Punktem kulminacyjnym spięć z Gerardem była środa, gdy przez przypadek wylałem na niego herbatę podczas przerwy obiadowej. Wściekł się i syczał poparzony wrzątkiem, charcząc, że mnie zabije. Był przekonany, że zrobiłem to specjalnie.
Przez kolejny tydzień zdążyłem się z nim poszturchać, nagadać na niego parę niepochlebnych rzeczy, on zaś kilka razy podłożył mi nogę i zabrał plecak, który nieopatrznie często zostawiałem pod klasą, by wysypać całą jego zawartość na korytarzu. Nienawidziłem go całym sercem, zwłaszcza spojrzenia tych jego pogardliwych, zielonych oczu.Na sobotę byłem umówiony z Kurtem i Larrym na wyjście. Mieliśmy jechać do większego miasta do biblioteki, ponieważ Larry koniecznie potrzebował jakąś bliżej niezidentyfikowana książkę, by napisać wypracowanie. W przeciwieństwie do mnie i Kurta blondyn był pilnym uczniem i nigdy nie zawalał szkoły, z tą tylko różnicą, że mnie nauka nie przychodziła tak trudno jak Kurtowi. Nie był głupi, o nie, po prostu leniwy. Jak ten typowy zbuntowany nastolatek z książek.
Gdy wychodziłem już z domu, matka zatrzymała mnie w drzwiach.- Wiesz, Frank, ponoć do miasta przyjechał ten chłopak. Ten, co Cię wyłowił - powiedziała od niechcenia, jakby obojętne jej było czy jestem teraz obok niej, czy leżę na dnie jeziora. - Jak mu było na imię?
W tym momencie uświadomiłem sobie, że zupełnie zapomniałem. Zapomniałem, jak na imię ma mój wybawiciel, osoba której zawdzięczałem życie i na której punkcie miałem fioła przez przeszło rok.
- Nie pamiętam... Wiesz gdzie mieszka?
Kiedy matka pokręciła przecząco głową, westchnąłem, choć mój zapał nie opadł. Postanowiłem, że skoro los się do mnie uśmiechnął, muszę odnaleźć tego chłopaka, by podziękować mu za uratowanie życie. Pytaniem było, jak on miał na imię...
Te myśli krążyły mi po głowie cały dzień, dlatego Larry i Kurt chyba znudzili się moim towarzystwem i rozeszli się do domów, gdy tylko wróciliśmy do naszego ponurego miasteczka.
Choć bardzo się starałem, nie mogłem przypomnieć sobie tego imienia. Jednego jedynego imienia, które było dla mnie ważne...*****
Halloween zbliżało się wielkimi krokami. Larry, jako mój najlepszy przyjaciel, postanowił poświęcić swój dom, by zrobić w nim imprezę dla całej szkoły, na wieść o czym się wielce zdziwiłem, ponieważ to w ogóle do niego pasowało. Ten zaś stwierdził, że to specjalna okazja i nie może mnie zawieść. Gdyż, tak się składało, trzydziestego pierwszego października wypadały moje urodziny. Nie powiem, było mi okropnie miło, choć warunek postawiony przez blondyna trochę mnie zawiódł.
- Skoro to po części impreza halloweenowa, nie obejdzie się bez dress code'u. Osoby nieprzebranej nie wpuszczę do domu - powiedział stanowczym głosem Larry na dłużącej się przerwie obiadowej.
Kurt tylko westchnął ciężko.
- Frank nie potrzebuje przebrania, wygląda upiornie.
Spojrzałem na ciemnowłosego spode łba, choć musiałem przyznać mu rację. Poszukiwania mojego wybawcy już dawno spełzły na niczym, a ja byłem nerwowy, zawiedziony sobą i zmęczony ciągłym rozmyślaniem o wypadku. Nie mogłem porozmawiać o tym z chłopakami, bo Larry zawsze robił się przygnębiony, a Kurt kamieniał i uciekał jak najdalej z jakąś kiepską wymówką. Wiem, że czuł się winny. To też dlatego nigdy nie potrafiliśmy się zaprzyjaźnić tak jak wtedy, kiedy byliśmy jeszcze dzieciakami. Po wypadku Kurt na długo zniknął z mojego życia, nie mogąc udźwignąć poczucia winy.
- Przyjdzie cała szkoła? - zapytałem Larry'ego, ignorując wcześniejszą uwagę Kurta.
- Tak myślę. Mieszkańcy tego miasteczka tylko czekają na okazję, by oderwać się od swojego nudnego życia, zwłaszcza ci w naszym wieku.
Przytaknąłem blondynowi, choć w głowie miałem cały czas tylko jedną myśl - czy pojawi się tam Gerard Way, który od początku przerwy nie spuszczał ze mnie wzroku, siedząc po drugiej stronie stołówki.
Gdy wychodziłem tego dnia ze szkoły, wpadł na mnie młody chłopak, który na pewno nie był jeszcze uczniem liceum.
- Przepraszam! - wypalił, dysząc, jakby przed chwilą biegł. - Nie widziałeś mojego brata? To znaczy, Gerarda?
Spojrzał na mnie mocno zielonymi oczami, które do złudzenia przypominały te, których nie cierpiałem. Wtem, jakby na zawołanie, ktoś silnie mnie odepchnął i stanął między mną a młodym Wayem. Tym kimś był oczywiście Gerard.
- Odczep się od niego - warknął na mnie.
Zamiast zacząć się tłumaczyć, że przecież nic się nie stało, palnąłem kompletną głupotę.
- O, brat uciekł ci z piwnicy, Way? Nie wygląda tak źle jak na to, że go głodzisz.
Ostatnie co pamiętam, to wściekła twarz Gerarda, krzyk jego brata i mocne uderzenie w twarz.
![](https://img.wattpad.com/cover/180290292-288-k577550.jpg)
CZYTASZ
Drowning lessons
FanfictionKażdy ma czasem gorszy dzień. Niewyobrażalnie zły humor, pecha krążącego nad głową jak wielka chmura burzowa. Ten feralny piątek był właśnie takim dniem. Jedynym promykiem słońca, który przebił się przez chmurę złych zdarzeń, był Gerard Way, który u...