Wyparte emocje

2.2K 103 14
                                    

/*
Witajcie z powrotem. Udało mi się nieco uporać z własnym życiem i przy okazji napisać kolejny rozdział. 😁 Na szczęście trwało to krócej niż myślałam. Mam nadzieję, że powrócicie wszyscy licznie do czytania, głosowania i komentowania mojego opowiadania, pomimo przerwy.😊 Nie obiecuję regularnego wstawiania rozdziałów, ale postaram się aby pojawiały się one w miarę możliwości jak najczęściej. Więc oficjalnie odwieszam opowiadanie i wznawiam pracę nad nim. Miłego czytania. 😃
*/

Od ataku na bazę minęły trzy dni. Trzy długie i męczące dni. Po ataku rannych była cała masa, więc w ciągu kolejnych dni personel medyczny miał pełne ręce roboty. Tym bardziej, że sporo osób z jego składu zostało również poszkodowanych podczas ataku i znaleźli się oni po drugiej stronie, sami potrzebując opieki medycznej. Więc pozostali mieli o wiele więcej pracy. Sama ostatnie dni spędziłam w szpitalu, opuszczając go bardzo rzadko, żeby pójść na posiłek do stołówki, czy zadbać o higienę. Nawet spałam w pokoju lekarskim w szpitalu, będąc cały czas na miejscu w pogotowiu. To było męczące. Ale bardziej męczyła mnie świadomość, że na jednej z sal leży ranny Ryan. Nie wiedziałam jak się czuje, bo od ostatniego spotkania unikałam go. Nie chciałam go zobaczyć. To znaczy w głębi duszy bardzo chciałam, ale ostatecznie mój upór wygrał i unikałam ponownego spotkania jak tylko mogłam. Sama nie wiem czemu. Chyba byłam trochę zła na niego, za jego lekkomyślne zachowanie. Może też delikatnie, w podświadomości chciałam się na nim odegrać za to, jak on mnie unikał, a potem robił ze mną co chciał. No i ciągle nie miałam pewności jego słów. Nie wiedziałam czy były efektem ucisku mózgu przez krwiaka, czy naprawdę tak czuje. A, że moja lekarska wiedza sprawia, że bardziej skłaniam się ku temu pierwszemu, to nie chciałam zbyt szybko spotkać się z rozżaleniem i bólem z powodu nieodwzajemnionych uczuć i tego, jak się mną bawi. Tak więc, pomimo, że bardzo chciałam dowiedzieć się jak on się czuje, mój upór wygrał i trzymałam się od niego na dystans.

Po południu tego samego dnia, którego widziałam Ryana po raz ostatni, przyjechało do nas kilku rannych cywilów z pobliskiej wioski. Miałam dyżur więc, żeby nie mieć kontaktu z Ryanem, który był moim pacjentem i którego powinnam doglądać, wzięłam najciężej rannego cywila. Był nim chłopczyk, miał maksymalnie osiem lat, mały, drobny i niesamowicie spokojny jak na cierpienie, które przyszło mu znosić. Podobno szedł polem ze swoim psem. Bawił się z nim i go ganiał, kiedy ten wbiegł na minę pułapkę. Chłopczyk, był na tyle daleko, że przeżył wybuch, jednak doznał bardzo rozległych obrażeń. Odłamki, którymi wypchana była bomba zraniła chłopcu nogę, ramię i bok. Mał też sporo obrażeń wewnętrznych od siły wybuchu. Miał sporo szczęścia, gdyby sam wszedł na minę, nie byłoby co zbierać. Pies uratował mu życie. Wybuch zranił też kilku dorosłych mieszkańców wioski, którzy pracowali w pobliżu. Nasz patrol był w pobliżu i usłyszał wybuch, udał się na miejsce i zobaczywszy co się stało, udzielił pomocy cywilom i przetransportował ich do naszego szpitala. Gdyby nie to, wszyscy by na pewno umarli w ogromnych cierpieniach.

Kiedy przywieźli chłopca był przytomny i przerażony, ale nie pokazywał cierpienia. Patrzył wielkimi przerażonymi oczami błagając niemo o pomoc. Od razu zabrałam go na salę operacyjną, skompletowałam zespół i jak najszybciej starałam się mu pomóc. Walczyłam dobrych kilka godzin o jego życie. Nie zamierzałam się poddać ani przez chwilę, chociaż niektórzy mówili, że nie ma sensu, że on nie ma szans. Ale serce mi się krajało jak patrzyłam na cierpienie tak bezbronnej istoty, jakim było dziecko. Niczemu nie zasłużyło na takie cierpienie. Nie potrafiłam odpuścić i się poddać. Musiałam walczyć do końca. Tak kazało mi serce.

Operacja skończyła się pod wieczór. Stan chłopca był bardzo ciężki i niestabilny. Kazałam jednej z pielęgniarek cały czas czuwać przy nim i w razie co wołać mnie natychmiast. Sama, padnięta udałam się do pokoju lekarskiego, gdzie złapałam kilka godzin zbawiennego snu. Cały następny dzień spędziłam na sali, gdzie leżał mój mały pacjent. Doglądałam go cały czas, kontrolując, czy jego stan się nie pogarsza i dozując kolejne dawki leków. Przy jego obrażeniach i bardzo słabym, niedożywionym organiźmie mogło to nastąpić w każdej chwili. W międzyczasie zajmowałam się innymi pacjentami z tej sali. Tak minął kolejny dzień z dala od Ryana. Miałam solidną wymówkę, żeby nie doglądać pacjentów z pozostałych dwóch sal. Zresztą noc także spędziłam tutaj, doglądając stanu chłopca. Rano podporucznik Hilifiled kazał mi trochę odpocząć, iść porządnie i bez pośpiechu zjeść, wykąpać się i wyspać. Stwierdził, że dopiero jak to zrobię, to mogę wrócić do szpitala. Niechętnie, ale musiałam go posłuchać.

Żołnierz - wystarczy chwilaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz