Gerard Way jest dziwny.

312 55 30
                                    

Gerard mocno mnie pobił. Na tyle mocno, że do końca tygodnia leżakowałem w domu. Nie wiedziałem co się z nim stało, ale byłem tak wściekły, że już nigdy więcej nie chciałem go widzieć, a jeśli mi się napatoczy, to stłukę go tak samo dotkliwie, mimo to, iż jest starszy, większy i na pewno silniejszy ode mni.
Obróciłem się na bok, znudzony leżeniem w łóżku na wznak, jednak szybko pożałowałem, gdy poobijana twarz i skopany brzuch o sobie przypomniały.

Linda w przypływie jakichś matczynych odruchów poszła zgłosić to do dyrekcji, prosić by Gerarda zawieszono. W odpowiedzi usłyszała, że chłopak i tak jest na zwolnieniu, jednak nie dowiedziała się dlaczego. W sumie nie obchodziło mnie to ani trochę, bo znaczyło to tylko, że nie będę musiał go oglądać. 
Matka dzwoniła nawet do ojca, ale tym razem nie spławił jej wymyśloną wymówką, tylko po prostu nie odebrał. Słyszałem cierpienie w jej głosie, kiedy mówiła, że przyszedł Larry, by dać mi lekcje.

I rzeczywiście, w moim pokoju pojawił się blondyn z górą zeszytów, ale kiedy zobaczył mnie w tym stanie, odpuścił wyciąganie mnie z łóżka, bym zajął się nauką.

- Wiesz, że on też nie przychodzi do szkoły? Pewnie go zawiesili.

Larry przysiadł na moim łóżku, rzucając mi zmartwione spojrzenie.

- Nie obchodzi mnie to - burknąłem, zamykając oczy, by nie widzieć litości wymalowanej na jego twarzy.

*****

Way nie pojawił się w szkole aż do dnia moich urodzin, choć nawet wtedy widziałem go tylko raz przez dosłownie moment, gdy przechodził obok drzwi mojej klasy. Był to akurat piątek, co idealnie składało się z imprezą Larry'ego, o której od tygodnia plotkowała już cała szkoła. Larry jednak był spokojny, zostając nadal przy tym, że organizuje to z okazji moich urodzin i zadba, by każdy o tym wiedział. Na te słowa wzruszyłem tylko ramionami, ale w duchu pomyślałem, że taki przyjaciel to skarb. Kurt z kolei męczył nas, żebyśmy jednak się nie przebierali, bo to dla niego uwłaczające.

- Ale ja już wybrałem stroje - powiedział Larry, gasząc papierosa butem i wyrzucając go, jak na przykładnego obywatela przystało, do kosza na śmieci przy tylnym wejściu do szkoły.

Tym oto sposobem staliśmy całą trójką w upiornie uroczo przystrojonym salonie Larry'ego. Z sufitu zwisały zrobione przez niego własnoręcznie czarne pająki, wszędzie porozwieszane były pomarańczowe i czarne balony, nie obeszło się też bez rożnego rodzaju lampek i cukierków porozrzucanych dosłownie wszędzie. Dobrze, że rodzice Larry'ego wracali dopiero po weekendzie. Na ścianie przybity był wielki szyld głoszący, jakie dziś święto (w razie gdyby ktoś przypadkiem zapomniał) - Kurt dopisał tam niezdarnie długopisem „urodziny Franka" i mimo, że z oddali nie było tego widać, myśl, że wiedziała o tym napisie nasza trójka, rozgrzewał serce.

- Nie popłacz się, Franiu - powiedział ironicznie, choć bardzo niewyraźnie Kurt.

Miał na sobie czerwono-fioletową pelerynę, włosy ułożone z przedziałkiem na środku, białą, poplamioną czerwoną farbą koszulę i udziwnioną kamizelkę. Larry chciał wcisnąć go w swoje lakierki, które ładnie by wyglądały do co prawda przetartych już eleganckich spodni, ale Kurt kategorycznie odmówił, nawet nie myśląc o tym by zdjąć z nóg ukochane glany. W buzi miał plastikowe kły, dlatego za każdym razem gdy coś mówił, trudno nam było go zrozumieć.
Larry zaś uparł się, że przebierze się za mumię, dlatego cały był w papierze toaletowym.
Ja miałem na sobie dziurawe prześcieradło, z wyciętą dziurą na głowę. Specjalnie wybrałem takie przebranie, by ściągnąć je szybko jak tylko wszyscy trochę się napiją.

Ludzie zaczęli schodzić się około dwudziestej, a o dwudziestej pierwszej dom był pełny.
W pewnym momencie zgubiłem i Larry'ego, i Kurta, a ponieważ wypiłem już całkiem sporo, stałem w przedsionku i siłowałem się z prześcieradłem, zmęczonymi ruchami starając się je z siebie ściągnąć.
Ktoś nagle otworzył drzwi i zadrżałem, gdy do środka wyleciało zimne, niemal już listopadowe powietrze.

- Pomóc Ci? - zapytał przybysz, którego nawet nie widziałem, gdyż prześcieradło w pewnym momencie przysłoniło mi twarz i nie mogłem się go z niej pozbyć.

- Byłoby miło... - mruknąłem, zaraz potem czując jak silne ręce z łatwością uwalniają mnie od białego materiału.

Chwilę zajęło mi, zanim zorientowałem się kto przede mną stoi, jednak chłopak, najwyraźniej trzeźwy, skrzywił się na mój widok i rzucił we mnie złożonym niedbale prześcieradłem. Gerard Way odszedł szybko w stronę salonu, a ja nie wiedziałem nawet co czułem, byłem jakby wstrząśnięty.

Zaraz potem ktoś chwycił mnie za ramię, pociągnął do salonu, a następnie kilka rąk postawiło mnie na stole w jadalni, zaraz obok Larry'ego i próbującego wdrapać się na stół Kurta.

- Chcę coś powiedzieć! - krzyknął blondyn, obejmując mnie ramieniem.

Poczekał moment, aż wszyscy względnie się uciszą, by potem kontynuować.

- Na dzisiejszy dzień nie przypada tylko Halloween, ale o wiele ważniejsze święto. To urodziny mojego przyjaciela, Franka Iero. Zaśpiewajcie mu sto lat!

Mimo, że mówi się, że to zawsze takie krępujące, ta chwila była jedną z najszczęśliwszych w moim życiu.

- Pijcie za Franka Iero! - wrzasnął Kurt.

Po drodze musiał zgubić swoje kły, bo brzmiał zadziwiająco wyraźnie.

- Za Franka Iero! - Larry uniósł zaciśniętą pięść w górę, a zaraz po nim wydarli się wszyscy goście, powtarzając gest.

- Za Iero!

Pamiętam, że znajomo wyglądający chłopak wyszedł prędko z domu Larry'ego, jakby nagle coś mu się przypomniało. Na jego twarzy dostrzegłem przez moment zmieszanie i strach na raz.

Drowning lessons Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz