Witaj przybyszu

2.5K 106 5
                                    

Cały kolejny tydzień bardzo ciężko mi się pracowało. Nie dlatego, że było dużo pracy, tylko dlatego, że ja się kiepsko czułam. Głowa bolała mnie niemalże cały czas. Panujący tutaj upał, tylko potęgował ten ból. Wiedziałam, że to po uderzeniu podczas ataku. Miałam sporego siniaka na czole, który bolał przy każdym dotknięciu. Najgorzej było, jak musiałam założyć hełm. No i po głowie ciągle chodziły mi wydarzenia z tamtego wieczoru, spędzonego z Ryanem. Analizowałam nieustannie jego zachowanie. Podobały mi się jego reakcje na moje ruchy. Od tamtej pory chyba wariuję na jego punkcie coraz bardziej i pogłębia mi się to w zastraszającym tempie. Często o nim myślę i boję się o niego coraz bardziej, bo mam w podświadomości to, że wyjeżdża codziennie do strefy niebezpiecznej i naraża tam życie. Pomimo, że bardzo się starałam i niemalże na każdym kroku rozglądałam się w jego poszukiwaniu, od tamtego wieczoru ani razu go nie zobaczyłam. Nie wiem, czy tak umiejętnie mnie unikał, czy to po prostu tak się ułożyło, że się nie widywaliśmy. Chociaż bardziej stawiałabym na to pierwsze, bo wątpie, żeby nie miał chociaż godzin wolnego, żeby się ze mną zobaczyć. Przed atakiem widzieliśmy się codziennie, chociażby w przelocie przemieszczajac się po bazie. Po tym, jak mnie pocałował, a potem o mały włos się ze mną nie przespał, nie widzieliśmy się nawet przez ułamek sekundy. To się wydawało nieco dziwne. Zastanawiałam się, co się stało, co się zmieniło od tamtego momentu. Ujawnia swoje uczucia i nagle odsuwa się na dystans, jeszcze większy niż przed tym wszystkim. Co siedziało w jego głowie? Co sprawiało, że się tak zachowywał? Nie potrafiłam go rozszyfrować i to sprawiało, że coraz bardziej chciałam się z nim zobaczyć i porozmawiać, wyjaśnić wszystko.

Kolejny tydzień był podobny do poprzedniego. Z tym, że głowa już mnie nie bolała, a siniak powoli znikał. Ataki na naszą bazę zdarzały się co najwyżej dwa razy dziennie, ale żaden z nich nie wyrządzał większych szkód. Można powiedzieć, że pracowałam w większym spokoju. Naszymi pacjentami byli w większości cywile z okolicznych wiosek, co było dobrym znakiem, bo oznaczało, że nasze wojsko odnosiło coraz mniejsze obrażenia. Sytuacja powoli się stabilizowała.

We wtorek, zaraz po przyjściu do szpitala, zostałam wezwana do gabinetu podporucznika Hilifileda. Był on dowódcą szpitala i to on czuwał nad wszystkim, co tam się działo i za to odpowiadał.

- Witam Pani doktor. - przywitał mnie zza biurka, jak tylko weszłam. W pośpiechu wypełniał jakieś dokumenty.

- Witam Panie podporuczniku. Podobno mnie Pan wzywał.

- Tak, wzywałem. Jest taka sprawa. Powinienem dosłownie za - zerknął na zegarek na swojej lewej ręce i znów zwrócił wzrok na mnie - pięć minut zjawić się pod centrum dowodzenia. Miałem odebrać, oprowadzić i wprowadzić w działania naszej jednostki nowy personel szpitala, który przyjeżdża dzisiaj. Ale dwie minuty temu powinienem być już na sali operacyjnej. Chwilę temu przyjechał do nas cywil w bardzo poważnym stanie, właśnie przygotowują go do operacji. Czeka mnie długa i męcząca operacja. Dlatego chciałbym, żebyś mnie zastąpiła i zajęłą się nowym personelem.

- Ja? - dziwiłam się, że wybrał mnie i że to właśnie w tym mam go zastąpić, a nie podczas operacji.

- Tak. Jest Pani bardzo dobrym lekarzem i żołnierzem.

- Żołnierzem?! - zdziwiłam się jeszcze bardziej. Przecież ja nie byłam żołnierzem.

- Tak dokładnie. Dla mnie jest Pani wojskowym lekarzem. Zna Pani wszystkie zasady, całą strukturę i mechanizm działania szpitala. Potrafi pani pracować tak samo efektywnie w sytuacjach zagrożenia życia, czego cywilnym lekarzom zdecydowanie brakuje. Stosuje się pani do panującego tutaj systemu i przestrzega regulaminu. Dla mnie jest Pani świetnym, wojskowym lekarzem. No i przede wszystkim mam do pani ogromne zaufanie i wiem, że mogę Pani powierzyć jedno ze swoich zadań dowódcy.

Żołnierz - wystarczy chwilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz