Byłam pewna, że oberwiemy po uszach za to, że jedziemy sami, ale z tym poradzimy sobie później. Nie mogłabym sobie wybaczyć, jeśli coś stałoby się Ashley. Alex miał stuprocentową rację, nawet wtedy, gdy walnął mnie w żebro za to, że tak się zachowałam. Jeśli byłabym mniej złośliwa a bardziej współczująca, może od razu by z nami pojechała albo przynajmniej byłaby ostrożniejsza.
Zjechaliśmy windą i wychodziliśmy przez drzwi od ulicy zaledwie pięć minut po tym, jak Alex mnie zbudził. Było wpół do trzeciej nad ranem, więc na szczęście drogi były puste. Na nieszczęście niedawno spadł świeży śnieg i cienka warstewka na ulicach spowalniała jazdę. Odśnieżarki jeszcze tędy nie przejeżdżały i samochód ślizgał się po szosie. Alex powiedział, że nie będzie prowadził, więc ja siadłam za kierownicą, a on, blady, na fotelu pasażera. Byłam tak skupiona na utrzymaniu samochodu na kursie, że prawie przegapiłam zjazd z autostrady. Kiedy byliśmy ulicę dalej, zaparkowałam nowo odremontowanego chevroleta Alexa za starym rdzewiejącym volkswagenem i resztę drogi przeszliśmy pieszo. Zbierałam się w takim pośpiechu, że nie założyłam skarpetek i teraz śnieg przesączał się przez moje trampki, i czułam, że zamarzają mi palce u stóp. Kiedy dotarliśmy do domu Ashley, byłam przekonana, że sobie coś poważnie odmroziłam.
Alex dał mi kluczyki i zatarł dłonie.
– Zapal silnik i nie gaś. Zaraz wracam.
Odwrócił się w kierunku domu Ashley, a ja chwyciłam go za ramię. – O co tu chodzi?
– Dez, nie mamy pojęcia, w co się pakujemy. I pomyśl jeszcze raz. Wczoraj zachowywałaś się agresywnie. Jeżeli Ashley jest przerażona, to czy naprawdę musi od razu zobaczyć twoją twarz?
Zabolało. Wzięłam głęboki oddech i pokiwałam głową, jak mała dziewczynka. Nie to, że miałam zamiar pozwolić mu wejść tam samemu, ale jeżeli chciał o sobie myśleć jako o wielkim zbawicielu, to mogłam na to przystać.
Policzyłam do dwudziestu, kiedy zniknął za krzakami, i zbliżyłam się do fasady domu, ostrożnie rozglądając się za jakimiś śladami po Denazen. Dzielnica była spokojna. Ruszyłam naprzód, czujna i przygotowana na niebezpieczeństwo. Drzwi wejściowe były otwarte na oścież i zastanawiałam się czy to Alex je tak zostawił, czy też ktoś inny.
Maleńki głosik w mojej głowie kazał mi się odwrócić na pięcie i puścić biegiem do samochodu, nie oglądając się za siebie. Oczywiście, nie mogłam tego zrobić, ale byłam przecież człowiekiem i mimo tego, co mogła myśleć o mnie mama, miałam jakiś instynkt samozachowawczy. Z drugiej strony, Alex był w środku, a Ashley potrzebowała pomocy. Niewykluczone, że żadne z nas nie znalazłoby się w tym położeniu, jeśli porządnie załatwiłabym sprawę, kiedy pierwszy raz tu przyjechaliśmy.
Pchnęłam otwarte drzwi, krzywiąc się, kiedy zaskrzypiały i zamarłam. Pokój frontowy wyglądał tak samo, jak wcześniej, a cienie kanapy i wygodnych foteli malowały się dziwacznymi kształtami na ścianie. Z każdym następnym krokiem czułam coraz większy lęk. – Ashley? – w końcu odważyłam się szepnąć. Żadnej odpowiedzi. – Alex?
Przez pokój frontowy i do korytarza. Zatrzymałam się u stóp schodów i wstrzymałam oddech, nasłuchując. Dobiegł mnie jedynie odgłos śniegu padającego na metalowy dach ganku. Poza tym było spokojnie.
Zaczęłam wchodzić po schodach, niepewnie i z wahaniem, stawiając nogę na kolejnym stopniu. Jeżeli w promieniu tysiąca kilometrów byłaby jakaś trzeszcząca deska, moja stopa nieuchronnie by ją znalazła. I oczywiście, kiedy byłam w połowie drogi, nastąpiłam na deskę, która tak skrzypnęła, że serce zabiło mi parę razy szybciej. Odczekałam chwilę, ale nikt się nie pokazywał, więc szłam dalej.