ROZDZIAŁ.54 WSPÓLNE ŚWIĘTA

174 12 30
                                    

Sprawdziłem jeszcze raz zawartość plecaka. Dwa zeszyty, trzy książki, piórnik, a w nim długopis, ołówek, gumka do ścierania i metalowa strugaczka. Nałożyłem na wierzch pluszowego słonia i zasunąłem tornister. Poprawiłem lekko przydużą bluzę biorąc plecak w dłoń. Dochodziła godzina 8 i za około godzinę zaczynałem zajęcia w szkole. Wyszedłem do przedpokoju. Spojrzałem w lustro, aby poprawić moje przydługie włosy. Nie spodziewałem się, że tata zapiszę mnie do fryzjera. Poprawiłem moje ciemne włosy, abym mógł dobrze widzieć i ruszyłem do kuchni po śniadanie. Otworzyłem lodówkę wyjmując z niej dwa serki. Jeden, jak zawsze zapakowałem do plecaka na drugie śniadanie. Usiadłem na kuchennym taborecie jedząc serek waniliowy. Dzieci w moim wieku zwykle dostawały od rodziców do szkoły kanapki, lecz w moim przypadku było to niemożliwe. Nie, że to przeszkadzało mi jakoś szczególnie. Kiedy miałem więcej czasu robiłem sobie kanapki, lecz nie ukrywając miały one za dużo masła w porównaniu do sera, czy sałaty.

Usłyszałem wtedy chrapnięcie. Zdziwiłem się. Nigdy nie zdarzało się, aby ktoś był o tej porze w domu. Tata o tej godzinie zawsze był w pracy. Ruszyłem w kierunku salonu. Jakie było moje zdziwienie, gdzie na kanapie zobaczyłem Dylana. Co on tu robił? Po wczorajszej akcji spodziewałem się, że znowu, gdzieś polazł po zażyciu kolejnej dawki.  Tymczasem spał. Jego cały nos był w zaschniętej krwi. Zrobiło mi się go żal. To nie było zadrapanie. Rana była za głęboka.

Pobiegłem do kuchni po wodę utlenioną, waciki i plaster. Wróciłem do Dylana i lekko odchyliłem jego głowę. Starałem się zrobić tak, aby się nie obudził. Polałem wacik wodą utlenioną po czym  skierowałem go do jego nosa. Brak reakcji. Wytarłem porządnie zaschniętą krew i spojrzałem na nacięcie na nosie. Westchnąłem. Chciałem pamiętać Dylana, który nie gada pod wpływem czegokolwiek. Nakleiłem na jego nos cielisty plaster. Po tym wszystkim odstawiłem rzeczy do kuchni i ruszyłem do szkoły.

******

- I wtedy zaczęliśmy tańczyć. O dziwo to nie było takie złe. Serio! - opowiadała Lucy mi i Cruz jej historię z dyskoteki. W sumie to ucieszyłem się, że Widmo zaczyna podchodzić do takich spraw z większą swobodą. Ja i Cruz piliśmy kawę, a Lucy kakao przygotowane, przez Lolę. Żadne z nas nie mogło uwierzyć w panującą temperaturę. Sam pan McQueen nie pamiętał kiedy ostatni raz była taka niska. Sama Lucy, która zwykle nosiła bluzki z krótkim rękawem i ewentualnie bluzę dzisiaj założyła na siebie gruby czerwony sweter, a rozpuszczone proste włosy zaplotła w jeden warkocz, który opadał jej na lewę ramię. Jego koniec związany był wstążką.. Nie rozstawała się z nią.

- A Fernando potem tu przyjechał? - zapytała Cruz. Ona również ubrała się  cieplej. Miała na sobie grubą szarą bluzę i jasnożółte dżinsy.

- No ba! Jerry też! Zrobiliśmy sobie nocowanie. A przepis na śniadanko, które zrobił Fernando to daje słowo podyktował mu Pan Bóg i Aniołowie. - zapewniła biorąc łyk kakaa z błękitnego kubka. - A tak z innej beczki wpadacie do nas na święta? - zapytała. Zdziwiłem się na jej pytanie. Nie pamiętam kiedy ostatni raz obchodziłem święta. Właściwie to jako dziecko zawsze czekałem, aż pod drzewkiem pojawią się prezenty, lecz szybko zrozumiałem, że Święty Mikołaj regularnie pomija nasze mieszkanie.

- Oczywiście, że tak! Co to właściwie za pytanie! - zaśmiała się Cruz. Położyła lewą dłoń na moim udzie. - I ty też będziesz.

- Chce siedzieć obok Ciebie w czasie wigilii Sztorm.- prychnęła. 

Uśmiechnąłem się pod nosem. Wtedy do kawiarni wszedł Pan McQueen.

- Witam. - przywitał się.

- Zygzak! Chcesz czegoś do picia? - zapytała Lola wychodząc wraz z Romanem z zaplecza.

- Herbatę. - odparł od razu, a ta przytaknęła. Roman spojrzał na nas. Spod rękawów jego fioletowej, flanelowej koszuli wystawały tatuaże. Pełno tatuaży. Nigdy nie podobały mi się takowe, lecz u niego prezentowały się świetnie.  Zygzak dosiadł się do nas. - O czym rozmawiacie?

- O świętach. - odpowiedziała od razu Lucy.

- Już was zaprosiła rozumiem? - upewnił się, a Cruz przytaknęła. - To świetnie.

- Już nie mogę się doczekać! -przyznała. Zygzak zaśmiał się.

- Przypominam, że jutro ostatni wyścig, przed przerwą świąteczną. - wtrącił kiedy Lola podała mu herbatę. Skinął jej lekko.

- Póki co jestem 4 punkty przed Sztormem.

- Póki co. - odezwałem się przypominając im o mojej obecności. Odgarnąłem, krótkie luźne włosy do tyłu. - Po ostatnich treningach czuje, że wygram ponownie. - zaśmiałem się.

- Już niedługo i ja będę się ścigać o Tłoka także już waszej dwójce współczuje. - przewróciła oczami Lucy. Nie mogłem jej rozgryźć. Kojarzycie, jak mówią, że zawsze jedna osoba w związku jest wodą, a druga ognia i to sprawia, że są one razem. No to Lucy jest tą, która jest zarówno ogniem, wodą, jak i powietrzem, i ziemią. 

- Wszyscy w to wierzymy Lucy. - zaśmiała się Cruz.

******

Nie odrywałem wzroku od zeszytu. Czasami miałem wrażenie, że obraz mi się rozmazywał. Mimo tego wiem, że tata nigdy nie zapisałby mnie do okulisty. Starałem się, aby pisane, przeze mnie zdania były, jak najbardziej równe. Nasza nauczycielka uważnie obserwowała na to, jak rysujemy "Nasze marzenie pod choinką". Wszystkie dzieci rysowały zabawki, które tak bardzo pragnęły. Ja już dawno straciłem nadzieje, że Mikołaj mnie odwiedzi. Nie rozumiałem czemu. Przecież tak bardzo się starałem! Nie podnosiłem głosu, sprzątałem po sobie i w dodatku starałem się nikomu nie zawadzać. Coraz częściej docierała do mnie jednak myśl, że nie zwojuje świata. Zerkałem kątem oka na to co rysuje dziewczynka obok mnie. Narysowała siebie z wielką lalką. Widziałem ją ostatnio w sklepie na wystawie tuż obok czarnego autka na pilota. Było prześliczne. Miało niebieskie szyby i spoiler. 

- Kończymy rysować. Kto chce przedstawić swoje marzenie? - zachęciła nas do pochwalenia się owocem naszej pracy nasza wychowawczyni. Spuściłem głowę, aby uniknąć jej wzroku.

Dwójka moich kolegów przedstawiła swoje marzenia. Jeden z nich narysował konsolę do gier XBOX 360, która nieco ponad rok temu weszła do sklepu. Drugi za to narysował quad'a. 

- Jestem pewna, że Mikołaj was wysłucha chłopcy. Jackie, a może ty się pochwalisz?

Przełknąłem ślinę. Nie byłem pewny, czy powinienem się odzywać. Wziąłem mój rysunek w jedną dłoń, a w drugiej mocno ściskałem słonika. Wyszedłem na środek klasy i podałem bez słowa rysunek pani. Chwilę na niego popatrzyła, a po chwili pokazała go całej klasie.

- Co przedstawia twój rysunek Jack? - zapytała. Podszedłem do niego. i zacząłem wskazywać.

- Chciałbym, abym w święta mógł spędzić trochę normalnie czasu z bratem... - wyszeptałem. - Narysowałem naszą dwójkę na wyścigu Zygzaka McQueena. - mówiąc to podniosłem wzrok na klasę.

- To nie możesz go o to po prostu poprosić? - wypalił ktoś z tyłu klasy. Spuściłem wzrok. Przytuliłem słonia bliżej mojego brzucha dalej nie podnosząc głowy.

- Jego już nie ma... - szepnąłem. Wtedy po moich policzkach spłynęły łzy. Oni mieli to codziennie, a ja nawet od święta tego nie doświadczyłem. To było moje największe marzenie. Które nigdy się nie spełniło...

Hello! Nie zdążyłam na wczoraj niestety, ale jest dzisiaj :D Mam nadzieje, że się podoba. Napiszcie co sądzicie. Dziękuje ponownie za rysunki! Są cudowne i wstawię je w kolejnym rozdziale. Dziękuje również za gwiazdki, komentarze i wyświetlenia.
Po za tym najbliższe rozdziały poświecę Jacksonowi i Lucy, jakby ktoś się zastanawiał ;) 
Do zobaczenia! Kocham was <3 

LET'S RACE!- Cars (Auta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz