Niski brunet po raz ostatni omiótł swój pokój wzrokiem. Było tu zadziwiająco czysto, jeszcze bardziej pusto, niż przez ostatnie dwa lata.
– Frank! Przyjechali!
Chłopak westchnął cicho, słysząc głos matki. Wyjazd na studia miał otworzyć przed nim zupełnie nowy rozdział, ale strach przezwyciężał ekscytację. Bał się stad wyjechać, zostawić wciąż żywe wspomnienia. Spojrzał na leżący u jego stóp karton. Nakreślone czarnym mazakiem imię wywoływało gigantyczną falę uczuć, których nie był w stanie powstrzymać. Uklęknął na jedno kolano i przejechał palcami po literach. Był wściekły, że jego koślawe pismo nie oddawało w pełni piękna imienia jego chłopca.
– Gerard... – szepnął pod nosem, przywołując w pamięci jego obraz. Nie przyszło mu to trudno. Widział go za każdym razem, gdy zamykał oczy.
Wyprostował się powoli i podniósł karton, by zejść z nim ostrożnie po schodach. Zanim wyszedł na ganek, zatrzymał się przy starym gabinecie ojca i zajrzał do środka. Kartki porozrzucane na biurku, gitara stojąca w kącie, długi, czarny płaszcz i szalik zostawione niedbale na krześle. Schodzone trampki, kolekcja płyt i ukochany kubek termiczny. Wszystko pozostało nietknięte, dokładnie tak, jak w dniu, gdy jakaś część Franka bezpowrotnie odeszła. Poszła na dno. Umarła, razem z jego chłopcem.
– Ray spakował już wszystkie kartony do bagażnika – poinformowała Linda, gdy jej syn stanął w drzwiach.
Patrzyła ze smutkiem w oczach, jak odstawia karton na ziemie i zakłada podniszczoną, skórzaną kurtkę.– Zawsze możesz tu wrócić, Frank.
– Wiem – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi i zanim wyszedł przytulił ją delikatnie. Nie chciał, by to pożegnanie było tkliwe, bo przecież zobaczą się na święta, ale gdy tylko poczuł czułe ramiona matki, rozpadł się zupełnie i wtulił w nią mocno. Tak bardzo nie chciał wyjeżdżać. Nie czuł się gotowy, by rozpocząć nowe życie. Wciąż nie mógł się pozbierać po stracie Gerarda, a teraz, gdy miał samotnie wkroczyć w dorosłe życie bał się, że nie będzie w stanie sobie poradzić.
Kobieta odsunęła go delikatnie u ujęła jego twarz w dłonie.– Do zobaczenia, synku.
Ucałowała go w oba policzki i uśmiechnęła się promiennie, Frank jednak nie mógł nie dostrzec nuty smutku w tym uśmiechu. Ona też nie chciała zostawać sama. Wiedziała jednak, że w końcu musiał nastać dzień, w którym będzie musiała pozwolić swojemu dziecku wyfrunąć, w pełni rozwinąć skrzydła.
– Przyjadę na święta – rzucił Frank i przetarł szybko przeszklone oczy. – I zadzwonię, jak dojadę na miejsce.
Podniósł karton z rzeczami Gerarda i po raz ostatni zszedł po schodach z myślą, że to jego dom. Jego bezpieczne miejsce. Pełne wspomnień i niespełnionych młodzieńczych marzeń, które utkał razem z osobą, która go opuściła.
– Masz wszystko? – zapytał Larry, gdy wsiadł do samochodu.
Z wyjątkową uwagą położył karton na siedzeniu obok i zapiął pasy.– Chyba tak.
Ray zerknął na niego w lusterku, zanim zapalił silnik. Frank zmienił się po śmierci Gerarda. Nie był już tym pełnym energii i głupich pomysłów chłopkiem. Stał się obojętny, pogrążony w wiecznej żałobie. Tego dnia jednak był wyjątkowo przybity.
– Nie powinniśmy wyjeżdżać w dzień rocznicy. To nie w porządku – powiedział Larry, także zapinając pasy.
Ray westchnął cicho i wjechał na drogę.
– Nie zaczynaj, Larry.
Frank czuł na sobie spojrzenie obojga przyjaciół, jakby czekali na jego opinię w tej sprawie, ale on tylko odwrócił twarz w stronę okna i w milczeniu wpatrywał się w mijane budynki. Wspomnienia o Gerardzie bolały codziennie, a to, że dziś trafiały do bruneta ze zdwojoną siłą, nie miało większego znaczenia.
W samochodzie panowała cisza do momentu, gdy stare Volvo zbliżyło się niebezpiecznie blisko wyjazdu z miasteczka.
– Na pewno chcesz tam jechać? – zapytał Ray, zerkając w stronę tylnego siedzenia.
– Tak – odparł stanowczo Frank, próbując uspokoić oddech.
Stary drewniany domek z zewnątrz wyglądał niemal tak samo. Tylko ściany jakby zzieleniały, pokryte mchem.
Samochód zaparkował pod domkiem, a niezręczna cisza wewnątrz pojazdu wydawała się wyniszczająca. W końcu tylne drzwi otworzyły się z rozmachem, a Frank wysiadł z auta.Przeszedł go dreszcz, gdy będąc tak blisko jeziora przypomniał sobie przerażone spojrzenie jego ukochanego chłopca, które rzucił mu, gdy widzieli się po raz ostatni. Nabrał łapczywie powietrza do płuc i niepewnym krokiem ruszył w stronę niszczejącego domku. Otwarcie drzwi stanowiło pewien problem, ale gdy wreszcie się udało, Frank wcale nie był szczęśliwy. Miejsce, które kiedyś było ich azylem, miejscem spotkań i spełniania wspólnych marzeń, teraz było siedliskiem bólu i cierpienia. Powoli wszedł do środka, rozglądając się po wnętrzu. Materac, na którym leżał kiedyś z Gerardem spleśniał i zmienił kolor na intensywną zieleń. Piecyk już dawno przestał działać, umywalka i lustro obsiadły kurzem. Choć było lato, Frank czuł przejmujący chłód, trafiający prosto w serce, mrożący kości. Przyjrzał się swojemu odbiciu w brudnym lustrze. Wydoroślał. Ale czuł się pusty. Był cieniem spełniającym obowiązki ludzkości. Próbował egzystować. Porzucił marzenia. Jakie miały znaczenie, gdy większość z nich wiązała się z kimś, kogo już nie ma? Jak ma je spełnić?
Westchnął cicho i już miał się odwrócić, ale coś przyciągnęło jego uwagę. Zza lustra wystawał kawałek zżółkłego papieru. Frank chwycił go ostrożnie i pociągnął. Po chwili w jego dłoni pojawiła się stara koperta. Wstrzymał oddech, gdy zobaczył dobrze znajome, delikatne, lekko pochyłe pismo. Poczuł gulę w gardle. Nie był w tym miejscu od dwóch lat. Gdyby tylko odważył się tutaj przyjść, znalazłby to szybciej. Koperta była zaadresowana do niego, ale wahał się przed otworzeniem jej. Nie wiedział, czego ma się spodziewać. Bał się.
W końcu przełamał się i bardzo ostrożnie rozdarł papier. Miał wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z klatki piersiowej.
To był list.
Zaczął czytać, stojąc na środku starego, drewnianego domku. Niszczejący, opuszczony, pusty, zatrzymany w czasie, żyjący starymi wspomnieniami pięknych chwil z czasów swojej świetności. Dokładnie taki jak Frank.
Nie mógł powstrzymać wodospadu łez, który pociekły po jego policzkach. Nie mógł zatrzymać walącego serca, choć tak bardzo chciał, żeby się zatrzymało. Nie wiedział, kiedy zaczął płakać, ściskając w dłoniach list pożegnalny.
Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Chciał biec, ale nie miał sił. Chciał uciec, ale nie miał dokąd. Nie mógł przed tym uciec. Nie potrafił wymazać go z pamięci, zapomnieć o nim. Zbyt mocno go kochał, by mógł przestać istnieć we wspomnieniach.
Ostrożnie złożył papier i ucałował go delikatnie, później chowając list do kieszeni.
Wychodząc na zewnątrz, myślał o obietnicy, którą złożył dwa lata temu. Jego chłopiec uratował go po raz kolejny, gdy wypowiadał słowa przysięgi.
Wtedy jeszcze Frank nie miał pojęcia, jak wielką siłę będzie mieć.
CZYTASZ
Drowning lessons
Hayran KurguKażdy ma czasem gorszy dzień. Niewyobrażalnie zły humor, pecha krążącego nad głową jak wielka chmura burzowa. Ten feralny piątek był właśnie takim dniem. Jedynym promykiem słońca, który przebił się przez chmurę złych zdarzeń, był Gerard Way, który u...