Gerard Way to romantyk.

191 29 20
                                    

Ostatni dzień szkoły zawsze przynosi pewnego rodzaju ulgę. Zwłaszcza zakończenie tego roku edukacji sprawiło, że poczułem niesamowite szczęście, bo oznaczało to miedzy innymi koniec codziennych prześladowań w szkole. Przez kolejne dwa miesiące mogłem być kim chciałem, krzyczeć że jestem pedałem i dawać się Gerardowi na środku obskurnego centrum handlowego znajdującego się w naszej zapyziałej dziurze.

W szkole tego dnia nastąpiło ogólne rozluźnienie. Czarny krawat więził moją szyję, a biała koszula niemiłosiernie gryzła, jednak miałem tak dobry humor, że nie zwracałem na to uwagi i pozwoliłem sobie wyglądać tego dnia jak normalny, nienagannie ubrany uczeń. Gerard obiecał mi, że zabierze mnie za miasto do studia tatuażowego swojego starego znajomego, z którym całkiem niedawno odnowił kontakt. Miałem dzisiaj zdobyć swój pierwszy tatuaż i byłem dumny z tego, że matka nic o tym nie wiedziała.

Biegnąc korytarzem razem z innymi uczniami poczułem się znów jak gówniarz, gdy razem z Kurtem i Larrym wybiegaliśmy z podstawówki i pędziliśmy na boisko do piłki nożnej. Tym razem jednak spieszyłem się do innej osoby, na myśl o której serce niemal wyskakiwało mi z piersi.

– Hej, Frank!

Larry chwycił mnie za ramię i razem zatrzymaliśmy się przed głównym wejściem do szkoły.

– Widzimy się wieczorem? – zapytał blondyn z ciepłym uśmiechem na jasnej twarzy.

– Tak, pewnie, że tak. Nie wiem ile to zajmie, ale ja i Gerard powinnismy być koło dwudziestej.

– Tylko tam nie zejdź, chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć tę twoją przygłupią mordkę - Larry zaśmiał się przepięknie i szturchnął mnie lekko w ramię.

Potem uniósł wzrok nad głowy uczniów i uśmiechnął się nieobecnie.

– Przyjechał. Leć – powiedział spokojnie.

Wiedząc o co mu chodzi wystrzeliłem jak z procy, rzucając przyjacielowi tylko szybkie „do zobaczenia", i przepchawszy się przez tłum ludzi dopadłem do starego Volvo mojego chłopaka, w błyskawicznym tempie zajmując miejsce obok kierowcy.

Pochwyciłem jego twarz w dłonie i pocałowałem mocno, nie mogąc powstrzymać buzującej we mnie radości.

– Nawet nie wiesz jak się cieszę widząc cię tak szczęśliwego, Frankie – zaśmiał się Gerard i z piskiem opon odjechał spod budynku, który przez ostatnie miesiące doszczętnie zrujnował nas oboje.

W studiu spędziliśmy niemal cztery godziny. Mój chłopiec nie puścił mojej dłoni ani na chwilę, a czasem zaciskałem ją tak mocno, że myślałem, iż za moment zmiażdżę mu kości. To, że się wtedy nie rozpłakałem, mogę zaliczyć do moich największych osiągnięć życiowych.
Od dawna wiedziałem, co chcę wytatuować. Kiedy czarny jak smoła skorpion spoczął na mojej szyi, poczułem się tak, jakbym w końcu odzyskał dawno utraconą część siebie. Jakby moje ciało zaczęło być bardziej kompletnie, niż te kilka godzin temu.
Szyja bolała mnie potwornie, ale cieszyłem się jak głupi, nie mogłem trzymać tego w sobie. Życie otwierało przede mną miliony drzwi, a ja korzystałem z nich wszystkich i biegłem ile tchu, by przekroczyć próg każdych z nich.

Gerard włączył zmęczone życiem radio i w samochodzie rozbrzmiały pierwsze nuty niedawno wydanej piosenki zespołu Toto. Zielonooki zaśmiał się serdecznie, podkręcając głośność - od momentu, gdy ogłoszono wydanie piosenki, nigdy nie odpuszczałem Gerardowi, gdy leciała w radio. Z początku mocno mu zbrzydła, ale z czasem chyba się przyzwyczaił.

– Hold the line... – zaczynał dźwięcznie Way, stukając palcami w kierownicę, ja zaś kończyłem namiętnie.

– ...love isn't always on time!

Gerard nacisnął mocno pedał gazu, wyciskając z wysłużonego Volvo siódme poty. Szarpnęło nami porządnie, ale samochód przyspieszył i gnaliśmy teraz samotną drogą wśród rozległego pola, śmiejąc się i śpiewając.

Wiedział, że uwielbiam szybką jazdę. Wiedział, że serce podjeżdża mi do gardła i paraliżuje mnie strach zmieszany z ekscytacją i podnieceniem, gdy puszcza kierownicę, ujmuje moją twarz w dłonie i całuje mnie namiętnie, ale krótko, żeby zaraz wrócić do prowadzenia.

Zapewne przez takie akcje już wiele razy otarliśmy się o śmierć, ale zawsze w ostatniej chwili, zwinnie zawracaliśmy i wracaliśmy znów na właściwy tor. W takich momentach cieszyłem się, że odnaleźliśmy się w porę. Cieszyłem się, że w ogóle się odnaleźliśmy.

Było już po dwudziestej, gdy przyjechaliśmy nad jezioro. Jednak stare Volvo nie zatrzymało się przy lasku, tam gdzie zawsze - pojechało dalej, w końcu stając na urokliwym wybrzeżu, z którego rozpościerał się przed nami idealny widok na zachodzące słońce, przypominające płonącą żywym ogniem kulę chowającą się za horyzontem.

Końcówka czerwca była ciepła, idealna na rozpoczęcie wakacji, dlatego bez wahania otworzyliśmy okna wysłużonego Volvo. Otulał nas papierosowy dym wydychany leniwie spomiędzy warg oraz brzmienie cykad wplatające się delikatnie w lecącą z lekko trzeszczącego radia muzykę.

– Jeśli tak smakuje wolność, Frank, to naprawdę chcę o nią walczyć.

Way zaciągnął się z lubością papierosem, przymykając powieki. Lubiłem na niego patrzeć, gdy palił. Teraz jedną rękę miał założoną za głową, drugą - tę, w której trzymał używkę - miał wystawioną swobodnie za okno samochodu. Pociągał mnie sposób, w jaki wypuszczał dym z ust, pasja z jaką wpuszczał do siebie nikotynę. Był prawdziwym artystą i podobało mi się to, bo tylko ja mogłem oglądać go w najbardziej intymnych dla niego momentach.

Uśmiechnąłem się delikatnie. Tak, o taką wolność też chciałem walczyć.
Ale czy byłem wolny, skoro chłopak siedzący obok mnie posiadał moje serce?

Skończyłem szluga i pogłaskałem go z czułością po policzku, a on zgasił sprawnie swojego papierosa i spojrzał na mnie.

– Jesteśmy spóźnieni, prawda?

To pytanie zawisło między nami na długo, ale ja nie chciałem odpowiadać. Poza tym oboje znaliśmy odpowiedź i nie przejmowaliśmy się nią zbytnio.

Chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do siebie, a ja wspiąłem się niezgrabnie na jego kolana.
Poczułem, jak kierownica wbija mi się w plecy, ale nie dbałem o to. Ważne były teraz słodkie usta Gerarda, które spoczęły na mojej szyi. Próbował mojej skory jak wyrafinowany smakosz, a ponieważ byłyśmy tutaj zupełnie sami, po chwili wnętrze auta wypełniły moje podniecone westchnienia.

– Gee, uważaj... Na tatuaż... – szepnąłem, gdy wpił się zębami w moją szyję.

Wplotłem palce w jego włosy, odchylając głowę w tył i zamykając oczy. Doprowadzał mnie do szaleństwa i był tego w pełni świadomy.

– Musimy jechać, Franiu. W końcu się domyślą, dlaczego cały czas się spóźniamy...

Pocałował delikatnie moje usta. Serce zabiło mi mocno, pozwoliłem powiekom opaść i oparłem czoło o jego czoło.

– Kocham cię... Kocham cię, Gerard. Naprawdę.

Zaśmiał się słodko i trącił nosem mój nos.

– Ja ciebie bardziej – szepnął.

Czasami nadal słyszę jego pełen miłości szept.

Drowning lessons Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz