Powrót

2.7K 113 3
                                    

Wyszłam znów na zewnątrz. Nie miałam celu szłam przed siebie. Wtedy podbiegł do mnie Tony.

- Hej. Właśnie  do ciebie szedłem.

- A co chciałeś?

- Nie słyszałaś?

- Nie, a co miałam słyszeć?

- Odbili Ryana. Właśnie z nim wracają!

- Na prawdę?

- Tak!!! Chodź!

Zabrał mnie przed szpital polowy, gdzie mieli zaraz przywieźć Ryana. Niemalże biegł ciągnąc mnie za rękę i zapominając o mojej rannej nodze. Wtedy odezwała się i przypomniała, ale zignorowałam ból chcąc być jak najszybciej na miejscu. Pod szpitalem zebrała się już spora grupa żołnierzy, która oczekiwała na jego przyjazd. Także załoga medyczna czekała w gotowości. Nagle zobaczyliśmy tuman  kurzu na drodze w oddali.

- Jadą już. - Tony był podekscytowany.

Mi także serce mocniej zabiło.
Koło mnie pojawił się mój tata.

- Byłem w namiocie, żeby ci powiedzieć, ale nie zastałem cię tam.

- Tony mi powiedział.

- Nie masz kul. - stwierdził patrząc na mnie. - Już wyzdrowiałaś? - spytał sarkastycznie.

- Nie boli mnie już, nawet jak chodzę, więc nie potrzebuje ich.

Nie kontynuował już swoich protestów. Po chwili podjechały do nas wojskowe hammery. Wysiedli z nich uzbrojeni żołnierze i podchodząc do tyłu jednego z nich otworzyli tylną klapę. Stamtąd wyciągnęli rannego Ryana. Był nieprzytomny, bezwładny jak pluszowy misiek. Wyglądał tak samo jak na zdjęciach, nie miał koszulki, był na boso, z ubrań pozostały mu tylko spodnie, był zakrwawiony i nieco zabrudzony kurzem. Nadal miał wszystkie te same zakrwawione opatrunki w tych samych miejscach. Do tego wszystkiego zakrwawione miał obydwa nadgarstki, pewnie od sznura, którym go krępowano. Krew nie była zaschnięta, co świadczyło, że niedawno mu je zdjęto. Jak tylko pozostali żołnierze zobaczyli porucznika, zaczęli wiwatować na jego cześć. Wspólnymi siłami wybawcy Ryana położyli go na noszach, które trzymali dwaj medycy wojskowi. Później zanieśli go do szpitala polowego. Po drodze bezwładnie opadła mu ręka z noszy i tak delikatnie się kiwała w rytm kroków niosących go żołnierzy. Głowa też bezwładnie przekręciła się na bok. Jego twarz była skierowana teraz w moją stronę. Mogłam ją zobaczyć. Była taka spokojna, też delikatnie bujała się w rytm kroków. Wyglądał jakby spał. Nie wiedziałam nawet czy żyje, czy niosą tylko zwłoki. Łzy ciurkiem płynęły mi po policzkach. Chciałam iść za nimi ale tata mnie zatrzymał.

- Daj im pracować. Nie pomożesz tam w takim stanie. - Miał chyba rację.

Kiedy żołnierze z porucznikiem zniknęli w namiocie służącym za szpital, tłum się rozszedł. Zostałam tylko ja, Tony i mój tata.

- Chodź. Zaprowadzę cię do siebie. Odpoczniesz trochę.

- Nie chcę tato.

- Będziesz tu kwitła pod tym namiotem?

- Może. - byłam jak zahipnotyzowana.

- Ok jak chcesz. Sierzancie prosze się zająć moja córką. - zwrócił się do Tonego i odszedł.

- Tak jest. - Tony odpowiedział na rozkaz taty i zostaliśmy sami pod namiotem

- Będziemy tu czekać?

- A nie chcesz?

- Chcę.  Ale to potrwa pewnie sporo czasu zanim kogokolwiek do niego wpuszcza. Spali nas słońce.

- To co proponujesz?

- Chodźmy do hangaru. Poogladamy telewizje czy coś. Szybciej czas nam minie. Wrócimy tu trochę później dowiedzieć się czegoś.

- Jasne.

Zrobiliśmy jak powiedział. Ale obydwoje nie mogliśmy usiedzieć w miejscu i już po godzinie poszliśmy do szpitala. Oczywiście za daleko nas nie wpuścili i dowiedzieliśmy się tylko tyle, że lekarze walczą o jego życie na sali operacyjnej. Dobre było w tym wszystkim to, że przynajmniej żył.

Kilka długich i męczących godzin później wiedzieliśmy, że jest już po operacji. Wszystko się udało i Ryan leży w odosobnionym pomieszczeniu, tak jak wcześniej ja. Jego stan był stabilny ale bardzo zły. Organizm nie miał siły nawet podtrzymywać podstawowych funkcji życiowych. Oddychał za niego respirator. Do tego wszystkiego był bardzo odwodniony no i stracił dużo krwi, potrzebował transfuzji. Oczywiście od razu jak przenieśli go z sali operacyjnej na tak zwany oiom (a przynajmniej w normalnym szpitalu tak by to się nazywało) od razu chciałam do niego iść ale mnie nie wpuścili.
Próbowałam wykorzystać tatę do umożliwienia mi wejścia do niego, ale on obiecał mi, że jutro mnie wprowadzi, ale nie wcześniej.

Z samego rana męczyłam tatę, żeby wprowadził mnie do Ryana. Jak poszliśmy do szpitala Tony już próbował się do niego dostać, ale nie pozwolili mu. Dzięki tacie ja weszłam, zabierając ze sobą mojego nowego przyjaciela Tonego. Ubraliśmy się w fartuchy ochronne i weszliśmy do sali, gdzie leżał Ryan. Mój tata po chwili nas zostawił samych.

- Dzięki Sara. - Tony popatrzył na mnie z wdzięcznością.

- Za co?

- Że mnie zabrałaś. Nie musiałaś.

- Ale chciałam.

- Nie wierzę, że wykorzystałaś tak swojego tatę.

- Jest mi coś winien. To rekompensata. - Stwierdziłam, że tak się rekompensuje za to, że mnie okłamywał wcześniej.

Usiedliśmy na stołkach koło łóżka. Wtedy przyjrzałam się dokładnie Ryanowi. Leżał na łóżku a dookoła niego stały dwie maszyny. Respirator, dzięki któremu oddychał i monitor funkcji życiowych, który był o wiele skromniejszy od tego, z którym pracowałam w szpitalu w kraju. Na lewej skroni Ryana widniał niewielki opatrunek, z ust wychodziła rurka podłączona do respiratora. Jego twarz była tak niebiańsko spokojna, ale było na niej widać wycieńczenie. Na szyi i lewym ramieniu miał świeże opatrunki. To te delikatne rany, które sama mu opatrywałam tam w tym piekle. Obydwa nadgarstki miał zabandażowane. Więcej ran nie widziałam, bo był przykryty od pasa w dół, ale wiedziałam, że jeszcze noga. Przecież postrzelili go, jak do nas biegł. No i na pewno miał opatrunek na plecach. Zastanawiałam się, czy kula nie doszła do kręgosłupa. I o to też się zapytałam, jak tylko wszedł do nas jakiś lekarz. Nie mieli pewności, przypuszczają, że otarła się o kręgosłup ale mają nadzieję, że nie wyrządziła szkód. Wszystko miało się okazać, jak Ryan odzyska przytomność.

Tony musiał iść na obiad w południe, ja zrezygnowałam z posiłku, woląc siedzieć przy Ryanie. Jak zostałam z nim sam na sam, wzięłam jego lewą dłoń i zaczęłam ją delikatnie gładzić. Miałam nadzieję, że dzięki temu szybciej do nas wróci, bo pokażę mu tym, że już nie jest wśród wrogów, a pośród przyjaciół.

Spędziłam tak trzy kolejne dni, wracając do namiotu dopiero wieczorem. Tony nie mógł tak długo ze mną siedzieć, ale w sumie to się cieszyłam, bo wtedy mogłam gładzić Ryana po dłoni. Bałam się powiedzieć o tym Tonemu, bo uważałam to nieco za banalną i beznadziejną teorię ale wciąż w nią wierzyłam. Po dwóch dniach od powrotu Ryan zaczął samodzielnie oddychać i wyjęli mu już rurkę intubacyjną. Byłam szczęśliwa z tego powodu.

Żołnierz - wystarczy chwilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz