Odcinek 34

11 1 0
                                    


Do wtóru wiosennego wiatru przeminął kwiecień i Wielkanoc. Z nimi również odszedł okres strajku nauczycieli, w którym wohonieckie liceum również brało udział. Po świętach zaś nadeszły cztery dni szkoły, a następnie majówka. Po majówce natomiast uczniowie wrócili do szkoły cali, zdrowi i solidnie wypoczęci. A także z nowiutkimi wspomnieniami.
Słońce przyjemnie grzało w plecy. Ptaszki wyśpiewywały swe trele w koronach drzew, obiweszczając sezon godowy oraz pełnię wiosny.
Adam wziął w płuca wielki haust powietrza.
- Wreszcie po lekcjach - stwierdził z niekrytą satysfakcją w głosie. Idący obok niego Wera i Jeremiasz pokiwali łepetynami. Dziewczyna miała włosy swobodnie rozpuszczone i błękitną sukienkę. Jeremiasz natomiast nosił spodenki do kolan i T-shirt Dead Weather. Koła rowerów, prowadzonych przez niego i Adama, terkotały cicho.
- Dobra okazja, żeby na rower się wybrać - oświadczyła rudowłosa.
- To wskakujesz Adasiowi na bagażnik? - zapytał z dość złośliwym uśmiechem czarnowłosy.
- Jaremo! - spojrzała na niego groźnie. - Wiesz, że nie lubię, jak mnie to w pupę gniecie!
- Toć bym cię podwiózł, jakbyś chciała - westchnął blondyn.
- No ale nie lubię! - wykrzywiła usta w podkówkę.
- Żeby tylko nie wyszło z tego nic złego - wywrócił oczami jak ropucha na grzmot chłopak.
- Ej, patrzcie, rów! - zawołała entuzjastycznie Weronika. Wskazała palcem w kierunku wgłębienia w ziemi, stworzonej przez wykopki. Chłopcy podążyli wzrokiem we wskazane miejsce.
- Nie macie czasem czegoś takiego, że widzicie w nim dobre miejsce na ciało? - zapytała.
- W którym kryminale to było? - zapytał Jeremiasz. - To był... Jad teściowej Stefana Zdzichowskiego?
- Możliwe, możliwe - przyznała Weronika. - W każdym razie wątpię, że w Młynie do mumii. Pamiętasz, tam gdzie było, że piana to gazowy stan skupienia piwa...
- Wiem, wiem, podobnie jak to, że para zawsze jest biała, niezależnie od tego, czy jest z porannej rosy czy z wysranego właśnie gówna - machnął wolną ręką chłopak. - Tak szczerze to się nie zastanawiałem, czy to dobre miejsce na ukrycie ciała.
- A nad czym myślałeś? - zaciekawił się Adam.
- Nad związkiem i miłością między Nasteńką a mną - odparł poważnie chłopak.
- No no, żebyście tylko za szybko w łóżku nie wylądowali - uśmiechnęła się filuternie jedyna dziewczyna w towarzystwie.
- Wera! - zmarszczył brwi Adam.
- Kurde, dopiero po żeniaczce! - warknął Jeremiasz.
- Jo jo - mrugnęła rudowłosa.
Szli przez chwilę w milczeniu chodnikiem. Wkrótce jednak dziewczyna odezwała się. W chłopakach krew momentalnie zmieniła się w lód.
- Ej, ale ja bym sobie Jeremiasza w łóżku nie wyobrażała - brzmiało jej oświadczenie.
- Nie? - zdziwił się Adam.
- Mam podciągnąć spodnie? - prychnął urażony chłopak.
- O, lepiej nie - zaśmiała się Weronika.
- COOO?! - blondyn był już całkowicie ogłupiały.
- Może łoświecimy Adasia, co? - zaproponował Jeremiasz.
- O, lepiej nie! - pokręciła głową rudowłosa.
- A może jednak? - uniósł brew jej chłopak.
- Ej, ale kurde, o co chodzi z tymi spodniami? - naciskał Adam.
Jeremiasz wywrócił oczami. Wziął głęboki wdech. Weronika wiedziała, że już go nie powstrzyma. Skoro miało coś się dziać, to niech się stanie. Pozostało tylko czekać i obserwować przebieg wydarzeń.
- No bo, wyobraź sobie, kiedyś na lekcji polskiego rozszerzonego podciągnąłem wysoko spodnie. Na pępek aż. Niby nic, ale najgorsze było to, że widać było moje słynne centymetry - wyjaśnił czarnowłosy.
- WHAT!? WHAT THE FUCK!? - wyrwało się Adamowi, w międzyczasie przerwane dźwiękiem starej winylowej płyty. - Czekaj, czyli ty chcesz mi w tej chwili powiedzieć, że spod twoich portek widać było zarysy twojego... twojego... - nie mógł wykrztusić ostatniego słowa.
- Steru - dokończył jak gdyby nigdy nic chłopak.
- Uno! - pstryknęła Weronika. I zaniosła się śmiechem.
Jeremiasz zachichotał. Mina Adama bowiem była zaiste śmieszna. Jej śmieszność wspinała się na szczyty zaistości, wzlatywała ponad rzucane nad garami przekleństwa Gordona Ramseya, przebijała jakże rowanoatkinsonowe ekspresje i zachowania Jasia Fasoli, sięgała po laury Monty Python'a. Zaprawdę, wystarczyło tylko spojrzeć na tą jakże uroczo rozdziawioną buzię, by dostać ataku perlistego śmiechu, przyjrzeć się rozwartym w przecudnym grymasie oczom i pokładać się na podłodze/chodniku/stole/łóżku (niepotrzebne skreślić).
- Wercia? - spojrzał na nią z góry Adam. Po czym wyciągnął rękę do rozchichotanego rudego podlotka. Dziewczę przyjęło dłoń i powstało niczym Polacy po libacji.
- O, dobry duchu renowacji - westchnęła.
- Wróciły ci siły po libacji? - zagadnął Jeremiasz.
- O kurwa - powiedzieli niemal jednocześnie Adam i Weronika.
- Gdzie? - czarnowłosy natychmiast zaczął się rozglądać.
- Ja pierdolę - westchnął blondyn.
- Kogo? - w oczach chłopaka coś zabłysło.
- Nieważne! - zawołała Weronika.
Nie dane im jednak było zbyt długo już ze sobą już być. Rower Jeremiego zaterkotał, stopniowo się od nich oddalając, aż wkrótce zakochani zostali sami ze sobą.
Rudowłosa spojrzała na swojego chłopaka swymi niebieskimi oczami. Oparła głowę na jego ramieniu. Jakby w odpowiedzi na to, blondas zatrzymał się. Wskazał jej głową bagażnik, dając jednocześnie mimiką znak, żeby wsiadała. Dziewczyna usiadła, trzymając z jednej strony nogi. Adam natomiast posadził sempiternę na siodełku i pozwolił, by Wera objęła go w pasie. Po chwili depnął na pedał i ruszyli. Wiatr miło wkradał się w ich włosy, budząc romantyczne nastroje. Niebieskooka zamknęła oczy i oddała się błogiemu ukojeniu, jakie czuła zawsze przy swoim chłopaku. Czuła się przy nim dobrze i bezpiecznie. Mogłaby mu się oddać w całości, sercem, ciałem i duszą. Chwila, ciałem? Zachichotała. Ach, te zbereźne myśli.
Tymczasem rower toczył się drogą ku ich następnemu przystankowi. Domowi Weroniki.

Szkolna komediaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz