Gerard Way dotrzymuje obietnic.

159 25 29
                                    

Poranek był bardzo nerwowy, później było już tylko gorzej. Nie odzywaliśmy się do siebie, jeśli nie było takiej potrzeby.
Gerard zniknął po śniadaniu, tłumacząc, że ma parę spraw do załatwienia. Puściłem to mimo uszu, mając na głowie milion innych problemów. To ja i Ray musieliśmy przewieźć przetransportowany wczorajszego dnia do mojego domu sprzęt na miejsce festynu.
Larry też szybko zmył się do domu, pod pretekstem przygotowania jakichś - mało istotnych dla mnie - rzeczy.

Byłem potwornie zmęczony i nerwowy, miałem wrażenie, że jeśli tylko ktoś mnie dotknie, to wybuchnę. Byłem jak tykająca bomba zegarowa.

– Przecież wszystko się uda, Frank. Zapal i trochę się wyluzuj – rzucił Ray, gdy dojechaliśmy na miejsce.

Chętnie zastosowałem się do jego rady i pozwoliłem mu samemu rozpakować sprzęt, gdy sam szukałem nerwowo papierosów po kieszeniach. Ręce mi się trzęsły, gdy odpalałem jednego z nich.

Może Toro miał rację? Czyżbym za bardzo się tym wszystkim przejmował? Przecież to tylko festyn w naszej śmierdzącej dziurze.

Odetchnąłem z ulgą, gdy przede mną pojawił się Larry, wręczając mi schłodzone piwo. Było nieznośnie gorąco. Idealny dzień na imprezę oficjalnie rozpoczynającą przerwę od ciągłego męczenia się w tej niepoważnej instytucji zwanej szkołą.

– Gdzie Gerard? Zrobiłem mu kawę – powiedział Larry, rozglądając się.

Wzruszyłem tylko ramionami i zaciągnąłem się papierosem, pozwalając, by dym zatrzymał się w moich płucach dłużej niż zwykle.

Mój przyjaciel westchnął cicho i poklepał mnie po ramieniu, potem zostawiając mnie sam na sam z zimnym piwem. Powstrzymałem się, by go nie otworzyć. Bałem się, że przez to coś zawalę. Pomylę się, pogubię, zepsuję cały występ. Nie chciałem do tego dopuścić.

Czas mijał, ludzi zbierało się coraz więcej, a Gerarda nadal nie było. Zacząłem się niepokoić. Umówiliśmy się na próbę dźwięku, a on nie miał w zwyczaju się spóźniać. Dotrzymywał obietnic, a obiecał się zjawić.

– Musimy zacząć bez niego – westchnął Ray.

Próbował to ukryć, ale on też był zdenerwowany.

– Zaraz przyjdzie, mówię wam – powiedział żarliwie Larry.

Kiwnąłem lekko głową i ruszyłem za kolegami w stronę sceny.
Co jeśli nie przyjdzie? Nie dopuszczaliśmy takiej myśli. Nie było takiej możliwości.

Mój chłopiec nie pojawił się jednak w trakcie próby, ani po niej.
Dopiero wtedy, do cholery, zacząłem się martwić. Nie chodziło już o sam występ, ale o niego.
Powoli łączyłem fakty. To, jak ostatnio się zachowywał. To, że zamykał niedokończone sprawy, układał wszystko sumiennie, jakby miał wyjechać stąd, daleko. To, co powiedział mi wczorajszego wieczoru. To, jaki czuły był dla mnie, gdy wczoraj uprawialiśmy seks. Jakby się żegnał. Jakby to był ostatni raz.
Ale nadal to do mnie nie docierało. Bo przecież wszystko się układało, wszystko było dobrze. Był po prostu zmęczony. Pytaniem jest, czym?

– Musimy go poszukać – powiedziałem stanowczo.

– Zaczynamy za pół godziny... – napomknął Ray, ale ja nie słuchałem. To nie było teraz ważne.

Ważny był mój chłopiec.

Nie było go w domu, nie było ani u Larry'ego, ani u Raya. Sprawdziliśmy starą kamienicę, gdzie kiedyś mieszkał, potem udaliśmy się do drewnianego domku nad jeziorem. Tam też go nie było.

Serce biło mi tak mocno, że aż bolało. Oparłem się o samochód i schowałem twarz w dłoniach, próbując myśleć.

Gdzie jeszcze nie sprawdziliśmy?

Drowning lessons Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz