Nad Wohonieckiem zawitała jesień. Liście mieniły się najpiękniejszymi barwami cynobru, pomarańczu, żółci i brązu. Klangory żurawi i klucze dzikich gęsi odlatywały z głośnym krzykiem do ciepłych krajów. Dni stawały się coraz krótsze, a noce i poranki coraz mocniej dawały w kość pod względem liczby kresek na termometrze. Wraz z jesienią zawitał również nowy rok szkolny. Był on jednak na swój sposób niezwykły niezwykły. W tym roku bowiem wszystkie szkoły średnie w kraju miały przyjąć w objęcia swych murów aż dwa roczniki. Co starsi członkowie ciała uczniowskiego wykazywali obawy odnośnie stanu drożności szkolnego korytarza. Także i nauczyciele chwytali się za głowy, wznosząc do nieba modły o niedemolowanie klas. Niektórzy z lęku o stan własnych nerwów podpalali własną bieliznę. Jak się okazało, niepotrzebnie. Nie zostali oni bowiem w pierwszym miesiącu rozjechani na torach życia przez tramwaj pierwszoklasistów. Młodsi kumple, wśród których były osobniki płci określonej, niektórzy tyczkowaci, niektórzy zaś wzrostu nikczemnego, pultaśni i szczupli, urody nachalnej i nienachalnej, o różnych charakterach i pasjach.
Czesiek przeciągnął się, aż zatrzeszczały stawy. Był już w drugiej klasie, co w teorii znaczyło mniej więcej tyle, że będzie miał mniej przedmiotów. W praktyce wyglądało to mniej więcej tak samo, azaliż dochodziły do nich jeszcze przedmioty uzupełniające, przez co jego grafik był mniej więcej tak samo napięty jak rok temu. Wprawdzie tęsknił za lekcjami biologii z panem Teslą czy fizyką, którą wykładała nauczycielka o jakże kontrowersyjnym nazwisku Irena Diotka, znana przez uczniów jako Mała Mi. Nie, żeby była aż taka niska, jak wskazywał jej przydomek, po prostu jak ją ktoś solidnie zirytował, to potrafiła z podziwu godnym sarkazmem i ironią zgasić tego ucznia. Chyba nawet nie trzeba było dodawać, że była to kobieta o włosach koloru dojrzałej i obranej ze skóry marchewki, spiętych w koński ogon, chodząca w czarnych martensach i czerwonej sukience. Faust określał ją raczej mianem Małej Mi po dość dużym przewitaminowaniu, bowiem jak na kobietę, w której ksywce było słowo określające osoby wzrostu zgoła (a może i z ubrania) nienachalnego, dzięki któremu trudno było wypatrzyć je w tłumie (co było w przypadku pogoni było niezmiernie ważnym atutem, jeśli się wpadło w zbitą masę populacji ludzkiej), była dość wysoka, dwa metry w kapeluszu, z czego parę centymetrów wyłącznie na samo nakrycie głowy.
- Szkoła się zaczęła, jesień w pełni, a Tymbark się kończy - usłyszał obok siebie głos. Zdzisiek, jak zawsze rudy jak rabatka pełna nagietków bądź szafran, patrzył zdegustowany na butelkę wiśniowo-jabłkowego Tymbarka. Nie byłoby w nim nic dziwnego, można by rzec, że wyglądał jak zawsze, gdyby nie pewien szczegół. Ubrany był w szarą bluzę z niebieskim kapturem, specjalnie pomazaną zaschniętym keczupem na lewym boku, czarny golf, dżinsy, pomarańczowe gogle, a na ustach maskę. Po chwili zdjął ją, ukazując prawy policzek pomalowany w taki sposób, że wyglądało to jak poważne oparzenie skóry i to raczej takie, które pozostaje na wieczność. Ręce miał owinięte bandażami i wyglądał jak Ticci Toby, któremu nie wyszło przefarbowanie się na czerwono, w efekcie czego został rudzielcem. Po chwili dołączył do nich jak zawsze blady, niemożliwie chudy, o przygarbionej niczym modliszka posturze, ubrany w garnitur i czarny krawat Johannes Faust.
- Witam - jego głos brzmiał jak zawsze ciarkogębnie.
- Cześć - uśmiechnął się Czesiek. - Przebrałeś się za Slendermana?
- Nieeee, za komornika - prychnął z uśmiechem Faust. - Za to ty, jak widzę, zostałeś w nocy nawiedzony przez koćmarki z Dzielnicy Wiązów.
- Po czym wnosisz? - zaciekawił się Czesław.
- Bo jak żyję, nigdy nie widziałem nikogo z tak poharataną mordą - odparł flegmatycznie, aczkolwiek z właściwą sobie ironią ćwierć-Niemiec, będący ewenementem na skalę międzyszkolną, interklasową oraz ogólnoświatową.
Worobiow już miał coś odpowiedzieć, gdy nagle zdębiał. Zobaczył bowiem nauczycielkę religii, panią Józefinę Diabelską. Kobieta paradowała po szkole, ubrana w beżowy płaszcz i szeroki kapelusz oraz maskę chirurgiczną.
- Czy widzieliście to, co ja? - zapytał cicho.
- Noo - potwierdził Kapciuch. - To chyba była Kobitka z Pociętymi Usteczkami.
- Tsaaa, Kuchisake-onna - stwierdził Johannes-komornik, ziewając.
Swoją drogą, gdyby przyjrzeć się otoczeniu, to nauczycielka świetnie się w nie wpasowywała. Tak się bowiem składało, że wokół niej każdy młody przedstawiciel gatunku homo średnio sapiens (albo prawie każdy) ubrany był w strój w jakimś stopniu inspirowany mrocznymi postaciami z folkloru i legend miejskich. Tak więc nie brakowało wiedźm, szkieletów, golemów, mandragor, wampirów, wilkołaków, psychopatów i komiksowych złoczyńców. Wszystko wyszło na jaw dwa dni temu, kiedy to przewodnicząca samorządu szkolnego razem ze swoim wiernym i nieodstępnym giermkiem-zastępcą biegali po klasach, ogłaszając, iż w tym roku następuje Halloween i jest możliwość przebrania się, a nawet konkurs na najlepszy strój. Oczywiście, każdy poczuł chęć zdobycia nagrody i teraz efekt był jaki był.
Po chwili pojawiła się przy nich Karolina. Ubrana w szary paltocik, podkolanówki, czarną sukienkę, sweterek i zimową czapkę, wyglądała niepozornie. Były to jednak tylko pozory, gdyż pomimo ubioru umalowana była na szaro, a jej policzki zdobiły błękitne elipsy. Cudem było, żeby były identycznie symetryczne. Wyglądała trochę jak Ani z creepypasty.
- Siemanko, chłopcy! - zawołała.
- Cześć! - odpowiedzieli wszyscy. Czesław nawet się zarumienił. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż poczuł jak coś zaciska się wokół jego szyi. Po chwili nacisk jednak zelżał i ujrzeli obok siebie czarnego rycerza z wielkim mieczem przy pasie. Zdjął on z głowy hełm, wzburzając brązową czuprynę. Ukazała się im Agata Akaszinaja.
- Hej, a ty co? Udusić mnie chciałaś? - zaśmiał się Worobiow.
- A czyż wojna nie jest esencją naszego gatunku, spoiwem naszej rasy, motorem naszych działań i królową poczynań? - zapytała podniosłym, dumnym głosem. - A tak na poważnie to nie - odparła dziewczyna. - Po prostu lubię się wygłupiać.
Gromki śmiech wstrząsnął grupą.
- No teraz to ci się wybitnie udało, pani rycerz - stwierdził Zdzisiek. - Za kogo w ogóle się przebrałaś?
- Za Apollyon z "For Honor" od Ubisoftu. Postać z kampanii fabularnej, przywódczyni Legionu Czarnej Skały i główna antagonistka - sprostowała Aga. - Ale ale, widzę, nasz Mozilek został nawiedzony w Dzielnicy Wiązów przez Ferdka Kriegera!
- Ta, ta, wiem , mordę mam poharataną jak wszyscy diabli - machnął ręką z nerwowym uśmiechem chłopak.
- Nieee, twoja bluza jest w strzępach - odparła rycerka.
Czesiek spalił solidnego buraka. Jak się okazało za kilka godzin, jego strój okazał się być najlepszy, łamiąc Ghost Ridera na kolanie i rzucając na łopatki Apollyon oraz gotując w ogniu własnej furii samego Diabła.
CZYTASZ
Szkolna komedia
HumorOpowieść, która zabija... śmiechem! Czyli jak zabawna czasami potrafi być szkolna rzeczywistość. Uwaga! Zanim zaczniesz czytać, skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż czytane opowiadanie może grozić wybuchami śmiechu. Odradza się czytania w...