolnić z długich, czarnych szat z kapturami. Wyglądało na to, że Malfoy wlazł Goyle’owi na ramiona. A nad nimi stała profesor McGonagall; sądząc po jej twarzy, dostała ataku prawdziwej furii.
– Nędzna sztuczka! Niegodna, tchórzliwa próba wyłączenia z gry szukającego Gryfonów! Szlaban dla wszystkich, Slytherin traci pięćdziesiąt punktów! Możecie być pewni, że pomówię o tym z profesorem Dumbledore’em! O, właśnie idzie!
Jeśli cokolwiek mogło przypieczętować zwycięstwo Gryfonów, to tylko to. Ron, który przybiegł zdyszany, skręcał się ze śmiechu na widok Malfoya usiłującego rozpaczliwie wyplątać się z czarnej szaty, w której uwięzła głowa Goyle’a.
– Idziemy, Harry! – zawołał George, przepychając się przez zbiegowisko. – Balanga! W naszym pokoju wspólnym! Zaraz!
– Słusznie – rzekł Harry, czując się tak szczęśliwy, jak nie czuł się od dawna.
I cała drużyna, nie zdejmując szkarłatnych szat, opuściła stadion, kierując się ku zamkowi.
*
Balanga w wieży Gryffindoru dobiegła końca dopiero o pierwszej w nocy, kiedy pojawiła się profesor McGonagall w kraciastym szlafroku i siatce na włosach, nakazując wszystkim iść spać. Harry i Ron wspięli się po krętych schodach do dormitorium, wciąż dyskutując o meczu. W końcu Harry, kompletnie wyczerpany, położył się do łóżka, zaciągnął zasłony między czterema kolumienkami, żeby księżyc nie świecił mu w oczy, i prawie natychmiast zasnął.
*
Syriusz, pomimo ostrzeżeń Lupina, nie potrafił sobie odpuścić pójścia na mecz i popatrzenia na Harry’ego. Ależ ten chłopak latał! Na Nimbusie był świetnym zawodnikiem, ale na Błyskawicy... wspiął się na poziom zawodowy. Jednak Black nie pojawił się na błoniach tylko po to, by obserwować mecz. Przeciwnie. Zamierzał wykorzystać ten moment, gdy wszyscy mieszkańcy Hogwartu zgromadzili się na boisku, na to, by zakraść się do zamku.
Nie był głupi i nie wszedł do środka frontowymi drzwiami. Już dawno zorientował się, że w jednej z komnat na parterze jest zawsze otwarte okno. To była damska łazienka, więc zanim wślizgnął się do środka, upewnił się, że nikogo nie ma w środku. Z łazienki skierował się na boczne schody, gdzie już na niego czekał Krzywołap. Wybrali to wejście na wieżę, bo było mniej uczęszczane, nawet wtedy, gdy szkoła była pełna uczniów. Wąska, wyślizgana, niebezpieczna klatka schodowa jakoś nie zachęcała nikogo do mozolnej wspinaczki. Syriusz także rzadko z niej korzystał, gdy jeszcze uczył się w Hogwarcie, ale teraz uznał ją za najlepszy sposób dostania się do pokoju wspólnego Gryfonów.
Pies i kot bez przeszkód dotarli do trzeciego piętra, ale tam ich wspólna wycieczka musiała się zakończyć. Ich wyczulone zmysły wyłowiły z zamkowej ciszy stukot pazurów skradającej się pani Noris. Krzywołap wziął ją na siebie i pomknął w bok korytarzem, odciągając kotkę od Syriusza. Osamotniony Łapa zaczął się wspinać po schodach jeszcze ostrożniej niż do tej pory. Aż w końcu znalazł się na upragnionym siódmym piętrze. Wszedł do pustej komórki na miotły, znajdującej się najbliżej dormitorium Gryffindoru i czekał.
Po kilku godzinach zaczął go trafiać szlag i był już niemalże gotów wtargnąć przez dziurę pod portretem prosto w tłum przerażonych dzieciaków, ale powstrzymał swoją złość. Powoli i metodycznie. Powtarzał to sobie jak mantrę, czekając, aż umilkną odgłosy imprezy, którą organizowali uczniowie. W końcu w pomieszczeniu obok zapadła cisza, więc spojrzał na zegarek i dał sobie jeszcze pół godziny czasu, zanim przystąpił do akcji. W tym czasie przemienił się w człowieka, rozprostował zastygłe kości i z listą haseł w ręku, podszedł do portretu broniącego wejścia do dormitorium.
– Stań do walki... – zaczął sennym głosem Sir Cadogan, ale na chwilę stracił rezon, widząc przed sobą obcego, dorosłego mężczyznę.
– Dobry wieczór, Sir Cadoganie – Syriusz postarał się, by jego głos brzmiał uprzejmie i mniej szorstko niż zwykle. – Chciałbym wejść do środka. Oto hasła, które w tym tygodniu obowiązują w Wieży Gryffindoru.
Czytał zlepki bezsensownych słów, a rycerzyk na portrecie dumnie wypinał chudą pierś, najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony, że udało mu się wymyślić tak trudne hasła. Skłonił się w końcu Blackowi i wpuścił go do środka.
Syriusz z uśmiechem samozadowolenia na ustach prześlizgnął się do pokoju wspólnego, a później na palcach zakradł się po schodach do pokoju oznaczonego cyfrą trzy. Od Krzywołapa dowiedział się, które łóżko należy do Rona, więc bez wahania podszedł do niego i delikatnie zaczął macać wokół głowy śpiącego chłopca w poszukiwaniu szczurka, który powinien był spać na jego poduszce.
Jednak nie znalazł Pettigrew tam, gdzie się spodziewał. Był wściekły, bo każda minuta mogła go drogo kosztować, a kolejnej szansy mógł nie mieć. Wyciągnął zza paska nóż i rozdarł zasłony przy łóżku Rona, by upewnić się, że Peter po raz kolejny go przechytrzył. Trzask pękającego materiału obudził chłopca, który zamrugał kilkukrotnie, zanim zorientował się, co się stało.
Jego krzyk rozbudził pozostałych uczniów, więc Syriuszowi nie pozostało nic innego, jak tylko uciec. Trzasnął drzwiami, przemienił się w psa i wymknął się z dormitorium, ale już wiedział, że tym razem nie uda mu się tak łatwo opuścić zamku.
Krzywołap czekał na niego na końcu korytarza. W kocich oczach w końcu zabłysło zrozumienie i gdyby jego dumna natura pozwoliła mu na to, to pewnie okazałby skruchę. Ukryli się we wnęce tuż nad krawędzią schodów i przez dłuższą chwilę milczeli, czekając na to, co się stanie. Dzięki temu zobaczyli rozwścieczoną profesor McGonagall, która najpierw zrobiła awanturę swoim uczniom, a później zaczęła przepytywać Sir Cadogana:
– Sir Cadoganie, czy niedawno wpuścił pan do wieży Gryffindoru jakiegoś mężczyznę?
– Tak jest, łaskawa pani! – zawołał ochoczo Sir Cadogan.
– Co?... Wpuścił pan?! – rozległ się po chwili głos profesor McGonagall. – A...a hasło?
– Znał je! – odrzekł z dumą Sir Cadogan. – Miał listę z hasłami na cały tydzień, moja pani! Wszystkie mi odczytał!
Profesor McGonagall przelazła z powrotem przez dziurę i Syriusz usłyszał jej słaby, rozdygotany głos:
– Który z was... – zaczęła. – Co za bałwan zapisał sobie hasła na cały tydzień i zostawił gdzieś listę na wierzchu?
Odpowiedziało jej milczenie przerywane cichymi piskami przerażenia. A potem Neville Longbottom, dygocząc od stóp do głów, powoli podniósł rękę.
*
Tego już Black oczywiście nie mógł widzieć. I nie czekał, aż plotka o jego wtargnięciu do zamku rozejdzie się dalej. Zachowując ostrożność, zbiegał po śliskich schodach a przed nim powiewał rudy ogon jego wspólnika. Jednak na dole klatki schodowej czekała na nich niemiła niespodzianka. Krzywołap zasyczał, zjeżył się i wystawił pazury, szykując się do ataku. Łapa zdążył go powstrzymać w ostatniej chwili.
Alison nie odezwała się do nich ani słowem, tylko gestem kazała im iść za sobą. Wpuściła ich do pustego o tej porze laboratorium, wrzuciła do kominka garść proszku Fiuu i dopiero wtedy spojrzała na Blacka.
– Czekaj tam na mnie – rozkazała. Gdy pies zniknął w zielonych płomieniach, zwróciła się do kota: – A ty zmykaj stąd do swojej pani. I uważnie nasłuchuj, co się będzie działo.
Była zadowolona, że udało jej się odgadnąć, jaką drogę ucieczki wybierze Syriusz, ale nie mogła z nim od razu rozmawiać i trochę ją to niepokoiło. Machnięciem różdżki zmieniła wygląd swojego miejsca pracy, poprawiła fryzurę i wyszła, by przejąć dowodzenie.
Dotarła na siódme piętro tą samą drogą, co wcześniej Syriusz. Główne schody były tak zatłoczone uczniami i nauczycielami, że przedzieranie się pomiędzy nimi byłoby bardzo czasochłonne. Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić i weszła do dormitorium Gryfonów. Nie musiała przekrzykiwać rozentuzjazmowanych uczniów, bo ci zamilkli, gdy tylko ją zobaczyli. Cieszyła się, że wywarła na nich takie wrażenie.
– Potter, Weasley, pójdziecie ze mną – oznajmiła krótko.
– Alison, czy to konieczne? – spytała roztrzęsiona Minerwa.
– Chcę usłyszeć relację Rona, zanim zostanie zniekształcona, przez wielokrotne jej powtarzanie – wyjaśniła Ally nieco przyjemniejszym tonem. – I wolę porozmawiać z chłopcami na osobności.
Ron i Harry nawet ucieszyli się z takiej możliwości. Roztrząsanie tego, co się stało wśród histerycznych szeptów ich kolegów, było nieco uciążliwe, zwłaszcza, że nie mogli się nikomu przyznać do posiadanej wiedzy. Teorie spiskowe już były przekazywane z ust do ust, a każda kolejna była coraz bardziej nieprawdopodobna.
Alison poprowadziła ich bocznym zejściem aż do lochów, a widząc ich siniejące z zimna stopy, złagodniała do końca. Kazała im usiąść w fotelach, podała im koce i zaproponowała gorącą czekoladę z piankami i strzelającym cukrem. Chłopcy zgodnie pomyśleli, że takie warunki przesłuchania bardzo im odpowiadają.
– Ron, opowiedz mi, co widziałeś – poprosiła, siadając naprzeciwko nich i sięgnęła po kubek z kawą, której prawdopodobnie będzie musiała wypić jeszcze dużo tej nocy.
– ...spałem, nagle usłyszałem ten odgłos, jakby coś się pruło, i pomyślałem, że to w moim śnie... – opowiadał przejęty i zarumieniony Ron. – No i wtedy poczułem ten powiew... obudziłem się, kotara była rozdarta... przewróciłem się na bok... i wtedy go zobaczyłem... był jak kościotrup, z masą brudnych włosów... i trzymał taki długi nóż, chyba ze dwanaście cali... i spojrzał na mnie, a ja na niego, i wtedy wrzasnąłem, a on zwiał.
– Ale dlaczego? – wtrącił się Harry.
– Skąd mam wiedzieć? – obruszył się Weasley. – Może go wystraszyłem?
– No właśnie... jak myślicie, dlaczego Black uciekł? – spytała Alison spokojnie.
Harry zastanawiał się nad tym od samego początku. Dlaczego Black, stwierdziwszy, że trafił na niewłaściwe łóżko, nie uciszył Rona i nie szukał dalej jego, Harry’ego? Dwanaście lat temu Black udowodnił, że potrafi mordować niewinnych ludzi, a tym razem miał do czynienia z pięcioma nieuzbrojonymi chłopcami, z których czterech spało.
– Może naprawdę się wystraszył? – zaryzykował.
– Nie sądzę, by nawet najbardziej przeraźliwy krzyk Rona był w stanie go przestraszyć – Stark od razu odrzuciła tę hipotezę.
– Pewnie zdał sobie sprawę, że trudno mu będzie wydostać się z zamku, bo Ron narobi rabanu i zaraz wszyscy się pobudzą – powiedział Harry. – Musiałby pozabijać wszystkich w naszym domu, żeby dostać się do dziury pod portretem, a później napotkałby nauczycieli...
– I co? Uciekł, by nie musieć nikogo zabijać? Powinien był mnie uciszyć, a później zadźgać ciebie. Zdążyłby to zrobić, zanimbyś założył okulary – Ron był wyjątkowo rozsądny, choć widać było, że jego własna wizja go przeraziła.
– Może naprawdę oszalał i nie pomyślał o tym? – pocieszał się Potter.
– Albo złagodniał w tym Azkabanie – powątpiewał Ron.
– Zapewniam was, że Azkaban robi z ludźmi różne rzeczy, ale tylko ci, którzy wiedzą, że kiedyś z niego wyjdą, mają szansę złagodnieć. Cała reszta... no cóż, staje się gorsza, niż wcześniej – odezwała się Alison, która już zyskała pewność, że chłopcy nie wiedzą, kogo tak naprawdę szukał Black.
Rozmawiała z nimi licząc na to, że uda jej się usłyszeć coś o Pettigrew. Jakąś wzmiankę o tym, że się wystraszył, uciekł, że gdzieś się ukrył. Jednak chłopcy byli zbyt roztrzęsieni, by myśleć o szczurze Rona. Gdyby elektronika normalnie działała na terenie Hogwartu, już dawno założyłaby im podsłuch. Ale nie mogła tego zrobić. Nawet gdyby użyła do tego swojego reaktora łukowego, to nie dałaby rady uczynić go niezauważalnym dla nich. Westchnęła i odesłała uczniów do ich dormitorium.
Kazała duchom i nauczycielom przeszukiwać szkołę metodycznie, bardziej w poszukiwaniu śladów Blacka, niż jego samego, a później zrobiła odprawę aurorom stacjonującym w Hogsmeade, i porozmawiała chwilę z dementorami. Chociaż było to obrzydliwe doświadczenie, nie mogła dopuścić do żadnych zaniedbań.
W końcu stwierdziła, że należy jej się chwila odpoczynku, więc poinformowała Tonks, że musi zniknąć na godzinę, by zregenerować siły i poprosiła, by jej podopieczna nie dopuszczała nikogo w pobliże jej domu.
CZYTASZ
Snape, after all this time? Część II
FanfictionHistoria dalszych losów Severusa Snape'a i Alison Stark. Jaki błąd popełnił Severus? Czy rzeczywiście miało to aż tak poważne skutki, by nazwać go największą porażką w jego życiu? Co takiego chciała powiedzieć mu Alison i dlaczego tego nie zrobiła...