Gerard Way dobrze całuje.

290 56 32
                                    

– Jedź dalej – wychrypiał Gerard. – Wjedź w las... I...

Przerwał na moment i zaniósł się potwornym kaszlem, a ja zwolniłem, nadal nie wiedząc gdzie dokładnie mam jechać.

– Tam... Tam jest domek. Jedź tam, Frank - dokończył, potem znów opadając brudnym od krwi policzkiem na mój bark.

Wyblakła Vespa wtoczyła się na wąską ścieżkę i zniknęła między drzwiami okalającymi zamarznięte jezioro.
Po chwili moim oczom ukazał się mały, podniszczony drewniany domek z osuwającymi się już dachówkami.

Zatrzymałem się przed samym wejściem i zsunąłem się powoli z motoru. Gdy tylko moje stopy dotknęły ziemi, odwróciłem się przodem do Gerarda, by pomoc mu zejść - ledwo kontaktował, ale starał się jak mógł ustać o własnych siłach.

– Trzeba wejść oknem – mruknął, opierając się o mnie.

Przerzuciłem sobie jego rękę przez ramię i poprowadziłem do okna. Rzeczywiście, jedno z nich było wybite.

Odrzucałem od siebie ból, chcąc tylko znaleźć się w domku i w końcu przestać obracać się za siebie, by sprawdzić, czy na pewno jesteśmy sami.
Czarnowłosy z trudem wszedł przez okno, lądując z hukiem na drewnianej podłodze. Sam też wspiąłem się niezgrabnie na spróchniały parapet, a gdy byłem już w środku, Gerard zakrył wyrwę w ścianie kawałkiem drewna. Wciąż było zimno, ale teraz przynajmniej przestało wiać.

Rozejrzałem się po wnętrzu. W rogu leżał stary materac, na nim sterta koców, obok pełno butelek po alkoholu. Na ziemi gdzieniegdzie można było dostrzec porozrzucane niedopałki. Przy jednej ścianie stała mała komoda, obok niej podniszczona umywalka, a nad nią pęknięte lustro.

– Co to za miejsce?

Stanąłem przed lustrem, obok Gerarda, który szukał czegoś w komodzie.

– Znalazłem je kiedyś... Jak byłem tak najebany, że nie potrafiłem wrócić do domu. W sumie często tu przychodzę.

– Tutaj? Do tego domku? – zapytałem.

– Ogólnie... Nad jezioro.

Wstał niezgrabnie i namoczył wyjętą z komody szmatkę zimną wodą. Później oparł się ciężko o komodę i gestem przywołał mnie do siebie. Stanąłem przed nim, a on bardzo delikatnie zaczął zmywać krew z mojej twarzy. Lubiłem, gdy taki był. Delikatny. Czuły. Ostrożny.

– Co cię boli, Frank?

Trudne pytanie. Bolało mnie dosłownie wszystko, ale najbardziej we znaki dawał się nos i lewa ręka.

– Oh... Chyba masz złamany nos – mruknął Gerard.

– C-co?

– A może jednak nie...

Way zaczął masować delikatnie miejsca wokół mojego nosa, co chwilę zmieniając zdanie na temat tego, czy jest złamany, czy nie - aż w końcu chwycił mój nos i rzucając tylko „Teraz będzie boleć" zdecydowanym ruchem wstawił chrząstkę na miejsce.

Krzyknąłem z bólu i odsunąłem się od niego czym prędzej, przykładając dłonie do twarzy.

– Czy ty jesteś normalny?! – wydarłem się i zacisnąłem mocno powieki.

Gerard zaśmiał się słabo i sam przemył sobie twarz, by potem usiąść z trudem na starym materacu.

Wzdrygnąłem się lekko i narzuciwszy na siebie jeden z koców usiadłem po drugiej stronie prowizorycznego posłania. Mimo iż czułem się jak zbiegły z więzienia przestępca, bolało mnie całe ciało i zamarzały mi palce, cieszyłem się, że jestem względnie bezpieczny i że to Gerard Way siedzi obok mnie.

Drowning lessons Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz