Rozdział 12

1.6K 151 34
                                    

        Siedzę na miękkiej kanapie, która powinna przynosić mi uczucie komfortu, ale niestety tak nie jest. Zamiast spokoju, przynosi tylko strach. Nogi nerwowo mi dygoczą, a paznokcie wbijają się we wnętrze spoconych dłoni.

        Mam ochotę uciec. Uciec od własnej decyzji i odpowiedzialności za nią, ale co oprócz niej mi w ogóle zostało?

        Gdy poprzedniego dnia wreszcie opuściłam łazienkę, zobaczyłam Archera, który cały czas czekał obok, wpatrzony w drzwi. Posłałam mu tylko przelotne spojrzenie, a potem zapytałam, czy mógłby mnie zawieźć na spotkanie.

        Nie pytał o nic więcej. Od razu się zgodził, a ja z jednej strony chciałam być mu wdzięczna, a z drugiej bałam się pokazać jakiekolwiek emocje. Czy to mogłoby mnie uczynić jeszcze słabszą?

        Potem z nikim już nie rozmawiałam do czasu, gdy Archer przywiózł mnie pod szpital i obiecał, że poczeka na mnie, żebym wiedziała, że w każdej chwili mogę wyjść.

        Znowu byłam mu bardzo wdzięczna, ale nie powiedziałam ani słowa.

        W szpitalu niestety nie obyło się już bez rozmowy z Suzanne. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać rozmową, jeśli prawie nie brałam w niej udziału i jedynie cicho odmrukiwałam na zadane mi pytania.

        Od razu mnie przeprosiła, mówiąc, że to nie w ten sposób powinnam się dowiedzieć. Jednak czy był jakikolwiek dobry sposób na przekazanie mi, że moje życie jest tylko kłamstwem? Raczej nie.

        Jedyne, co mogła dla mnie zrobić w tamtym momencie, to ściągnięcie tego nastolatka bym mogła z nim porozmawiać.

        Jak się dowiedziałam, miał na imię Jake. I chociaż Jake był ostatnią osobą, której powinnam się bać, bałam się. Bałam się tej rozmowy i z każdą kolejną chwilą coraz bardziej chciałam uciec.

        Niestety nie mogłam, bo nie zostało mi już nic oprócz odzyskania prawdy.

        – Hej.

        Wzdrygnęłam się, gdy otaczającą mnie ciszę przerwał cichy, delikatny głos. Uniosłam głowę znad moich drżących kolan i spojrzałam prosto w brązowe oczy Jake'a. Serce mi się ścisnęło, gdy zrozumiałam, jak bardzo jego spojrzenie jest podobne do mojego.

        Musiał przeżyć to, co ja... A przynajmniej coś podobnego.

        – Przepraszam za ściągnięcie cię tutaj. – Nerwowo przełknęłam ślinę. – Po wczoraj pewnie masz mnie za dziwną, ale ja...

        – Nie przepraszaj – pokręcił głową i usiadł na fotelu naprzeciw mnie. – Suzanne chciała być przy tej rozmownie, ale pomyślałem, że tego nie chcesz. Pamiętam, jak sam czułem się na początku.

        – Dziękuję.

        Byłam mu niesamowicie wdzięczna za ten z pozoru drobny gest. Może jednak istniał ktoś, kto w pewnym stopniu był w stanie mnie zrozumieć, nawet jeśli nasze przeżycia się różniły.

        – I nie uważam cię za dziwną. W pewien sposób każdy z nas jest dziwny, osoby takie jak my może tylko troszkę bardziej niż pozostali. O czym chciałaś porozmawiać? – zapytał, bawiąc się nitką, wystającą z jego spodni.

        – Czy, czy mógłbyś zachować dla siebie naszą rozmowę?

        Zerknęłam na niego niepewnie, szukając w jego oczach zapewnienia.

        – Nawet nie musisz o to prosić.

        – No dobrze, Jake. Mam na imię Gwen i wiem, że to okropne, że cię o to pytam, ale muszę zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje.

Jeden dzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz