Ekierka, a właściwie Eulalia Kierowska, była nauczycielką matematyki. Wszyscy znali ją z jej wymagajacego, a zarazem miłego usposobienia. Dzisiaj jednak spojrzała na wszystkich uczniów zza okularów połówek i zmarszczyła nos, co nie mogło oznaczać czegoś niedobrego.
- Dzisiaj będziemy przerabiać dalej funkcję liniową, jednakowoż poznacie sposoby na to, jak można znaleźć punkty wspólne dwóch prostych. Zanim jednak przejdziemy do właściwej lekcji, chciałabym usłyszeć od was, jak można by znaleźć ten punkt.
Na chwilę zapadła grobowa cisza, a po chwili Wiktor Rewinowski, znany wśród uczniów jako Suchar, podniósł prawą rękę, zaś palec wskazujący lewej zgiął i w miejscu tym ugryzł.
- Pojechać do Związku Radzieckiego! Tam wszystkie punkty są wspólne!
Pani spojrzała na niego, jakby nagle eksplodował na środku sali.
- No dobrze, masz prawo - stwierdziła po chwili. - A jaki jest twój pomysł, Karolina? - wskazała na albinoskę.
- A ja myślę, że trzeba to narysować.
- No, to już bliżej - uśmiechnęła się lekko nauczycielka. A potem zaczęła objaśniać, jak to zrobić. Czesiek z początku pilnie słuchał, tego, co mówi Ekierka, jednak po chwili poczuł, że ktoś go trąca w ramię.
- Psst - usłyszał głos Irminy. - Czarny, list do ciebie.
Chłopak wyciągnął prawą rękę po kartkę papieru, po czym zaczął przebiegać wzrokiem po linijkach tekstu. Liścik nie był zbyt krótki i napisany został przez Karolinę jej charakterystycznym stylem pisma, trochę pochyłym, ściśniętym i lekko kanciastym. Pokręcił nieznacznie głową i na odwrocie napisał odpowiedź. Mimo wszystko poczuł w głębi duszy coś dziwnego. Tak w gruncie rzeczy było to miłe uczucie.***
Lekcja niemieckiego była w planie lekcji na drugim miejscu, licząc od końca. Wykładowca, profesor Waldemar Mialiszekowukański, był w gruncie rzeczy dość porządnym facetem, który do wykładanego przedmiotu podchodził w sposób dość poważny, chociaż zdarzały mu się i weselsze dni, w czasie których jego poczucie humoru mogło okazać się zgoła (albo i z ubrania) dosyć nieprzewidywalne.
- Dzień dobry, cześć i czołem! - zawołał do uczniów już od progu, dając im do zrozumienia, iż mają się bać, jako że nadszedł ten wesołkowaty dzień. Sprawdziwszy obecność, nauczyciel przeszedł do lekcji, jednak zamiast zacząć od podania strony w podręczniku, jak to miał w zwyczaju, uśmiechnął się łobuzersko, po czym stanął przed tablicą i zaczął bazgrać po niej. Z początku licealiści spodziewali się krótkiego słowa, jednak w miarę, jak na czerni pojawiały się białe literki, tak bardzo oczy uczniów rosły ze zdziwienia, by osiągnąć stan krytyczny, gdy nauczyciel skończył. Napis na tablicy złożony był z (aż!) siedemdziesięciu dwóch liter i, gdy uczniowie próbowali go przeczytać, brzmiał on tak, jakby ktoś próbował wchodzić pod górkę, ale ostatecznie się rozmyślał i schodził z niej, po czym ponownie na nią się wdrapywał.
- Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter - przeczytał ze stoickim spokojem nauczyciel. - Wie ktoś, co to znaczy?
Pokręcili głowami.
- W takim razie macie to jako zadanie na czwartek.
- Musimy? - zapytał Łukasz Feliksiewicz.
- Ja, du muss - kiwnął głową nauczyciel. - Ale bardzo dobre pytanie.
CZYTASZ
Szkolna komedia
HumorOpowieść, która zabija... śmiechem! Czyli jak zabawna czasami potrafi być szkolna rzeczywistość. Uwaga! Zanim zaczniesz czytać, skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż czytane opowiadanie może grozić wybuchami śmiechu. Odradza się czytania w...