Przebiegliśmy siedem przecznic do stacji kolejowej na skraju miasta i mieliśmy szczęście – złapaliśmy pociąg, tuż zanim ruszył z peronu. Kale miał świetny plan. Rozłożymy się w pociągu, wyciągniemy urządzenie namierzające i wciąż będziemy w ruchu.
– Masz – powiedział Kale, podając mi nóż i zapalniczkę, po czym rozsiadł się na ławce z tyłu wagonu. Zdjął kurtkę, później T-shirt i położył obok. – Wysterylizuj nóż zapalniczką, zanim zrobisz pierwsze nacięcie.
Było po trzeciej nad ranem i na szczęście w wagonie było pusto. Jeśli miałabym wyjaśniać innym pasażerom, dlaczego Kale był półnagi, a ja wykonywałam nieskomplikowaną procedurę chirurgiczną w pędzącym pociągu za pomocą wieloostrzowego scyzoryka i żółtej dziecięcej zapalniczki, cóż – to mogło być trudne, a już nie wspomnę o tym, że trochę niepokojące.
Niechętnie wzięłam od niego oba przedmioty. Wiedziałam, że to ja będę musiała to zrobić. Sam przecież nie dałby rady wyciąć chipa z ramienia. A to wcale nie znaczyło, że byłam z tego powodu zadowolona.
Nie mdlałam na widok krwi tak, jak niektórzy – na przykład Brandt, ale nie byłam też jej wielką fanką. A grzebać komuś pod skórą, żeby coś wyciągnąć? To przecież nic przyjemnego. Kciukiem odpaliłam zapalniczkę i trzymałam nad nią ostrze scyzoryka, a Kale cierpliwie siedział, nagi do pasa. Z całej siły próbowałam nie patrzeć. Naprawdę. Ale nie mogłam się powstrzymać.
On też to zauważył.
– Musisz na mnie patrzeć, już nie wspominając o tym, że będziesz musiała mnie dotknąć, jeżeli to ma się udać.
– Wiem. – Puściłam krzemień zapalniczki i odłożyłam nóż na bok, żeby wystygł. – Szkoda, że nie ma tu Alexa. Miałby niezłą frajdę.
Kale wziął głębszy oddech i przysunął bliżej ramię.
– Dasz radę?
Sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni i wyjęłam znalezione w sklepie gumowe rękawiczki. Wsunęłam w nie palce – najpierw lewej, a później prawej dłoni.
– A mam wybór?
Kale wziął nóż leżący na ławce. Podając mi go, powiedział:
– Nie o to pytałem.
– Zaraz się dowiemy. – Wzięłam głęboki oddech, odebrałam od niego nóż i lewą dłonią przesunęłam po jego skórze. Starając się jak najmniej naciskać, badałam jego ramię, powtarzając w duchu, że palce natychmiast muszą mi przestać drżeć. Światło nie było fantastyczne i zanim to zobaczyłam, poczułam coś pod palcami – niewyraźny cień blizny. – Chyba znalazłam. – Naciskałam kciukiem i badałam opuszkami palców, aż znalazłam coś twardego pod powierzchnią skóry.
– Dobrze. Wydostań to. Denazen wkrótce się zorientuje, gdzie jesteśmy i co robimy.
– Dobra – powiedziałam i ustawiłam ostrze noża na skórze, tam, gdzie wyczuwałam środek chipa. – Gotowy?
Lewą rękę zacisnął na oparciu siedzenia.
– Bież się do roboty, Kiernan.
Więc znów jesteśmy przy Kiernan, tak?
Powiedziałam sobie, że nacinanie skóry ostrym nożem to konieczność, nie dlatego, że znowu nazwał mnie Kiernan, ale pewnie to było jedno i drugie. Zacisnął zęby, a ja ściskałam dłoń w gumowych rękawiczkach, pogłębiając nacięcie.
– Wiesz – odezwałam się i do niego, i do samej siebie. Musiałam się dobrze zaprzeć, również psychicznie. W moim życiu było dużo wariactwa, ale teraz siedziałam w opuszczonym wagonie pociągu, który pędził przez obce miasto, próbując wyłuskać urządzenie namierzające spod skóry mojego chłopaka, który być może wciąż chce mnie zabić. Każdemu mogłoby się od tego zakręcić w głowie. Zasługiwałam na duży kubek kawy i truskawkę w czekoladzie. – Chyba sobie przypominam, że mówiłam ci, jak mam na imię. Dez. Nie Kiernan. Aubrey potwierdził to, co ci powiedziałam. Słyszałam na własne uszy, nie wspomniawszy już o tym, co powiedziała Penny.