Pospiesznie zanurkowałam w kierunku biurka, żeby wykorzystać coś, czego mogłabym użyć jako broni. Chwyciłam jedyną rzecz, którą znalazłam – spinacz do papieru. Rozstawiłam szeroko stopy, gotowa użyć mojego śmiercionośnego narzędzia z zestawu samoobrony księgowego. Nie spuszczałam wzroku z drzwi.
– Dez?
Spinacz wypadł mi z rąk, spadł na biurko ze stukiem, a później potoczył się na podłogę.
– Aubrey?
Coś go odepchnęło na bok i do środka wpadł wir czerni i błękitu, rzucając się prosto na mnie. Kale chwycił mnie w ramiona i ścisnął tak mocno, że trudno mi było oddychać. – Wszystko dobrze? – Świetnie – dyszałam. – Nie mogę... oddychać... ale poza tym świetnie.
Kale przez chwilę był zdezorientowany, ale puścił mnie i zrobił krok w tył. – O, przepraszam. – Popatrzył na jedną ścianę, później na drugą i z powrotem na tę pierwszą. – Jeśli jesteś wolna, to co tu jeszcze robisz? Musimy stąd zwiewać.
Miał rację. Jeżeli nie wróci mi koncentracja, będę potrzebowała opiekunki, jak dziecko.
Nie wiadomo, co by się stało, gdyby po raz pierwszy przemknęło przede mną coś błyszczącego. – Musimy się spieszyć – powiedział Aubrey, postukując we framugę drzwi, żeby zwrócić moją uwagę. – Zrobiłem trochę zamieszania, żeby ich czymś zająć, ale nie mamy zbyt wiele czasu. Musimy się dostać do laboratorium.
Kale skinął głową i poszliśmy za Aubreyem, który poprowadził nas za róg i w dół korytarzem. Sufitem biegły kolorowe paski, a ja robiłam się coraz bardziej nerwowa. Były mniejszą wersją pasków, które czasami widuje się w supermarketach.
– Czy to nie kamery? Czy oni nie widzą dokładnie, co robimy?
Aubrey się uśmiechnął. Był to przewrotny półuśmieszek zwycięzcy, który odmładzał go o parę lat.
– Nie wszyscy tu zgadzają się z tym, co robi Cross i Rada. Kamery mamy pod kontrolą.
Tym się nie martw.
Laboratorium było trzy piętra niżej pod salą, w której siedziałam, a kiedy tam dotarliśmy byłam zdziwiona, że jest puste. Przeszliśmy przez podwójne drzwi i Aubrey ruszył w kierunku szklanej szafki stojącej pod ścianą, a Kale – do małego biurka przy drzwiach z napisem WYJŚCIE po drugiej stronie.
– Czego szukamy? Czy ta fiolka jest w laboratorium?
Aubrey jednym ruchem otworzył drzwi i zaczął wywalać z szafki różne rzeczy. Butelki rozbijały się o podłogę, a ja marszczyłam brwi na dźwięk tłuczonego szkła.
– Mam! – powiedział tryumfalnie po chwili.
– Co masz? – Podbiegłam, żeby się lepiej przyjrzeć. – Po co tu właściwie przyszliśmy? – Po to. – Odwrócił się i pokazał mi tackę ze szklanymi fiolkami wypełnionymi gęstą, szarą cieczą. Dominacja. To na pewno była Dominacja. – Po to przyszliśmy.
– Znalazłem – zawołał Kale z drugiej strony laboratorium. Podbiegł do nas, w lewej ręce trzymał coś niewielkiego i złocistego. – Gdzie ona jest?
– Tutaj! – zawołał ktoś inny, wpadając przez drzwi.
– Jestem tu. Wszyscy są zajęci awarią elektryczności i pożarem.
To była dziewczyna ze sterowni. Devin.
Uśmiechnęła się do mnie i mrugnęła okiem. – Jestem kumpelą twojego kuzyna. – Jesteś kontaktem Brandta? – Nie wiedziałam dlaczego, ale fakt, że to właśnie ona, bardzo mnie zdziwił.
Devin objęła mnie ramionami i uścisnęła pospiesznie, po czym sięgnęła po tackę Aubreya. Następnie wzięła złoty, błyszczący przedmiot od Kale'a – kluczyk do drzwi – i bez słowa zniknęła w drzwiach wyjściowych.
– Dominacja – powiedział Kale, biorąc mnie za rękę. – Musieliśmy zdobyć jeszcze jedną partię na wypadek, gdybyśmy nie znaleźli krwi. Devin zaniesie to jednemu z ludzi Ginger.
Poczułam ukłucie paniki.
– Nie znalazłeś jeszcze fiolki?
– Znalazł sejf – wtrącił się Aubrey, zamykając drzwi do szafki. – Krwi tam jednak nie było.
– Może krwi już nie ma. Może została zużyta. – Kale zmarszczył brwi i gestem głowy pokazał na drzwi, w których przed chwilą zniknęła Devin. – To była zupełnie nowa partia. Być może zużyli całą krew, żeby ją wykonać.
– Już dużo nie zostało i Cross kazał ludziom w laboratorium pracować na okrągło, żeby wyprodukować tyle leku, ile się dało – powiedział Aubrey. – Jeśli krwi nie ma, ta partia może być naszą jedyną szansą na antidotum.
Nie mogłam z siebie wydobyć ani słowa. Jeżeli krwi rzeczywiście nie ma, naszą jedyną szansą jest Dominacja. A biorąc pod uwagę, że odsetek przeżycia wynosi pięćdziesiąt procent, nie bardzo mi się to podobało.
Kale pociągnął mnie w kierunku drzwi.
– Musimy przeżyć, żeby się tym martwić, a to oznacza wydostanie się z tego budynku w jednym kawałku.
– To ona! – krzyknął jakiś człowiek stojący przy wejściu do laboratorium. Do środka wpadło trzech agentów, odcinając nam drogę.
Popatrzyłam niechętnie na Aubreya.
– Zaprosiłeś kogoś jeszcze do naszej skromnej grupy ucieczkowej?
Jeden z agentów wyciągnął coś, co wyglądało na skrzyżowanie telefonu komórkowego i radia.
– Są w laboratorium. Powtarzam – w laboratorium.
– Dlaczego jeszcze tu stoimy? – szepnęłam, pokazując gestem w kierunku drzwi wyjściowych. – Nie powinniśmy, no, nie wiem, próbować się jakoś stąd wydostać?
Kale zamarł.
– Devin wzięła klucz. Bez niego te drzwi nie otwierają się ani z zewnątrz, ani od wewnątrz.
Skupiłam uwagę na czterech agentach przy drzwiach. Ten z przodu, z radiem, potrząsnął nim, a później warknął i rzucił na ziemię. To awaria elektryczności, o której mówił Aubrey. Pewnie dlatego radia nie działają.
Trzech agentów rzuciło się naprzód w szyku jak do ataku, a czwarty pobiegł w drugą stronę. Musiałam go zatrzymać, zanim powie komukolwiek, gdzie jesteśmy i co robimy. Poleciałam za nim, nie zważając na okrzyki Kale'a. Karta się odwróciła przeciwko nam, ale jeżeli każdy agent i lojalny mieszkaniec Denazen zwali nam się na głowę, to wtedy już na pewno po nas.
Był szybki, biegnąc trzy piętra w górę, a później na korytarz trzeciego piętra. Trudno mi się było za nim utrzymać, ale udało się. Ledwo co.
Tak. Już postanowiłam. Kiedy będzie po wszystkim, znowu zacznę biegać.
Skręciłam za ostatni róg półpiętra, kiedy on znikał za jakimiś drzwiami. Ten budynek miał dziwny rozkład. Kończyły się schody, ale maleńka strzałka kierowała mnie do wind.
Przebierałam nogami tak szybko, jak mogłam, żeby uciec przed dymem wypełniającym korytarz. No, cudnie. Teraz coś się pali. Robiło się coraz ciekawiej. Nagle otworzyły się drzwi do windy, rozległ się gong, a agent wśliznął się do środka i z furią naciskał przycisk na ścianie.
Drzwi zaczynały się zamykać. Nie zdążę.
Ostatnim pchnięciem przyspieszyłam, rzuciłam się nogami naprzód i upadłam na plecy, uderzając najpierw prawym biodrem, a później całą resztą. Przejechałam po nienagannie wypolerowanej podłodze Denazen wprost do windy, kiedy drzwi się zamykały. Oczywiście byłam teraz sama w stalowej skrzyni z trzy razy większym ode mnie uzbrojonym mężczyzną.