Ratunek

7.2K 191 14
                                    

- Potrzebujemy wsparcia! Jesteśmy pod silnym ostrzałem! – krzyczał przez radio jeden z żołnierzy.

- Zachodzą nas od tyłu!!! Nelson weź trzech ludzi i idźcie na tyły!! – Dowódca rozkazał wskazując na jednego żołnierza. Ten po chwili zawołał trzech towarzyszy i zniknęli oni za drzwiami prowadzącymi do drugiego pomieszczenia.

Ja leżałam skulona, schowana za betonowym słupem. Chowałam głowę w dłoniach. Przerażał mnie ten huk. Kule świstały na lewo i prawo ode mnie. Po chwili nastąpił głośny wybuch. W pomieszczeniu zrobiło się siwo. Moje ubrania pokryły się skruszonym betonem. Nic nie słyszałam, piszczało mi w uszach. Nie mogłam nikogo dostrzec. Dopiero po krótkiej chwili zaczęłam odzyskiwać słuch i od razu zaczęłam tego żałować. Usłyszałam przeraźliwy krzyk żołnierzy. Dopiero po chwili kurz osiadł i byłam w stanie dostrzec co się dzieje wokoło mnie. Jeden z żołnierzy leżał pod gruzami na pół zawalonego sufitu. Miał zakrwawioną twarz. Kawałek dalej siedział drugi. Był oparty o ścianę, miał zamknięte oczy a głowa poleciała mu na bok. Jego karabin leżał na ziemi obok. Zakrwawione ręce opadły na kolana. Nawet nie drgnął. Zrozumiałam, że nie żył. Kolejny żołnierz klęczał pod ścianą tuż obok okna. Trzymał się mocno za bok szyi a pomiędzy palcami wypływała mu krew. Nie był w stanie trzymać karabinu jednak wyjął krótki pistolet i dalej strzelał w obronie przez okno. Niemalże każdy był w jakimś stopniu ranny, bądź już nie żył. Byliśmy naprawdę w cholernie złym położeniu. Inny podbiegł do tego przysypanego gruzami i zaczął go wydostawać.

- Will nie żyje. – stwierdził ranny w ramię żołnierz który podszedł do tego opartego o ścianę.  

- Wezwijcie to wsparcie do cholery!!! – dowódca krzyczał.

- Orzeł tu 23 oddział marines. Potrzebujemy wsparcia. Mamy mnóstwo rannych. Ciągle nas ostrzeliwują. – wzywał pomocy przez radio ranny w ramię żołnierz.

- Zrozumieliśmy. Już podąża do was oddział Delta wraz z oddziałem ewakuacyjnym. Musicie utrzymać pozycję do tego czasu. – radio odpowiedziało.

- Pieprzyć to! Wystrzelają nas jak kaczki.

- Zamknij się  Odonnell! Zapytaj za ile będą! – rozkazał dowódca.

- Orzeł. Za ile będzie wsparcie? Długo się nie utrzymamy.

- Niedługo powinni być. Macie za wszelką cenę utrzymać cywilów przy życiu!

- Zrozumiałem! – żołnierz odłożył radio i zwrócił się do dowódcy. – Mamy… - zaczął mówić lecz dowódca mu przerwał.

- Wiem słyszałem! Odonnell weź karabin maszynowy i idź na piętro. Weź ze sobą Vessa. Rozstawcie się w oknie i rozwalcie tych z wyrzutniami rakiet.

Żołnierze chwilę później zniknęli za drzwiami prowadzącymi do drugiego pomieszczenia. Po chwili znów nastąpił potężny wybuch. Znów piszczało mi w uszach i znów było siwo dookoła, że nic nie było widać. Tym razem jednak poczułam okropny ból w udzie. Złapałam się za bolące miejsce i poczułam coś ostrego i twardego i ciepły lepki płyn spływający obok. Kiedy pył po wybuchu opadł zauważyłam, że krwawię. Jakiś odłamek wbił mi się w nogę. Na szczęście nie trafił w tętnicę udową. Krwawiłam ale nie mocno. Jednak w takich warunkach nie mogłam usunąć ciała obcego. Któryś z żołnierzy zauważył moją nogę i krzyknął.

- Medyk!! Cywil ranny!!!

Wtem koło mnie pojawił się żołnierz z plecakiem. Zdjął go i wyjął z niego potrzebne rzeczy. Obłożył tkwiący w mojej nodze odłamek gazami i zaczął owijać to bandażem.

- Nie mogę tego teraz wyjąć. Nie ma czasu a jak to zrobię szybko to możesz się wykrwawić. – spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem – podam ci jeszcze zastrzyk.

- Jasne rozumiem.

- Dwudziesta trzecia tu Delta. Nie strzelajcie na północny zachód. Swoi idą. – nagle rozległo się radio.

- To nasi! – medyk się ucieszył i delikatnie do mnie uśmiechnął.

- Zrozumiałem Delta. Nareszcie jesteście.

- Trzymajcie się. Zaraz pojedziecie do domu.

Strzały nie cichły. Zarówno z naszej strony jak i z przeciwnej. Słyszałam odgłosy helikoptera i mocnych wystrzałów a potem wybuchów. Po chwili zrobiło się ciszej. Usłyszałam warkot silników. Chłopaki mówili, że to nasi podjechali. Do budynku wszedł oddział.

- Porucznik Shepherd. Oddział Delta.
 
- Chorąży Adams. Dwudziesta trzecia. Dobrze że jesteście.

- Whitener vip. - powiedział porucznik wskazując palcem na mnie a sam podszedł do chorążego i zajął się rozmową.

Podbiegł do mnie jeden z nowo przybyłych.

- Gary Whitener. Medyk oddziału Delta. Opatrzę panią!

- Sara Conelly – również się przedstawiłam. Pozwoliłam mu się opatrzeć. Skupiłam się na rozmowie dowódców, żeby nie koncentrować się na mojej nodze. Medyk podał mi zastrzyk, po czym zaczął odwijać ranę.

- Mamy sporo rannych.

- Przyjechały wozy transportowe, zabiorą was do bazy. Opatrzymy was tylko powierzchownie i zbieramy się stąd. Mamy niewiele czasu. Zaraz zbiorą kolejne siły.

- Mamy też kilku zmarłych.

- Ich możemy od razu umieścić w wozach. Garcia weź kilku ludzi i umieśćcie ciała w wozach. Jackson ty i Jenkins idźcie rozstawić straż na piętrze. Reszta pomaga rannym. Ruchy! Ruchy! Ruchy! Nie mamy czasu.

- Porucznik Shepherd, dowódca oddziału Delta. Jak się pani czuje pani…? – podszedł do mnie dowódca nowo przybyłego oddziału i przyklęknął.

Był uzbrojony aż po zęby. Na głowie hełm, w uchu słuchawka. Na torsie kamizelka, na łokciach i kolanach ochraniacze a na dłoniach rękawiczki bojowe. Rękawy munduru miał rozwinięte tak do łokci. Był spocony ale to efekt okropnego upału na zewnątrz. Poza tym miał piękne niebieskie oczy, które od razu mnie urzekły. W jego spojrzeniu coś było, sama nie wiem co.

- Sara Conelly. Bywało lepiej ale nie jest źle.

- Mocno oberwała? – zapytał swojego podwładnego.

- Nie, odłamek nie naruszył mięśnia, jednak muszę go usunąć i zszyć ranę, bo może się dostać głębiej i będzie problem.
- Jasne tylko się sprężaj. Nie mamy dużo czasu.

- Wiem.

- Za chwilę zabierzemy panią stąd do domu - posłał mi uśmiech i podniósł się do pionu - Jeszcze jakiś cywil oberwał? – odezwał się jak już wstał.

- Nie. Reszta jest cała. Tylko ludzie z oddziału. – ktoś odpowiedział mu

- Ok. Jak skończycie to dajcie znać.

Oddalił się do wyjścia a ja podążyłam za nim wzrokiem. Medyk zrobił mi zastrzyk znieczulający i szybko i zwinnie wyjął odłamek i zszył ranę. Po chwili był już na niej opatrunek. On pośpiesznie poszedł do innych rannych mi każąc zostać na miejscu.

- Ok. Mój oddział zajmie pierwsze dwa wozy. Weźmiemy panią doktor i chłopaka. Wy zajmiecie się resztą cywilów. Rozmieścisz swoich ludzi w pozostałych wozach. – słyszałam jak porucznik mówił do drugiego dowódcy.

- Tak jest.

- Trasa powrotu jest taka… - zaczął im coś tam pokazywać na mapie i uzgadniać. Ja jednak wyłączyłam się i przyglądałam się jego przystojnej twarzy. Miałam okazję zobaczyć ją w całej okazałości bo zdjął hełm. Miał krótkie czarne włosy, które były mokre i potargane.

- Zawijamy się chłopaki! – krzyknął porucznik, robiąc okręgi w powietrzu palcem wskazującym prawej reki i podszedł do mnie.

- Pani pozwoli ze mną. – wyciągnął do mnie rękę a ja ją chwyciłam i podniosłam się. Próbowałam stanąć na rannej nodze ale chyba się przeliczyłam i tylko usunęłam się w dół. Na szczęście chwycił mnie pod bok zanim upadłam i pomógł dojść do wozu. Nie myliłam się, na dworze smażyło niemiłosiernie słońce.

Żołnierz - wystarczy chwilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz