Porzucenie

3K 126 3
                                    

Cały czas maszerowaliśmy. Garett bardzo nas spowalniał. Pomimo pomocy Jasona i tak było mu ciężko iść. Porucznik także słabł coraz bardziej, chociaż się do tego nie przyznawał. Musieliśmy coraz częściej robić chwilowe przerwy. Przez to nie zdążyliśmy dojść do bezpiecznej strefy. Wzeszło słońce i zaczął się kolejny dzień tego piekła. Zostały nam dwie przecznice. Jakieś siedemset metrów. Jednak na nasz trop wpadł spory oddział wroga. Zaczęliśmy biec. Ramsey, Tony i porucznik strzelali do tamtych osłaniając nas. My cały czas biegliśmy, chowając się za kolejne przeszkody. Oni na zmianę strzelali i dobiegali do nas. Jason co chwila wzywał pomoc przez radio. Kiedy do bezpiecznej strefy zostało nam już tylko sto metrów, a na horyzoncie było widać nasze wozy, które miały nas ewakuować, tamci już niemalże deptali nam po piętach. Porucznik kazał nam biec, sam chciał odpocząć i powiedział, że będzie nas osłaniał. Schował się za zniszczone auto i strzelał do nich umożliwiając nam przedostanie się do granic miasta. Gdy byliśmy na miejscu Jason zajął się Garettem i pomógł mu wsiąść do wozu, Ramsey wpakował do wozu zakładnika, którego prowadziliśmy, a Tony osłaniał porucznika, który zaczął do nas biec.

Patrzyłam lekko się wychylając, jak daleko jest porucznik. I nagle tak jakby się potknął i upadł na ziemię. Nadal był spory kawałek od nas. Widziałam jak coś mówi. Patrzył na mnie, delikatnie się uśmiechnął. Jego towarzysze broni, jak zobaczyli leżącego porucznika kazali mi, żebym wsiadała już do auta. Jednak ja nie chciałam dopóki Ryan nie będzie z nami.

- Oberwał w nogę. Nie dobiegnie tu. Kazał nam cię dowieźć do bazy całą! – Tony również wstał i próbował mnie odciągnąć – Musimy już iść!

- Nie! A co z nim!? – krzyczałam

- Będzie nas osłaniał! Wydał nam rozkaz! – Ramsey mnie trzymał, bo byłam gotowa po niego biec.

- Nie! RYAN!!! – wyrywałam się i krzyczałam, widział to, znów coś powiedział, odwrócił się na plecy i zaczął strzelać do biegnących do niego rebeliantów.

Skończyła mu się amunicja, rzucił karabin i szybko wyjął pistolet z kabury udowej i dalej do nich strzelał broniąc się. Widziałam, jak tamci do niego podbiegają zabierają mu pistolet wykopując mu go z ręki. I tak nie miał już amunicji w nim. Wszystką wystrzelał powalając kilku wrogów. Uniósł ręce w obronnym geście, wtedy jeden z nich walnął go kilka razy mocno w głowę kolbą swojego karabinu. Wtedy Ryanowi opadły bezwładnie ręce. To był chyba ich dowódca. Popatrzył na mnie i strzelił kilka razy do niego. Zaczęłam płakać, szarpać się i krzyczeć. Ramsey siłą wsadził mnie do wozu i nie wiadomo kiedy pędziliśmy już w kłębach kurzu. Byłam roztrzęsiona. Widziałam jak strzelają do Ryana. Widziałam jak on ginie. Tak wiedziałam, że on zginął, bo po takiej ilości strzałów nikt nie mógł przeżyć. Płakałam i nie mogłam się uspokoić. Ciągle padały strzały. Aż w końcu wszystko ucichło. Nie wiem nawet jak dojechałam do bazy naszego wojska. Na miejscu czekał na mnie mój tata. Chciał mnie przytulić jak tylko mnie zobaczył, ja jednak byłam na niego wściekła za to, co zrobił, za to, jak skończył Ryan i po prostu go odepchnęłam od siebie. Zajęli się mną lekarze. Trafiłam do polowego szpitala. Z resztą jak większość moich towarzyszy. Ja jednak miałam odgrodzoną część namiotu, która była tylko moja. Inni leżeli razem w pozostałej części. Nie chciałam być inaczej traktowana, ale nie miałam nic do gadania. Cały czas byłam w szoku po ostatnich wydarzeniach. Nie mogłam przestać myśleć o poruczniku, o ostatnich chwilach, w których go widziałam. Może przeżył? Może wzięli go do niewoli? Co mu robią? Co się z nim dzieje? Jeśli wzięli go do niewoli, to czy opatrzyli mu rany? Przeciez inaczej już dawno by się wykrwawił. Nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na te pytania, chociaż bardzo chciałam. Ale żyła we mnie jakaś iskierka podpowiadająca mi, że on jednak żyje.

Żołnierz - wystarczy chwilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz