Odcinek 28

15 1 0
                                    


Tomek wziął do ręki saksofon. Z nabożną czcią wkręcił w złoconą rurę z blachy drewniany ustnik. Przyłożył instrument powolnym, azaliż pełnym rozmiłowania ruchem do ust. Po chwili z tuby wydobył się charakterystyczny dźwięk. Palce chłopaka powoli wędrowały po przyciskach. Tu-tu-tu-Tu-tu-tu - coraz kolejne brzmienia wychodziły z wnętrza aerofonu. Po chwili Tomasz Muzyk całkowicie utonął w tworzonej przez siebie muzyce.
Grał, od kiedy tylko pamiętał. Akordeon i saksofon przez długi czas były jego przyjaciółkami, z czasem stały się kochankami, które on ujarzmiał swoim dotykiem, niczym rozszalałe konie. Grywał na szkolnych apelach, częstokroć w domu dla samej przyjemności muzykowania zamykał się w swoim pokoju.
Jednak teraz było inaczej. Muzyka przestała być sposobem na zabicie czasu oraz czystą przyjemnością. Czuł, że musi o czymś dać nią znać, o czymś powiedzieć. Uznawał ją za kanał, dzięki któremu mógł przewodzić swoje odczucia, emocje. Nie wiedział, skąd to się wzięło. Czy to z powodu tego, że zaczął rozmawiać z Kasią? Miało to związek z dziwną chęcią rozmawiania z nią, przebywania w jej towarzystwie. Nie rozumiał tego specyficznego pragnienia. Było z jednej strony znajome, z drugiej jednak dziwnie odmienne od poprzedniego, gdy był zakochany w Viviane. Przegonił z myśli jej obraz, dość zresztą zatarty. Nie chciał jej już znać i nienawidził, pospołu z Jeremiaszem. Przed oczami stanęła mu atrakcyjna, brązowowłosa dziewczyna. Widział wyraźnie jej czuprynę w stylu Anny Jantar, ciepłe oczy koloru bursztynu oraz lekko zadarty nosek. Była kwintesencją młodości i świeżości. Przerastała jego byłą o wiele procentów, niczym wino tanią wódkę.
- Ładnie grasz - powiedziało niespodzianie widmo.
Tomek podskoczył. Obejrzał się i zwalił na podłogę wraz z instrumentem, po drodze zahaczając nogą o stojaczek na partyturę. Kartki z nutami pofrunęły w powietrze, opadając na chłopaka i sprzęty, które na nim leżały. Pod drzwiami stał nie kto inny, jak sama Kasia. W tej chwili opierała się o framugę drzwi, zakrywając usta dłonią. Wkrótce jednak nie mogła zrobić nic innego, jak odkryć buzię i zacząć się śmiać. Chłopak o portugalskiej urodzie patrzył z początku na nią jak na świruskę. Ostatecznie jednak i jego dopadł atak gwałtownego śmiechu.
- Jak ty się tu dostałaś? - zapytał w przerwie między wdechami.
- Normalnie - odparła rozbawiona dziewczyna. - Słyszałam, jak posuwasz na saksie, to sama doszłam. Mamy zresztą dość blisko do siebie.
- Serio? - zdziwił się Muzyk.
- Aj, Muzykancie z Bremy, tak żeś się w tej muzyce zatopił, że nawet najbliższego sąsiedztwa nie znasz - zażartowała.
- Mokro się czuję przez to zatopienie - stwierdził i się roześmiał.
- Wstawaj, jazzmanie, bo jak tak leżysz pod tym stosem to przypominasz jeżyka - wyciągnęła do niego rękę. Chłopak złapał saksofon, po czym ujął jej dłoń. Zauważył, że faktura jej skóry jest miękka i gładka. Poczuł niewielki przeskok iskry między uch palcami. Z błogim otępieniem podniósł się.
- Dziękuję - wymamrotał.
- Nie ma za co - odparła.
- I co tam u ciebie? Jak leci? - zapytał.
- A w miarę. Tak sobie pomyślałam, że może na spontanie do ciebie wpadnę. Miałam szczęście, że cię zastałam. A jak u ciebie?
- Też w porządku. Właśnie zabierałem się do muzykowania i zostałem zaskoczony przez ciebie - uśmiechnął się nerwowo. - Wchodzisz jak ninja.
- I mrożę namiętności jak Sub-Zero - zarechotała.
- A rozpalasz jak Scorpion - puścił do niej oczko. Dziewczynę oblała ognista czerwień przy wtórze syknięcia pary.
- Za to ty wiesz, jak sprawić, by kobieta się zaczerwieniła - wypaliła.
- Cóż, ma się to coś - stwierdził.
- A jakiś ty skromny - zaironizowała. - Zagrałbyś coś dla mnie?
Tomek wydał odgłos, który niewybredny poeta określiłby wyrażeniem złożonym z kilku głosek, dającym się opisać jako "hmmm". Po czym, najwidoczniej uznając, że w myśl przysłowia "chłop, co w ręku łamie sztaby, nie oprze się woli baby" powinien coś zrobić, przyłożył do ust ustnik, a następnie zaczął dmuchać i przyciskać klapki. Z wnętrze saksofonu popłynęły noworleańskie standardy, które sprawiły, że noga Kasi sama zaczęła rwać się do tańca i wkrótce Tomek był świadkiem najbardziej ekspresyjnego tańca, jaki dane mu było zobaczyć. Z wrażenia aż zapomniał o grze, a z nosa popłynęła mu krew. Rozdziawił nieładnie buzię, obserwując, jak na codzień poważna pani skarbnik oddaje się harcom tanecznym. Po chwili jednak ponownie zaczął grać.
Jakiś czas potem muzyka się skończyła. Kasia padła zdyszana na kanapę.
- Matko święta, jesteś świetny! - stwierdziła. - Grasz tak, że człowiek sam się rwie do tańca!
- Oj tam, jeszcze wiele mi do mistrzostwa brakuje - machnął ręką. - Herbaty? Czy może kawy?
- Herbaty, jeśli można - poprosiła.
Kilkanaście minut później oboje pili ciepłą herbatę z obowiązkową kosteczką cukru.
- Gdzieś ty się nauczyła tak tańczyć? - zapytał.
- Na imprezach - przyznała. - A czemu pytasz?
- Jak patrzyłem na twoje ruchy, to aż na chwilę zapomniałem, jak grać - stwierdził. Kasia zakrztusiła się napitkiem, po czym dostała ataku sążnistego kaszlu. Tomek skoczył do niej, pochylił ją do przodu i zaczął klepać po plecach. Wkrótce sytuacja została względnie załatana.
- Aleś mi przysłodził - roześmiała się czerwona jak piwonia dziewczyna.
- Aż z wrażenia się zakrztusiłaś - zachichotał chłopak.
- Ty sadysto! A masz! - i klepnęła go w udo.
- O ty! - odklepnął jej się.
Po chwili zaczęła się istna bitwa na klepanie. Wkrótce jednak oboje spadli z kanapy w wyniku tego pojedynku. Tomek otworzył oczy. Twarz Kasi znajdowała się niebezpiecznie blisko jego, a jej oczy wyrażały zdziwienie i przerażenie. Saksofonista z krzykiem i fontanną krwi z nosa wyskoczył w górę. Oddychał ciężko, podobnie zresztą jak dziewczyna.
- Co się stało? - zapytał.
- Nie wiem - odparła brązowowłosa. - Wiem tylko, że spadłeś na mnie.
- Przepraszam! - speszył się mocno chłopak.
- Oj, nie masz za co. To było... całkiem nowe doświadczenie - stwierdziła. Jednak w środku coś jej przeskoczyło. I pachniało jakimś znajomym szajsem, aczkolwiek tak bardzo nieznanym.

Szkolna komediaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz