Zaśmiał się, kiedy stawałam na równe nogi.
– Niedokładnie o to mi chodziło, ale trudno, niech będzie.
– Może mógłbyś zmienić zdanie i nie robić tego, co masz zamiar zrobić?
Założył ręce na piersi i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Możesz spróbować. Uwielbiam kobiety, które mnie błagają, żebym im coś zrobił.
Błagają? Co za kretyn.
– Wybacz mi, ale ja nie błagam.
Rzucił się na mnie bez dalszych komentarzy, kiedy winda, szarpiąc, ruszyła do góry.
Udało mi się zrobić unik, ale czułam, że to długo nie potrwa. Nie było tu zbyt wiele miejsca. Znów się zamachnął, a ja znów uchyliłam się przed ciosem. Pewnie toczyłoby się to w kółko, aż do momentu, gdy któreś z nas by się zmęczyło, ale winda zatrzymała się nagle i oboje runęliśmy na podłogę.
– Aaa – jęknęłam, czując lekki zawrót głowy. – Niedobrze. – To było to. W końcu zrozumiałam, dlaczego Kale tak bardzo nie znosił wind. Już nigdy w życiu do żadnej nie wsiądę. Rozległ się przerażający dźwięk – coś na podobieństwo metalicznego szarpnięcia i dziwnego trzasku. Później winda znów z szumem ruszyła, tylko tym razem w złym kierunku. Ruszyła w dół.
I jakieś pięć razy szybciej niż zwykle.
Uwielbiałam diabelskie młyny i roller-coastery. Żyłam – żeby czuć adrenalinę, kiedy człowiek wjeżdża do góry wykręcony na bok, a później zjeżdża głową w dół, wykręcony w drugą stronę. Któregoś roku odważyłam się na przejażdżkę olbrzymim roller-coasterem Great
Adventure, na którym spadało się prosto w dół. Pojechałam z Brandtem, który otrząsał się z obrzydzeniem po przejażdżce i odczuł ulgę, kiedy w końcu dotknął ziemi stopami. Ja natomiast byłam w siódmym niebie. Teraz, kiedy winda bez opamiętania leciała w dół, próbowałam sobie przypomnieć, co mnie wtedy tak bawiło.
Udało mi się wstać w momencie, gdy winda raptownie się zatrzymała. Oczywiście to ponownie zwaliło mnie na podłogę. Znowu próbowałam się podnieść, ale blady
i zdeterminowany agent, był szybszy. Odepchnął mnie i sięgnął do sufitu, żeby wyważyć drzwi awaryjne. Klapa otworzyła się z hukiem, a on, nie tracąc czasu, podciągnął się na rękach. Próbowałam chwycić go za nogi, ale mnie kopnął. Miał szczęście – albo ja tak sobie powiedziałam – i trafił mnie piętą w skroń.
Zobaczyłam w oczach gwiazdy i znowu upadłam, gdy winda ruszyła. W dół. Stop. W dół. Stop. Nie wiedziałam, ile pięter ma ten budynek ani jak wysoko jesteśmy, ale wcale nie miałam ochoty się dowiadywać.
Ustawiłam się pod otworem, wyprostowałam i skoczyłam z całych sił, żeby chwycić za krawędź. Udało mi się wprawdzie dopiero za trzecim razem, ale podciągnęłam się i wydostałam na zewnątrz windy. Zobaczyłam tam agenta, który niebezpiecznie balansował na krawędzi, próbując dosięgnąć metalowego pręta, wystającego ze ściany sporo nad jego głową. Jednak był za niski.
Spojrzałam w dół, mając nadzieję, że zatrzymaliśmy się gdzieś w pobliżu drzwi na piętro, ale nie dostrzegłam nic przez dobrych kilka metrów. Mogłabym spróbować skoczyć na wystającą poniżej półkę, ale nie wiadomo, czy miałabym na tyle siły, żeby otworzyć drzwi na zewnątrz i prześliznąć się do środka, zanim winda znów zacznie spadać. Nie miałam ochoty na śmierć przez przejechanie windą. Poza tym była jeszcze możliwość, że nie trafię i runę w dół. Agent warczał, wciąż bezskutecznie próbując doskoczyć do pręta. Już chciałam mu powiedzieć, że powinniśmy działać razem, ale żołądek podjechał mi do gardła, kiedy winda znów zaczęła opadać.