12

2 0 0
                                    

Zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej po paliwo i coś do jedzenia. Zaproponowałam Kale'owi, żeby poszedł zapłacić, a ja dokończę tankować i nie będziemy tracić czasu, ale on tylko patrzył na mnie niechętnie i czekał z założonymi na piersi rękami, kiedy ta kupa złomu na kółkach łapczywie piła benzynę.

Niektórzy ludzie są tak cholernie nieufni.

Kiedy zapłacił, stał obok, podczas gdy ja wykręciłam numer komórki mamy. Wybrałam ją głównie dlatego, że wiedziałam, że nie odpowie i będę mogła zostawić wiadomość.

Powiedziałam im, że ze mną wszystko w porządku i że idę za pewnym śladem. To ich na pewno wkurzy, że mówię tak niejasno, ale da mi czas i jeśli wszystko dobrze pójdzie, Ginger przestanie wydzwaniać. Za każdym razem, kiedy dzwonił telefon, Kale stawał się coraz bardziej podminowany. W tym stanie nie wiadomo, co mogłoby go zepchnąć z krawędzi, a ja nie miałam zamiaru się przekonywać.

Byliśmy w drodze może czterdzieści minut, kiedy odezwał się nieznany mi dźwięk telefonu. Kątem oka patrzyłam, jak Kale wkłada rękę do kieszeni kurtki i wyjmuje komórkę.

W końcu góra przyszła do Mahometa.

– Masz telefon? Naprawdę?

Zignorował mnie i podniósł komórkę do ucha, jak najdalej ode mnie.

– Tak?

Nie dałam rady podsłuchać, co mówił jego rozmówca, ale to na pewno był jakiś facet i raz czy dwa usłyszałam nazwisko ojca.

– Aubrey i ja rozdzieliliśmy się, żeby iść różnymi śladami. On pojechał do Bakersfield, a ja sprawdzić, co z Thomem Morrisem. Morris prawdopodobnie miesiąc temu wyprowadził się z domu. Rozmawiałem z matką. Powiedziała, że pojechał gdzieś do znajomych. Będę chciał to zweryfikować, zanim wrócę.

Kłamstwo. Thom Morris zaginął. Tak zapewniała jego matka. Nic nie wspominała o tym, że zatrzymał się u znajomych. Jeżeli Kale łże w rozmowie z Denazen, jest pewna szansa, że Thom jeszcze żyje.

Jego rozmówca coś mruknął i Kale zacisnął gniewnie usta.

– Powiedz jej, że wrócę później. Nie jestem psem. Nie potrzebuję smyczy. – Przywalił palcem w przycisk zakończenia rozmowy i warcząc, wcisnął telefon do kieszeni. – Ojoj. Kłopoty w raju? Niech zgadnę. Ukochana za bardzo się czepia?

– Uważaj, co mówisz – powiedział niskim głosem, w którym czaiło się niebezpieczeństwo. – I nie wtykaj nosa w nieswoje sprawy.

– Niech ci będzie. – Wzruszyłam ramionami. – Ale będziesz musiał niedługo usiąść za kierownicą. Powieki mi opadają. – Nie lubię prowadzić samochodu. – No tak. Bo nie umiesz.

– Umiem. Po prostu nie lubię.

Skręciłam na wjazd na autostradę. Connecticut było jakieś sto trzydzieści kilometrów stąd, zgodnie z drogowskazem, który właśnie minęliśmy. Od chwili, kiedy zobaczyłam Kale'a na imprezie kilka dni temu, niewiele spałam. A jeśli dodać do tego wczorajszą całonocną wyprawę i cztery godziny jazdy dzisiaj rano, leciałam na oparach. I zaczynałam już to czuć.

– Kiedy ostatnio prowadziłeś samochód, Kale? Czy w ogóle pamiętasz?

Przez chwilę milczał, a później przywalił otwartą dłonią w tablicę rozdzielczą przy kierownicy.

– Kiedy straciłem pamięć, zapomniałem. Roz musiała mnie znów nauczyć. I niezbyt dobrze mi idzie.

– Mamy jeszcze parę godzin jazdy. Jeśli nie chcesz prowadzić, to, jak znajdziemy Simmonsa? Muszę się gdzieś przespać. W takim stanie na pewno nie wrócę do Parkview. Pozostała część drogi upłynęła w milczeniu. Jechałam, bardzo przestrzegając przepisów, żeby jazda była najdłuższa i nie wzbudzało to jego podejrzeń. Kilka razy próbowałam go wciągnąć do rozmowy, co było interesujące. Chociaż się nie dał i mimo tego, że nie był sobą i uważał, że jestem wrogiem, ja czułam się dobrze u jego boku.

my books/ drżenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz