Odcinek 1.

215 6 0
                                    



„Aż mnie zapomnisz...

Aż mnie zapomnisz..."

Było to deszczowe, czerwcowe popołudnie. Pusta ulica rozbrzmiewała obijaniem kropli o asfalt. Kolejny, marny dzień pozostawiający po sobie niewielki ślad, małe zadrapanie w kalendarzu istnień. Każdy tego dnia na pewno siedział sobie przy kaloryferze i wpatrywał tępo w świat za oknem. Może to tylko na skutek spadku ciśnienia ludzie są smutni, a może to ta pogoda przynosi im wszystko, co najgorsze.

Tej dziewczynie się tak zdawało, może dlatego wyszła z domu. Bez pojęcia gdzie iść i powodu, z którego miała moknąć w te okropną pogodę. Bez słowa przemierzała pustą drogę. Najpierw powoli bez pośpiechu, ale nagle zerwała się, jakby gonił ją tok natrętnych myśli. Chciała uciec od ludzi, z którymi żyła, potem od siebie samej, a im bardziej zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe, tym szybciej biegła, a łzy coraz bardziej cisnęły jej się do oczu. Jej głowę jak sztylety przeszywało tysiące myśli. Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość.

Nagle stanęła. Zdała sobie sprawę, że jest od domu dalej niż kilometr, a przecież nikomu nie powiedziała, że wychodzi. Rozejrzała się i zorientowała, że stoi na moście. Znała to miejsce. Droga była zupełnie pusta. Podeszła do barierki i usiadła na nią bokiem. Spojrzała w ciemną toń wody. Czyżby tylko śmierć była zdolna ją uwolnić? Przecież nic się nie stało. żadnego poważnego powodu, a jednak... Oto pytanie. Umrzeć, uciec, czy to cokolwiek zmieni? Dla pewności zerknęła za siebie, czy na pewno nikt nie kręci się w pobliżu. Nikogo. Tylko jedna, mokra dziewica przy moście. Nikogo oprócz niej... Pomyślała:

Wszystko, co robię jest jakby puste...

Wszystko nie ma jakby sensu...

Zawsze jestem, jakby o krok do tyłu od innych...

Zawsze wydaje mi się, że nie pasuje do całej reszty...

Tak jakby bycie sobą nie wystarczało...

Stanęła pewnie za barierką. Zaczęła w myślach odliczać: „pięć, cztery, trzy, dwa..."

- Łucja... – usłyszała za sobą głos.

Drgnęła. Gwałtownie spojrzała przez ramie. Zachwiała się. Dałaby głowę, że słowa te były szeptane wprost do jej ucha. Nawet czuła, jakby czyjś oddech na plecach, a może to był tylko lodowaty wiatr.

Jakiś kosz na śmieci się przewrócił i poturlał na asfalt, robiąc straszny hałas. Wyszedł z niego czarny kocur. Strzepał sierść, słodko zamiauczał i usiadł przodem w jej kierunku. Westchnęła. Odwróciła twarz w kierunku krawędzi mostu, jeszcze raz spojrzała w stronę zimnej wody. Czyżby ten kot, niby znak mógł ją przekonać od zaniechania samobójstwa? Znowu usłyszała ten sam ostry szept i zimny oddech. Głos znów powtórzył jej imię.

- Co u diabła? – krzyknęła z ze złością i znów gwałtownie odwróciła się.

Kot gdzieś się ulotnił, zamiast niego dostrzegła czyjąś ciemną sylwetkę. Był to chłopak. Miał ciemne, półdługie włosy, czarny t-shirt i dżinsy. Wyglądał jak zwykły nastolatek. Jednak w jego oczach był smutek, chłód, w pewnym stopniu także obojętność, a najbardziej dziwiło to, że nie było tam ani odrobiny zdziwienia. Tak jak gdyby widywał samobójców codziennie.

- No i co robisz ze swoim życiem? – zapytał, jakby pogardliwie.

- A co cię to obchodzi? – odpowiedziała. Zdenerwowała ją ta jego bezpośredniość.

- Samobójcy nie idą do nieba. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak wiele dostajesz od życia. Chcesz to zmarnować.

- Co ty o mnie wiesz?

- Więcej niż ci się zdaje.

- Co tu jeszcze robisz? Idź sobie!! – krzyknęła.

- Patrzę jak ludzie się staczają. Słyszę jak planują własną śmierć. Czuję jak tracą nadzieję. Jestem aniołem śmierci i ciemności.

- Fascynująca biografia. – odpowiedziała z pogardą, ale jakby już mniej pewnie. Sama jego obecność sprawiała, że człowiek wątpił w swoje własne zasady.

- Możesz okłamać ludzi, ale ja zawsze będę twierdził, że jeśli ktoś chcę pozbawić się życia to nie jest to odwaga tylko strach. Czy na pewno zabrakło ci odwagi by żyć?

- Zostaw mnie.

- Nie mogę.

- Dlaczego?

- Bo Bóg ma wobec ciebie inne plany, a ja wykonuje Jego polecenia.

- Bóg? Więc gdzie On jest? Czemu mnie zostawił?

- On nikogo nie zostawia. To ty uważasz, że Go nie ma.

- Bo qrva, Boga nie ma.

Zamilkła. Bardzo pragnęła, by się mylił. Podszedł do niej bliżej. Bez słowa wyciągnął do niej dłoń.

- Każdemu jest trudno przyznać się do błędu. Nie jesteś jedyna.

Przez chwilę wahała się, co zrobić. Niepewnie podała mu dłoń. Dotyk jego skóry był jednak zimny i sprawił jej ból, jakby ukłucie tysiąca szpilek. Odruchowo zabrała dłoń.

- Zejdę sama – powiedziała dla pozoru z łatwością pokonując barierkę, a on tępo wpatrywał się w swą dłoń, aż w końcu ją opuścił.

Nadal jednak nie mogła pojąć tego, że ten chłód bijący od niego był jakiś szczególny. Było w nim coś, co odpychało ludzi, a jednocześnie to coś skłaniało do wiary jego słowom. Było coś w jego wzroku, co widzi się w oczach niewidomych. Jak gdyby patrzał w próżnię, ale nie było wątpliwości, że widział.

Bez pożegnania i bez słowa oddaliła się szybkim krokiem od mostu i chłopaka. Mieszkała na skraju miasta, dlatego miała do domu około kilometra. Strasznie przemokła i chciała szybko znaleźć się w domu i może po prostu zapomnieć. Nie prosiła go, aby ją odprowadzał. Sam za nią poszedł. Deszcz nadal lał w tych samych siarczystych kroplach, ale ona, jakby wcale go nie czuła. Najdziwniejszym zjawiskiem było to, że mimo tej pogody nagle jej cuchy i włosy wyschły. Chłopak, który jej towarzyszył też zupełnie nie przemókł. To było dziwne zjawisko. Trochę zwolniła kroku. Pomyślała, że głupio jest tak uciekać. Cisza. Dla niej krępująca i nieznośna, dla niego obojętna. Zastanawiała się, jak on to robi? Jak on może żyć w swoim świecie i nie dopuszczać do siebie żadnego uczucia? Jak to jest nie czuć nic w tym momencie?

- Masz jakieś imię? – spytała aby choćby na chwilę przerwać milczenie.

- Nie wiem. Chyba nie mam. Chociaż nie. Niektórzy nazywają mnie 'śmierć' albo 'kostucha'.

Rozbawiło ją to. Jego raczej nie.

- To dlatego, że jesteś taki szczupły?

- Nadal nie rozumiesz? Przecież mówiłem ci. Jestem aniołem śmierci.

- A wiesz, co ja myślę?

- Wiem. Myślisz, że albo jestem z jakiejś sekty, albo jestem chory, albo jestem kosmitą – wybałuszyła gały, westchnęła ze zdziwienia i podziwu to było dokładnie to, co sobie pomyślała – Nie patrz na mnie, jak na człowieka.

- Mam uwierzyć, że gadam z gościem aniołem?

Stanął. Westchnął ciężko. Nic nie odpowiedział. Spojrzała w stronę swojego domu. Dzieliło ją od niego już tylko kilka metrów. Firanka w oknie się poruszyła. Za szybą można było dostrzec niecierpliwą minę mamy Łucji.

- No dobra, to ja już... – zorientowała się, że mówi do siebie, bo nikogo prócz niej nie było na pustej, mokrej, asfaltowej jezdni. Znikł. Rozpłynął się w powietrzu po prostu. Westchnęła już do końca nic nie rozumiejąc. Szybko pobiegła w stronę domu, bo dziwnym sposobem jej ciuchy znowu stały się mokre.

Anioł Śmierci [2011]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz