Chapter 7.

381 28 53
                                    

Dziewczyna jechała za Kubą, siedząc mu na ogonie. Zastanawiała się, dokąd ją zabiera. Po chwili wyjechali na skraj miasta, przy Wiśle. Chłopak zaparkował samochód na parkingu i wysiadł, wcześniej zabierając ze sobą reklamówkę z nieznaną zawartością. Dziewczyna podjechała zaraz po nim i wysiadła z auta, zamykając po tym pojazd. Szli w ciszy, Kuba odsunął część krzaków, robiąc dziewczynie przejście.Wyminęła go, i przeszła przez resztę krzaków. Znaleźli się na malutkiej plaży, były tam też siedzenia z pni drzew i palenisko.
— Wow, no niech ci będzie, tego się nie spodziewałam.
— Wiem, przychodzę tu się wyciszyć, albo imprezować z dala od ludzi. — postawił na wyższym pieńku dwa piwa i wyciągnął z kieszeni skręta. — To co, chcesz się wyluzować? — zapytał się z uśmiechem.
— Dawaj... — zabrała skręta i odpaliła go. Zioło delikatnie wypełniało jej płuca.
— Nie jesteś sama. — wziął od niej skręta i sam się zaciągnął, jednak szybko pożałował, kiedy odbiło mu się to potężnym kaszlem.
— Amator. — skwitowała go jednym słowem i dopaliła resztę, kiedy Kuba stwierdził, że nie chce. Po chwili poczuła błogi spokój, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Usiadła po turecku na piasku i patrzyła w wodę.
— Lepiej ci? — usiadł za nią i delikatnie masował jej spięte ramiona.
— Yhym... — wymamrotała zadowolona. Patrzyła się na nurt rzeki. — Jak myślisz dokąd ona płynie...
— Nie wiem, pewnie do morza... — zaśmiał się pod nosem.
— Słuchaj tego, wymyśliłam piosenkę... — parsknęła śmiechem i zaczęła śpiewać.

I taką wodą być,
co otuli ciebie całą,
ogrzeje ciało, zmyje resztki parszywego dnia.
I uspokoi każdy nerw,
zabawnie pomarszczy dłonie,
a kiedy zaśniesz wiernie będzie przy twym łóżku stać.

I taką wodą być,
a nie tą, co żałośnie całą noc tłucze się po oknie.
Wczoraj... wczoraj...

I taką wodą być,
co nawilży twoje wargi,
uwolni kąciki ust, gdy przyłożysz je do szklanki.
I czarną kawę zmieni w płyn,
kiedy dni skute lodem.
A kiedy z nieba poleje się żar, poczęstuje chłodem.

I taką wodą być,
a nie tą, co żałośnie całą noc w gardle pali ogniem.
Wczoraj... wczoraj
nie liczy się,
bo wczoraj,
bo wczoraj...

I taką wodą być,
a nie tą co żałośnie całą noc w gardle pali ogniem.
Wczoraj... wczoraj
nie liczy się,
Wczoraj... wczoraj
nie liczy się,
bo wczoraj...
bo wczoraj... nie było, nie...

Słuchał ją uważnie, miał wrażenie, że dla niej świat stanął teraz w miejscu. Jego plan, sprawdzał się w stu procentach. Odsłaniała się przed nim. Odsłaniała swoje wnętrze, kiedy z pasją śpiewała i nie przeszkadzało jej nic. Błyszczące oczy, powiększone źrenice i szeroki uśmiech, taki widok miał teraz przed swoimi oczami. Po kilku wersach piosenki położyła głowę na jego skrzyżowanych nogach i patrzyła się w niebo. Machała stopą do rytmu, rozrzucając na boki piasek. Takiego uśmiechu jeszcze nie widział. Wiedział, że ukrywała przed nim dużo, ale nie chciał naciskać. Już i tak miał wyrzuty sumienia, że pozwolił jej się upalić. Raczej zachowanie mało godne poszanowania. Zaczął rozmyślać nad tekstem piosenki, a zaraz po tym, jego myśli zboczyły na inny tor. Dlaczego tak mu zależało, żeby było jej lepiej? Była dla niego w końcu obcą osobą. Do tego była całkiem niemiła, a swoje dziwne zachowanie zmieniała tylko w momencie, kiedy jej świat się walił. Czy to właśnie wtedy była desperacka potrzeba kontaktu z drugim człowiekiem, którego na codzień nie potrzebowała?
— Nie żebym się czepiał, ale to utwór Happysad. — zaśmiał się.
— Nie, bo mój, ja go zaśpiewałam. — chichotała pod nosem. Była upalona, aż miło.
— Mogę? — nie czekając na pozwolenie, wziął kosmyk jej włosów w dłoń i nawijał na swój palec.
— Po co pytasz, skoro nie czekasz na pozwolenie? — zaśmiała się ciepło.
— Może jeszcze jakąś piosenkę wymyślisz, co? — zapytał się jej z szerokim uśmiechem na twarzy.
— No nie wiem... Trema mnie zjada przed publicznością.
— Jaką publicznością? Jestem tu tylko ja i ty...? — zapytał jej kiedy przymknęła oczy.
— Woda, a to miliony miliardy kropelek, kwatryliardy molekuł... — usiadła i ukłoniła się w stronę rzeki, jednak chłopak złapał ją za ramiona i pociągnął z powrotem na siebie.
— Dobrze, ale publiczność domaga się bisu. — zaśmiał się, a ona nie była mu dłużna.
— Czekaj muszę wymyślić tekst i melodie, a w moim stanie to naprawdę ciężkie zadanie. — uśmiechnęła się szeroko. — Dobra wymyśliłam, ale będziesz mi robił za manekina, okej?
— Manekina? — zapytał, bo nie wiedział o co jej dokładnie chodziło.
— No, że niby śpiewam do ciebie i dla ciebie, no wiesz show must go on. — woda zachlupała. — Widzisz publiczność się tego domaga.
— Okej, rób co chcesz, daję ci wolną rękę. — spojrzał na nią, a ta zerwała się i podbiegła do krzaka, z którego ułamała kawałek patyka, który przybliżyła do ust.
— Dla wszystkich, którzy kochali kiedykolwiek bez wzajemności i dla tych, którym nieszczęśliwa miłość dokucza po dziś dzień... — powiedziała i podeszła do Kuby zaczynając śpiewać.

UNBREAKABLE II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz