26

3 0 0
                                    

Straciłam rachubę czasu. Wydawało mi się, że Kale zostawił mnie tu całe godziny temu – nie wiedziałam, gdzie, bo nie śmiałam do tej pory otworzyć oczu – i nikt tu jeszcze nie wszedł. W rzeczywistości minęło pewnie dziesięć albo piętnaście minut, ale miałem wrażenie, że znacznie więcej. Otworzyłam powoli jedno oko, a później drugie. Pomieszczenie było nie większe, niż mansarda. Nie miało drzwi ani okien. Nigdy nie miałam skłonności do klaustrofobii, ale jeśli miałabym tu spędzić więcej czasu, być może by się to zmieniło. Pośrodku sufitu zwisała na drucie goła żarówka – tak, jak w serialu o braciach Soprano – a w rogu stało białe składane krzesło z podejrzanie wyglądającymi ciemnymi plamami na oparciu, które schodziły aż do prawej nogi. Dawno temu już wyschły, ale domyślałam się, co to jest i wyobrażałam sobie aż za dobrze, jak mogły się tam znaleźć.

Wstałam i centymetr po centymetrze przyjrzałam się sufitowi, a następnie ścianie i podłodze. Ani śladu kamery.

Później podeszłam do drzwi i próbowałam je otworzyć, ale oczywiście były zamknięte. Przeszłam na drugą stronę i usiadłam, oparta o ścianę na wprost drzwi. Ile czasu Kale będzie potrzebował, żeby wejść, zabrać fiolkę i mnie stąd wydostać? Może miałam jakieś omamy, a może zaczynały się już objawy Supremacji, ale zaciskałam kciuki, żeby mnie do tego czasu zostawili w spokoju.

Mijały minuty. Pomyślałam o Lu – kolejna bezsensowna tragedia w tej całej zawierusze – i o innych, do których nie dotarliśmy na czas. Ashley. Conny. Niewinne ofiary czegoś, czego pewnie nigdy nie rozumiały. Macki Denazen sięgały daleko, ale to, co powiedziała Penny Mills, zanim zginęła, napełniało mnie przerażeniem. Ile jeszcze ludzi straci życie, zanim ich dopadniemy – jeśli w ogóle nam się to uda? Wydawało się, że z każdym mijającym dniem są silniejsi i mają więcej przewagi. Zaczynałam się zastanawiać, czy ubicie tej bestii w ogóle będzie możliwe.

Myśl, że to sprawa beznadziejna, była zbyt przygnębiająca, a ja musiałam zachować zimną krew. Wyrecytowałam teksty kilku piosenek zespołu Powerman 5000, a później dwa razy policzyłam do tysiąca. Byłam w połowie trzeciego razu, kiedy coś zazgrzytało przy klamce, zapowiadając gościa. Otworzyły się drzwi, a ja trochę się zdziwiłam, widząc Kiernan, a nie tatę, wchodzącą do środka.

– No, proszę, proszę! – powiedziała, zatrzaskując za sobą drzwi. – Popatrz tylko, kogo mój przystojniak tutaj zaciągnął.

– Proszę cię. Takiego gościa, jak Kale, mogłabyś zdobyć tylko, jeślibyś mu kompletnie zlasowała mózg. Spadasz z wysokiego konia, siostrzyczko.

– Mówiłaś mi, że świetnie całuje. I nie żartowałaś!

Przyciągnęła sobie z rogu pomieszczenia składane krzesło i usiadła na nim z uśmiechem wyższości, który miałam ochotę zetrzeć z jej twarzy. Musiałam przywołać wszystkie siły, żeby nad sobą panować, i nie ruszać się z mojego kąta po drugiej stronie.

– Czy jest w tym jakiś sens? Nie przyszłaś tu tylko się przechwalać, prawda? –

Westchnęłam lekko i przykryłam usta dłonią. – A może? Przecież tata nie powierzyłby ci niczego ważnego. To dlatego posłał Kale'a razem z Aubreyem, żeby sprzątnąć Thoma Morrisa. Pewnie się bał, że coś spieprzysz.

Pokręciła głową. Uśmiech nie schodził jej z ust, ale zobaczyłam lekkie napięcie ramion. Trafiłam w nerw.

– Nic mi nie zrobisz, suko. Jestem w bardzo dobrym nastroju. Mój facet wrócił do domu cały i zdrowy, i to on dowie się, w jakiej norze kryje się Podziemie. – Przyglądała się swoim paznokciom. Jasnopurpurowe z lawendowymi końcami. Typowa Kiernan. – Wiem, że nie powiesz mi tego ot tak, więc naprawdę cieszę się na to, co teraz będzie.

my books/ drżenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz