Kolejna godzina jazdy, a później Kale kazał mi znów zjechać z autostrady. Dwa razy pytałam go, dokąd jedziemy, a on powtarzał, że nie jest pewien, ale wyglądało na to, że jedziemy w jakieś konkretne miejsce.
– Daleko jeszcze? Pamiętaj, że samolot Simmonsa przylatuje jutro. Nie możemy się spóźnić.
– Nie spóźnimy się.
I tyle. Więcej się nie odezwał przez czterdzieści minut. Kiedy znów otworzył usta, kazał mi wjechać na podjazd niewielkiego gospodarstwa ze ścianą drewna opałowego wokół frontowego ganku i stojącym przy drzwiach metrowym, kolorowo oświetlonym bałwankiem w jasnoczerwonej czapeczce.
Zgasiłam silnik i odpięłam pas.
– Więc po coś tu przyjechaliśmy. Ale po co?
Wysiadł z samochodu, nie odpowiadając i ruszył w kierunku domu. Wystawiłam głowę przez otwarte okno.
– Kale? – Kiedy nie odpowiadał, wydobyłam się jakoś z niewygodnego fotela kierowcy i niechętnie poszłam za nim w kierunku domu. – Czy będziemy pukać do przypadkowych drzwi, czy jesteśmy tu z jakiegoś konkretnego powodu?
– Nie wiem – rzucił przez ramię i zatrzymał się w połowie ścieżki, wzdychając głęboko. – Nie wiem, gdzie jesteśmy ani dlaczego tu przyjechaliśmy. Nie wiem, kto tu mieszka i dlaczego mnie tu ciągnie, ale czuję to bardzo mocno – powiedział.
Położyłam mu rękę na ramieniu i zdziwiłam się, kiedy jej nie odsunął. – Wszystko będzie dobrze.
– Mam po prostu przeczucie, że muszę tutaj być.
– Więc bądźmy. – Nic więcej nie można było dodać. W jego oczach widziałam desperację, ale i lęk. Całe życie spędził pod kontrolą Denazen, nie miał wolnej woli, nie miał swojego zdania. To, że czuł potrzebę przyjechania właśnie tutaj, nawet nie wiedząc, dlaczego, musiało odkopać w jego duszy coś bardzo ważnego.
Odwrócił się do mnie i znów to zobaczyłam. Przebłysk mojego Kale'a.
– Nie wiem, czy mówisz prawdę, ale wiem, że coś jest nie tak. Czuję to. Zaatakowała mnie własna rodzina, a ja wciąż widzę...
Kolejny raz musiałam walczyć z przemożną ochotą potrząśnięcia nim.
– Co widzisz? Masz jakieś przebłyski wspomnień?
Wyglądało na to, że chce powiedzieć coś więcej, ale tylko skinął głową w kierunku domu.
– Chodźmy.
Weszliśmy na schody. Kale kilka razy zapukał, a potem czekaliśmy. Niestety, wyglądało na to, że nikogo nie ma w domu. Ze środka nie dobiegał żaden dźwięk, a światła się nie paliły. – Niedobrze – westchnęłam. Mieliśmy jedyną szansę dowiedzenia się, co ciągnęło Kale'a w to miejsce i mogliśmy ją zaprzepaścić. Postukałam we framugę drzwi i kilka razy uniosłam brwi, obracając się w jego kierunku. – Możemy zawsze tu wejść jak nieproszeni goście.
Zobaczyć, co jest w środku. Co ty na to?
– Nie ma potrzeby się włamywać. Trzeba tylko głośniej zastukać.
Oboje podskoczyliśmy i obróciliśmy się w kierunku wejścia. Zza półotwartego skrzydła drzwi przyglądała nam się kobieta nieco starsza od mamy. Miała krótko ścięte, czarne włosy
i jasnozielone oczy. Popatrzyła na mnie, a następnie, kiedy jej wzrok spoczął na Kale'u, uśmiechnęła się radośnie.
– Przyjechałeś! To było nieoczekiwane. – Zna go pani?