– Dez, nie! – krzyknął, zrywając się na równe nogi. Twarz miał wykrzywioną paniką.
A to u Kale'a rzadkość. Pokazał palcem na sufit. Do góry!
Atramentowa, czarna masa toczyła się w kierunku agenta – w moim kierunku – a ja zamarłam i spojrzałam w górę. Nad głową zobaczyłam cienką rurkę biegnącą przez całą długość pomieszczenia. Odbiłam się z całych sił od ziemi, skoczyłam, chwyciłam ją i podciągnęłam nogi w momencie, kiedy wirująca masa przetoczyła się pode mną. Policzyłam do dziesięciu – tak na wszelki wypadek – a później zeskoczyłam na ziemię i odwróciłam się, żeby spojrzeć na ciemność, która biegła swoją ścieżką. Agent albo nie rozumiał, albo tak się zapędził, że tego nie widział, ale nie zrobił nic, żeby uskoczyć. Wciąż biegł z całych sił.
Nagle dopadła go ciemność Kale'a. Agent ani na sekundę nie zwolnił i jeszcze przed momentem był tylko parę metrów ode mnie, biegnąc jak nosorożec, a po chwili zmienił się w milion maleńkich cząstek pyłu osiadającego mi na twarzy. Zmarszczyłam się i machałam ręką w powietrzu przed oczami, żeby pył przypadkiem nie dostał mi się do ust.
– Wszystko w porządku? – spytał Kale, podchodząc do mnie z tyłu. – Mało brakowało, żeby...
– Nic mi nie jest. Naprawdę. Przybyła kawaleria. Właśnie rozmawiałam z Vince'em, który powiedział, że mama i Dax są w budynku i szukają uwięzionych. – Są tutaj? – Kale zrobił wielkie oczy. – Jak tu weszli?
– Vince mówił, że niektórzy mieszkańcy Denazen, których Cross niby to owinął wokół palca, już nie są skłonni do współpracy. Wygląda na to, że Brandt i Devin organizowali przewrót pałacowy.
Kale się uśmiechnął.
– Koń trojański. Tak, jak wtedy z Kiernan w hotelu.
Szczęka mi opadła, przez chwilę tylko stałam i się na niego gapiłam. Tylko przez sekundę. W następnej sekundzie już go obejmowałam i ściskałam tak mocno, jak potrafiłam.
On też mnie objął, a później się odsunął.
– Kręci mi się od tego w głowie. Widzę tylko jakieś fragmenty, a czasami one w ogóle nie mają sensu. Powiedziałem coś przed chwilą i nic z tego nie rozumiem. Nie widzę jasno tego wspomnienia. Mam teraz jednak dość dobre pojęcie, co jest prawdziwe, a co wymyślone i udawane.
– A to znaczy, że wszystko ustępuje, Kale. I wszystko będzie dobrze.
Pocałował mnie szybko w czoło i chwycił za rękę.
– Musimy się spieszyć. To nasza ostatnia szansa na znalezienie tej fiolki.
– Mamy całą skrzynkę Dominacji. Co tam fiolka. – Zaryzykuję. – Teraz jej na pewno nie znajdziemy. To potężny budynek, a przecież nie mamy pojęcia, gdzie ją trzymają. – Chyba przeciągamy strunę. Byłam wolna, znalazłam Kale'a i mieliśmy surowicę. Brandt nieraz powtarzał, że nie wiem, kiedy zejść ze sceny. Minęło sporo czasu, a ja dorosłam, więc teraz będzie inaczej.
– Jest jeszcze jedno miejsce, które trzeba sprawdzić – upierał się Kale. Pociągnął mnie za sobą, a ja się nie opierałam. – Chodź.
Ruszyliśmy sprintem na drugą stronę budynku – piętro minus 7 – i wspinaliśmy się klatka po klatce po schodach. Im byliśmy wyżej, tym więcej się działo. Dym gęstniał, a ja mówiłam sobie, że nie jest prawdziwy – tak, jak mówił Vince – mimo że miał normalny zapach. Czułam go na skórze. Temperatura w budynku musiała wzrosnąć o dobrych kilka stopni.
Kale wciągnął mnie do nieoznaczonego pokoju na końcu korytarza i zamknął za sobą drzwi. Weszliśmy na szerokie półpiętro, z którego było widać pomieszczenie pełne sprzętu naukowego. Mikroskopy, rzędy menzurek, probówek i wielkie szklane naczynie pełne wody. Była to jedyna rzecz, która wyglądała dziwacznie i nie na miejscu. Przypominała mi coś, co widuje się w oceanariach. Pojemnik, w którym pływa rekin albo syrena.