– To jakieś porwanie, czy jak? – Jeździliśmy w kółko przez ponad godzinę, a Kale wciąż mi nie mówił, co robimy ani dokąd zmierzamy. Jedyne, co powiedział, to żeby zjechać na autostradę międzystanową numer dziewięćdziesiąt. Dokładnie tego oczekiwałam. Im dłużej będzie mną zajęty, tym dłużej będzie daleko od Denazen i od Szóstki, która mu miesza w głowie. Może będzie czas, by powymiatać mu trochę pajęczyn z głowy. – Bo jeżeli jestem twoją zakładniczką, to powinny być, nie wiem, jakieś żądania?
Westchnął i kątem oka zobaczyłam, że szczypie się w nos, tak jak mama, kiedy się na mnie wkurzy.
– Za dużo gadasz.
– Podoba ci się mój głos. Mówiłeś mi to nieraz.
Prychnął.
– Teraz wiem, że kłamiesz.
Zamilkłam na kilka minut, a później znów go dźgnęłam pytaniem.
– Więc jedziemy... dokąd?
– Dowiemy się prawdy. I tylko prawdy.
– Ale dlaczego mamy odkryć prawdę, jeżdżąc bez sensu po okolicy? Jeżeli to jest jakieś nowe podejście, to nie bardzo wiem, czy daleko nas zaprowadzi. Poza tym prawie skończyła się benzyna, a ja jestem bardzo głodna.
– Nie gadaj, tylko prowadź. Zjedź zjazdem numer dwanaście.
Posłuchałam i dziesięć minut później zjeżdżaliśmy z autostrady zjazdem numer dwanaście. Komórka w kieszeni jego kurtki dzwoniła trzy razy. Jeżeli nie pozwoli mi odebrać, mama dostanie zawału serca.
Zjechaliśmy z autostrady. Jak okiem sięgnąć widziałam pola uprawne i gospodarstwa, co przypominało mi drewniany dom Daxa. Spokój. Żadnych jaskrawych świateł ani chaosu wielkiego miasta. Do niedawna byłam dziewczyną, która lubiła hałas. Spędziłam jednak trochę czasu w tym drewnianym domu i zaczęłam się przyzwyczajać do spokoju i ciszy. – Dobra. A co teraz?
Rozejrzał się po okolicy, a później wskazał pobocze drogi. Widziałam tam tylko długi, biały płot i nic więcej.
– Podjedź tam i wyjdź.
– Droga do objawienia z białym płotem? Kto by pomyślał... – Otworzyłam drzwi i wystawiłam nogę. Powiew lodowatego powietrza wdarł się do środka, a ja poczułam dreszcz na plecach. – Gdzie my jesteśmy?
Zamknęłam drzwi. Zaprotestowały, skrzypiąc. Byłam pewna, że jeżeli jeszcze parę razy wejdę i wyjdę, to odpadną. Oparłam się o płot i rozglądnęłam się po polu. Gdzieś dalej zauważyłam sześć grubych, brązowych krów pasących się na skrawku trawy.
– Nie będziemy chyba się teraz bawić w przewracanie krów?
Odwrócił się do mnie, unosząc brwi.
– W przewracanie krów?
– Naprawdę nie masz o tym pojęcia? – Postukałam się w czoło i powiedziałam: – Można by pomyśleć, że jeżeli namieszają ci w głowie, to dodadzą trochę rzeczywistości do lasowania mózgu.
Kale wywrócił oczami i podszedł do płotu.
– Znowu gadanie. Nigdy się nie męczysz? – Uniósł się na rękach, przerzucił nogę przez płot i znalazł się na drugiej stronie jak prawdziwy ninja. Przynajmniej to się nie zmieniło. – Chodź za mną.
Chociaż szczekanie rozkazami zaczynało mi się już powoli nudzić.
Szliśmy przez puste pole. Obeszliśmy krowy, żadnej nie przewracając, aż doszliśmy do skraju wysokiego urwiska skalnego. Nad szalejącą jakieś siedem metrów niżej rzeką biegł wąski drewniany most łączący naszą stronę z tą drugą.