Brandt westchnął ciężko i wcisnął kółko z powrotem do kieszeni.
– Nie planowałem tego, Dez. Tak po prostu wyszło.
– Nie rozumiem – odparłam. Kilka głębokich wdechów. Przez nos. Wydech przez usta. Miło i spokojnie. – A co się stało z garniturkiem imieniem Sheltie?
– To długa historia. – Rzucił spojrzenie wzdłuż korytarza, jakby sprawdzał, czy jesteśmy sami. Później przybliżył się i powiedział: – Cross i Kiernan się mylili. Kilka miesięcy temu powiedzieli ci, że znaleźli antidotum, ale to nieprawda.
Nie miał racji. Nie mógł mieć racji.
– Kiernan skończyła osiemnaście lat. To wiem na pewno.
– Dali jej coś, co uważali za antidotum i zadziałało, ale tylko przez jakiś czas. Po kilku miesiącach znów zaczęło się to samo. Miała oznaki degrengolady. Naprawdę podupada.
Na przyjęciu wydała mi się całkiem w porządku.
– Ale mówisz, że teraz jest z nią wszystko dobrze?
– Ginger wyjaśni ci najważniejsze rzeczy, ale krótka wersja brzmi, że tak. – Zrobił gest w swoją stronę. – I tu zaczyna się historia z moim nowym ciałem. Żeby antidotum zadziałało, potrzebowali czegoś od kogoś. Potrzebowali faceta nazwiskiem Wentz. Ginger posłała mnie, żebym go namierzył, ale mi się nie udało. Zginąłem, próbując ich powstrzymać.
– No, to jedziemy na tym samym wózku – powiedziałam, czując, że coraz bardziej ściska mnie w gardle. – Nie tylko ja jestem w celi śmierci, ale mam towarzystwo. To ci powiem, że twoja strategia pozostawia dużo do życzenia.
Wziął mnie za rękę i ścisnął.
– Nie jesteśmy w celi śmierci.
Wyrwałam się i otworzyłam usta, żeby się z nim kłócić.
Wszedł mi w słowo.
– Dez. Popatrz, do kogo ty mówisz. Ja jestem Skoczkiem Dusz, pamiętasz? Prawdę mówiąc, nie jestem w żadnym niebezpieczeństwie, pominąwszy najbardziej bezpośrednie i przemijające w moim wypadku skutki. Nie jestem w żadnym niebezpieczeństwie. – Klepnął mnie lekko w ramię. – Przecież wiesz.
No tak. Tu miał rację. Dlaczego sama tego wcześniej nie zauważyłam? Może dlatego, że własny mózg zaczął mi się lasować. Łatwo mnie było zbić z tropu, nie mogłam się skupić, a ostatnio łapałam się nawet na tym, że myślę o niebieskich migdałach. Powodem tego był na pewno ten lek Supremacji. To jednak nie miało znaczenia. Na razie. Po raz pierwszy od kilku miesięcy rzeczywistość wyglądała bardziej optymistycznie. Czas się otworzyć na to, co niesie życie. Odzyskać samą siebie.
– Ale co z tym antidotum? Jeżeli tobie się nie udało, to jak ma się udać...
– Ginger mnie zabije, jeżeli się dowie, że ci o tym wszystkim opowiadam. Niech ona sama wypełni puste miejsca. – Kołysał się trochę ze zmęczenia, a mnie było głupio, że tak go wypytuję, ale musiałam się dowiedzieć jeszcze jednej rzeczy.
– A co z Kale'em? Wiesz, co mu zrobili? Jest taki... Zupełnie się zmienił.
Nie wiem, dlaczego współczucie w oczach Brandta mnie wkurzało. Może dlatego, że w ostatnich kilku miesiącach widziałam je w oczach wszystkich. Irytujące współczucie dla biednej, zagubionej dziewczynki.
– Nowy lek Supremacji jest pewnie odpowiedzią na to, że Kale się tak zmienił, ale nie słyszałem, żeby lek mieszał komuś w pamięci. Może trochę zlasował mu mózg, ale wątpię. Podali go dwudziestu osobom. Przeżyło dziewięcioro i z tego, co wiem, głowy wciąż mają w porządku. Jeżeli miałbym stawiać na niego jakieś pieniądze, powiedziałbym, że został Rezydentem.