35

10.8K 753 341
                                    


Tristan Pov.

Na początku swojej niewoli nikt mnie nie krzywdził. Wręcz przeciwnie. Operowano mnie i opatrzono mi ranę. Ja jednak cały czas się bałem. Otaczali mnie zupełnie obcy ludzie. Nikt nie mógł mnie odwiedzać ani się ze mną kontaktować. Jedynie raz pozwolono mi na odwiedziny. Wtedy też przyszedł Justin. Był cały roztrzęsiony.
- Ja- ja cię przepraszam.- wypłakał.
- Co? Nie rozumiem...- mruknąłem nie bardzo wiedząc o co chodzi.
- Oni cię skrzywdzą... Uciekaj jak tylko poczujesz się lepiej.- powiedział stanowczo patrząc się na mnie swoimi wielkimi, zaszklonymi oczami.
- Co?
- Byłem głupi... Zazdrosny... Doniosłem ojcu na Tony'ego. On miał naprostować jego... Nie ciebie!- wyjęczał łamliwym głosem.
- Ej, nie jest aż tak źle.- próbowałem go pocieszyć.
- Nie rozumiesz... - wtedy do sali wszedł ochroniarz.
- Po prostu...- spojrzał na goryla.- Uważaj na siebie.- Wtedy został wyprowadzony z pokoju.

Nie wiedziałem, o co mu chodziło... Do czasu.

Dwoiło mi się w oczach, a każda z ran na moim ciele piekła, szczypała lub kuła. W dodatku gojące się już stare strupy swędziały jak nigdy. Nie marzyłem już o niczym innym niż o spokoju. Obojętne mi było jak go zaznam. Mogłem się wydostać albo po prostu umrzeć. Obie wersje wydawały się już niezwykle przyjemne. Chciałem odpocząć.
Czułem się brudny i obrzydliwy. Podwładni porywacza robili ze mną co chcieli. Traktowali jak własną dziwkę. Broniłem się rękami i nogami. Szarpałem się, krzyczałem, ale nie przynosiło to skutków. Bili mnie, krzyczeli i śmiali się. Każde omdlenie przynosiło mi ulgę. Niestety tylko na chwilę. Zaraz mnie budzili. Najgorsze było to, że jedynym rozkazem jaki dostali oprawcy było utrzymać mnie przy życiu. Tak więc żyłem cierpiąc bez przerwy.

Gdy wnieśli mnie do małego pomieszczenia rozejrzałem się dookoła, aż mój wzrok zatrzymał się na Tony'm, który stał przede mną. Na jego widok moje serce przeszła fala niesamowitego ciepła a moje oczy pokryła szklana witryna łez.
Brunet na mój widok zareagował podobnie. Od razu rzucił mi się na szyję. Było mi wstyd. Po tym co mi zrobili czułem się jakbym najzwyczajniej w świecie go zdradził. Mimo to, nie chciałem stracić go już nigdy więcej,.ale i to mogło się nie udać.
- Wypuść go, a mnie weź. Zgadzam się na twoje warunki.- powiedział Tony ignorując moje protesty.
- Chłopaki!- pstryknął palcami biznesmen, a dwóch goryli stało już przy nim.- Opatrzcie i wypuście tego małego a zakujcie naszą świeżynkę. - rozkazał.
- A i jeszcze bym zapomniał!- zwrócił się do mnie.- Jeśli wydasz cokolwiek z tego policji, zabijemy go od razu, najboleśniejszą śmiercią jaką wymyślę.- warknął mi w twarz.
- Ojcze, nie!- usłyszałem znajomy głos. Justin stał w drzwiach do małego pomieszczenia.
- Już nie musisz tego robić! Słyszysz? Wybaczyłem już mu!-wypłakał blondyn.
- Chciałeś żebym wypuścił małego to wypuszczam.- westchnął mężczyzna i szarpnął mnie za ramię. Popchnął mnie tak, że upadłem przed Justin'em na kolana.
- Wypuść też jego.- prosił ojca.
- Nie ma opcji. - powiedział stanowczo Pan J.- Obaj na wolności mogą nas wydać.
- Nie wydadzą! Prawda?
- Nie! Koniec dyskusji! Wyjdź stąd w tej chwili!- krzyknął wściekły już biznesmen. Wtedy wyciągnął telefon.
- Zadzwonię na policję! Obiecuję!- zagroził.
- Zabrać mi telefon.- powiedział spokojniej do jednego z pachołków. Ten zaś posłusznie i zaskakująco sprawnie wykonał rozkaz.
- I co teraz?- zapytał rozbawiony boss.
- Teraz tylko poczekam.- oznajmił z przebiegłym uśmiechem Justin. Ja i Tony nie wcinaliśmy się w kłótnie syna z ojcem. Nawet mimo tego, że od jej roztrzygnięcia zależały nasze życia.
- Myślisz, że przez tyle lat niczego się od ciebie nie nauczyłem? Że niby jestem pustym blondasem? Heh?- mruknął rozbawiony całą sytuacją, albo po prostu starał się utrzymać pozory.- Wiem jak być podłym, zgryźliwym, przebiegłym i zgniłym. Dokładnie tak jak mnie uczyłeś.- po tych słowach na zewnątrz rozległy się syreny policyjne.

Tony Pov.

Stałem jak wryty. Justin nas uratował. Ten sam, który chodzi po wybiegu i świeci swoim sztucznym uśmiechem. Tym razem pokazał siebie w całej swojej podłości. Było to już lepsze niż udawanie miłego do pożygu.
Gdy usłyszałem policję, kamień spadł mi z serca. Mimo tego wszystkiego co wcześniej mówiłem, naprawdę się bałem. Nie miałem pojęcia co ci ludzie mogli ze mną zrobić.

Na dźwięk wyjących syren przydupasy Javier'a zaczęły uciekać drzwiami i oknami. On sam mając swoją dumę, dalej stał wyprostowany.
- Niezłe posunięce.- zaśmiał się.
- Jesteście okrążeni! Wyjdźcie z z rękami w górze! -dostojnym krokiem wyszedł przed budynek kiedy tylko policjant o to poprosił. Jeden z oficerów zakuł go w kajdanki i wsadził do radiowozu. Justin zniknął z miejsca zdarzenia jeszcze zanim zdążyłem mu podziękować.

Ratownicy medyczni wyprowadzili Tristan'a z hali i wsadzili do karetki. Ja sam pojechałem z nim, mimo że jego stan był raczej stabilny wolałem osobiście go doglądać.

W szpitalu lekarze zbadali go dokładnie.
- Jest Pan mocno obity, ale nie powinien mieć pan żadnych powikłań. Zdezynfekowaliśmy krwawiące rany i oparzenia. Może pan wrócić do domu, ale proszę się nie przemęczać. - oznajmił doktor, na co Tristan jedynie skinął głową. Dalej był roztrzęsiony. Aż zdzwiłem się, że nie zalecono mu żadnego psychologa, jednak wiedziałem, że on i tak by go nie chciał. Zawsze wolał stawiać czoła problemom samodzielnie i teraz też tego chciał tyle że tym razem miał jeszcze mnie.
Gdy tylko wyszliśmy z gabinetu lekarza, wziąłem Tristan'a na ręce.
- Co ty robisz?- mruknął cicho.
- Nie możesz się przemęczać.- wspomniałem słowa lekarza i uśmiechnąłem się ciepło.
- Chyba przesadzasz...- przewrócił oczami.
- Wcześniej zamówiłem taksówkę. Zaraz będziemy w domu, to położysz się spać. Musisz być zmęczony...- westchnąłem i pocałowałem go w czoło.

Brunet zasnął już w trakcie jazdy, dlatego jedyną rzeczą jaka mi pozostała było położenie go do łóżka. Cieszyłem się jak nigdy, że mogłem go mieć znowu przy sobie.

Za każdym razem patrząc na niego widziałem wymalowany na jego twarzy grymas bólu. Starałem się być jak najdelikatniejszy, ale chłopak był naprawdę mocno pobity.

Następnego ranka specjalnie obudziłem się wcześniej. Chciałem zrobić Tristan'owi śniadanie. Przydałoby się go trochę porozpieszczać po tym, co przeszedł. Wiedziałem, że to wszystko mogło zostawić blizny na jego psychice. Bałem się o niego, ale wierzyłem, że wspólnymi siłami temu zaradzimy.

Tristan Pov.

Rano obudziłem się w ciepłym, pachnącym łóżku. Po tym czasie jaki spędziłem z ludźmi Javier'a wydawało mi się to niesamowitym luksusem.
Przewróciłem się na bok, a do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach.
Powoli zacząłem podnosić się z łóżka ale rany wyraźnie dawały o sobie znać. Stęknąłem z bólu i wreszcie udało mi się usiąść na krawędzi łóżka.
- Nie wstawaj!- przybiegł Tony jak poparzony.
- Jakoś dam radę.- zaśmiałem się.
- Masz odpoczywać.- powiedział stanowczo brunet.
- To odpocznę przy stole.- przewróciłem oczami z rozbawieniem.
- O nie. Ty sobie poleżysz, a ja przyniosę ci śniadanie.- powiedział i ułożył mnie na posłaniu.
- Coś się nadopiekuńczy zrobiłeś.- westchnąłem.
- A dziwisz się?- zadał pytanie retoryczne. Wtedy do pokoju wbiegł mały piesek i wskoczył tuż obok mnie merdając wesoło ogonkiem.
- Hejcia, Shiro.- przywitałem się. Maltańczyk jedynie polizał moją dłoń i położył się na moich nogach.
- Teraz to już nie mam wyjcia...- westchnąłem ze śmiechem patrząc na słodko drzemiącego już psiaka.

_____________________________________________
Hej!
Trochę spóżnione ale tak bywa xD
Rozdział ten jakoś tak mnie nieusadysfakcjonował, ale chyba może być.

Swoją drogą... Zakonczenie nie bez powodu było takie a nie inne.
Otórz dzisiaj, Bono (mój pies na którym oparłam postać małego Shiro) zmarł. Nie mam siły powiedzieć, że 'zdechł' bo nie czułabym się z tym dobrze.
Tak czy inaczej... pisząc chciałam oddać mu swego rodzaju chołd za to jak dzielnie trwał zawsze przy moim boku.❤️❤️

Chłopak z gitarą |YAOI|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz