Kiedy wróciliśmy z Alexem do domu, Ginger podała nam następne nazwisko. Conny Delgeto. Jedna z informacji o niej brzmiała tak, że dziewczyna potrafi manipulować dźwiękiem – wydawało mi się to dość niejasne. Czy to znaczy, że potrafi rzucać głosem? Albo naśladować czyjś głos? A może potrafi naśladować głosy zwierząt? To było irytujące, już nie mówiąc o tym, że niebezpieczne, bo nie wiedziałam, w co się pakuję. I tylko dlatego, że Ginger ma prywatny wgląd w przyszłość, ja nie chciałam potykać się w ciemności.
Brandt już nie spał i zaproponowałam mu, żeby poszedł ze mną zamiast Alexa, ale Ginger powiedziała, że ma dla niego inne zadanie. Nie kupiłam tego. Stara kobieta uparła się, żeby niszczyć mi życie.
Dom Conny był kilka miast dalej i dojazd tam zajął nam prawie trzy godziny. Kiedy wyszliśmy z samochodu, zaczął padać śnieg z deszczem. Alex zrobił prawo jazdy w dziewiątej klasie i zaraz potem miał przykry wypadek na śniegu. Od tego czasu do jazdy zimą podchodził niezwykle ostrożnie, co było śmieszne, bo przez resztę roku szalał na czterech kółkach. Z jego schowka aż wylewały się mandaty za przekroczenie prędkości, a ja byłam pewna, że jakiś policjant ma już nakaz jego aresztowania.
– Spróbuj tym razem być trochę mniej agresywna – powiedział Alex, zatrzaskując drzwi od strony kierowcy. Był małomówny, odkąd dziś rano wyszliśmy od Ashley, a ja wiedziałam, że poirytował go sposób, w jaki z nią rozmawiałam.
Nie odpowiadałam. Nie byłam agresywna, tylko uczciwa. Jeśli byłabym na jej miejscu, doceniłabym to, że nie oblewaliśmy całej sprawy lukrem.
Z drugiej strony niewiele jest osób, takich jak ja.
Zatrzymaliśmy się przy podjeździe. Rezydencja państwa Delgeto okazała się olbrzymim wiktoriańskim domostwem z idealnie przyciętą trawą, na której tu i ówdzie rósł ostrokrzew. W samym środku zobaczyliśmy olbrzymią sosnę ozdobioną czerwonymi i niebieskimi bombkami oraz anielskim włosiem. Na jej szczycie siedział ubrany na biało anioł. – Nie ma samochodów. Może nikogo nie ma w domu?
– Jest prawie czwarta. Pewnie wciąż są w pracy.
W domu było ciemno, oświetlała go jedynie żarówka nad drzwiami wejściowymi. Alex skinął głową w kierunku garażu i wcisnął komórkę do tylnej kieszeni spodni. Drzwi odstawały kilka centymetrów od ziemi.
– Idziemy?
– A jeżeli ktoś jest w środku?
Wzruszył ramionami i szurając nogami ruszył przez podjazd.
– Damy radę.
Drzwi otworzyły się z piskiem. Mechanizm aż się prosił o naoliwienie i anonsował naszą obecność jak syrena przeciwpożarowa w bibliotece. W garażu nie było samochodów, ale nie był pusty. Na ścianie po drugiej stronie zauważyliśmy kilka półek, a na każdej – kartony o różnych kształtach i rozmiarach. Niektóre oznaczono czarnym markerem z napisem „Kuchnia" lub „Sypialnia", na innych napisano „Pokój frontowy" – a jeden miał uśmiechniętą buźkę z wywalonym językiem.
Na podłodze pod ścianami leżały sprzęty ogrodowe. Kosiarka, motyka, łopaty i inne narzędzia. To, co się zwykle spotyka w garażach.
Typowe... Oprócz blondynki powieszonej na szynie biegnącej przez garaż.
– Cholera – zaklął Alex, wchodząc do środka.
Odwróciłam się, nie chcąc zobaczyć pustego, martwego spojrzenia w oczach dziewczyny, ale było za późno. Zobaczyłam te oczy i wiedziałam, że nigdy tego nie zapomnę.